Żółty koszmar Rolanda Garrosa. Gwiazdy są wściekłe, Iga Świątek tylko się uśmiecha

"Tej piłki nie dałbym do gryzienia nawet mojemu psu" - oznajmił Daniel Evans, a Rafael Nadal porównał ją do kamienia. Tegoroczny Roland Garros nie dość, że nową piłką, to rozgrywany jest też jesienią. Chłód, wilgoć i inne niedogodności jednym przeszkadzają i dają alibi, dla drugich są chlebem powszednim. W tej drugiej grupie jest Iga Świątek, która w paryskim turnieju doszła już do półfinału.

W futbolu tyle emocji dekadę temu wzbudziła przygotowana specjalnie na MŚ w RPA Jabulani. "Najgorsza piłka w dziejach" - określali ją bramkarze, poirytowani jej nieprzewidywalnym lotem. Trener Wybrzeża Kości Słoniowej, Sven-Goran Eriksson, chciał organizować spotkanie z przedstawicielami FIFA, by ci posłuchali sobie, co na jej temat mają do powiedzenia zawodnicy.

Zobacz wideo Iga Świątek gra o finał Roland Garros. Jakie ma szanse?

Angielski obrońca Jaime Carragher poszedł o krok dalej: - Ta piłka faworyzuje Niemców - stwierdził wietrząc niemal spisek jej producenta Adidasa z reprezentacją, która Jabulani w lidze grała jako jedna z pierwszych.

Teraz o mniejszej piłce jeszcze głośniej jest w Paryżu, bo organizatorzy turnieju Roland Garros, Babolata wymienili na nowy produkt Wilsona. "Tej piłki nie dałbym do gryzienia nawet mojemu psu" - podsumował Daniel Evans, który, mimo że gra rakietą Wilsona, to nie wahał się skrytykować piłki tego samego producenta. Choć głośno wypowiedział się o niej dopiero po przegranym meczu z Keiem Nishikorim. W swych uwagach nie by jednak sam.

- Przed przybyciem tutaj trenowałem tymi nowymi piłkami u mnie w Manacor (miejsce urodzenia i ośrodek treningowy Nadala - red.). Nawet gdy było ciepło, to były one wolne. Tu w Paryżu w połączeniu z chłodem, te piłki są jak kamienie - skomentował Rafel Nadal, dwunastokrotny zwycięzca francuskiego turnieju, który wciąż jest w imprezie. To być może jest sedno sprawy. Na kortach Rolanda Garrosa tenisiści "kamieniami" muszą grać przecież nie latem, a jesienią. Wydaje się, że połączenie tych dwóch spraw, jednym przeszkadza bardziej, drugim jest obojętne, a trzecim daje małą przewagę.

Zimny dzień - wolny tenis

Simona Halep, Coco Gauff czy Johanna Konta w rajstopach i bluzkach z długimi rękawkami to na kortach Wielkiego Szlema rzadki widok. Zresztą ciepło na francuską rywalizację ubiera się też Iga Świątek. Nic dziwnego, na początku imprezy tenisiści niektóre mecze grali w 10 stopniach Celsjusza. Teraz w stolicy Francji wieczorami jest tylko nieco cieplej. Do końca tygodnia ma być deszczowo, a słońca będzie mało. Zmiana garderoby może pomóc zawodnikom w utrzymaniu temperatury ciała, ale na to, co dzieje się wokół nich wpływu nie ma.

- Będę szczera. To jest tu trochę za zimno - uśmiechała się Simona Halep. - To nie jest zwykły Roland Garros, na którym piłki odbijają się wysoko, a korty są szybsze. Z każdym dniem będziemy musieli się do tego przyzwyczajać - dodawała Viktoria Azarenka, jedna z faworytek do wygrania turnieju. Do nowych realiów przyzwyczaić się nie zdążyła. Z French Open odpadła już w drugiej rundzie. Zmarznięta Halep pakowała walizki po 1/8 finału (przegrywając z Igą Świątek). W drugim tygodniu paryskiej rywalizacji dobrze znanym kibicom nazwisk było mało. W turnieju WTA w 1/8 finału mieliśmy za to 6 debiutantek, a u panów pięciu. W epoce pandemii i poszatkowanego sezonu zrzucać wszystko na pogodę i nowe piłki byłoby uproszczeniem, ale skoro tenisiści podnieśli larum i opowiadają nawet o swoich psach czy kamieniach, warto się sprawie paryskiej aury przyjrzeć.

Po pierwsze ciepłe powietrze ma mniejszą gęstość od zimnego, a to pozwala piłce poruszać się szybciej. Ta natrafia na mniejszy opór. To szczególnie ważne w przypadku piłki tenisowej, która nie ma gładkiej powierzchni.

Po drugie, wyższe temperatury zwiększają prędkość i energię kinetyczną cząsteczek wewnątrz piłki. Co jest istotne podczas jej odbicia od kortu. Im szybciej poruszają się cząsteczki wewnątrz piłki, tym wyżej się ona odbije. Do tego piłka używana w chłodny, wilgotny dzień będzie też nabierała wody. Jeśli dodatkowo odbije się od mączki, na której grają w Paryżu, to część ziemi jeszcze się do niej przyklei. Prawdopodobnie z tego powodu zawodnicy grający w Paryżu w chłodzie i wilgoci turniejowe piłki określali jako "pociski" czy "kamienie". Podczas turnieju gracze czy komentatorzy dość często używają też określeń dotyczących "braku wyczucia odbicia", czy "szukania dystansu". Nowe piłki tych poszukiwań nie ułatwiają, co potwierdzają testy.

Kilkanaście centymetrów robi różnicę

Wilsony z 2020 roku w badaniach, które opublikował dziennik "L’Equipe", przy Babolatach używanych w 2019, wypadają blado, a właściwie nie są tak żywotne. Test polegał na upuszczeniu piłki z wysokości 2,54 metra i zmierzeniu, na jaką wysokość się odbije. Pierwsze próby wykonano w optymalnych warunkach. Wśród trzech firm, które starały się o kontrakt z French Open na lata 2020-2024 najlepiej wypadły produkty Babolatu. Piłka tej firmy odbijała się na wysokość 1,47 m, produkt Wilsona osiągnął 1,43 m, a piłka sygnowana przez Heada skoczyła na 1,38 m. Taki sam test w chłodniejszym klimacie, tj. w 15 stopniach i z piłkami schłodzonymi do tej właśnie temperatury wykazał jeszcze większe różnice. Babolat doleciał na 1,4 m, podczas gdy Wilson na 1,32 m, a Head nie przekroczył 1,25 m.

Dyrektor turnieju Guy Forget broni jednak swojego wyboru. Zaznacza, że piłki (bez znaków firmowych) były testowane przez czołowych tenisistów, sprawdzane przez inżynierów i spełniają wszelkie wymogi, które postawiono przed ich producentami. Ponoć przy wyborze dostawcy, aż tak wielkiego znaczenia nie miało, że kontrakt z Wilsonem był o 3 mln euro korzystniejszy niż ten z Babolatem.

- Warunki atmosferyczne są szczególne, ale to jest właśnie urok tenisa. W tej grze do różnych rzeczy trzeba się umieć przystosować. Niektórzy zmniejszają naciągi w rakietach o kilka kilogramów, inni narzekają na piłkę. Mnie daleko jest i do narzekaczy i do tych, co piłkę chwalą. Jestem po środku - obrazował Forget.

Wilgoć i chłód? To polska tenisowa normalność

Dla jednych temat piłek jest tematem zastępczym, dla innych kluczowym i znanym od dawna. Mats Wilander, który Rolanda Garrosa wygrywał w 1982, 1985 i 1988 dobrze wie, dlaczego właśnie wtedy poszło mu tak dobrze. - W tych latach grałem Pennem. Z innymi wolniejszymi piłkami nie mogłem wtedy kreować gry. W 1983 przy cięższej piłce nie byłem w stanie podnosić jej tak, jak chciałem. Nie wyczuwałem jej odległości, Szukałem rozwiązania przez dwa tygodnie – wspomina szwedzka gwiazda tenisa, dziś komentator tej dyscypliny.

Być może tegoroczny "lekko hardkorowy" jak określa go tata Igi Świątek, Roland Garros sprzyja tym, którzy do ciężkich warunków potrafią zaadaptować się najsprawniej, bo dobrze je znają.

- Dla mnie kluczowa jest zmiana daty tego turnieju. Zamiana ciepłego paryskiego przełomu maja i czerwca na zimny i mokry październik - mówi nam Adam Romer, red. naczelny magazynu "Tenisklub".

- Jeżeli miałbym ocenić, to największym beneficjentem jesiennej aury u panów jest Novak Djoković. U pań wyobrażam sobie, że ona najbardziej przeszkadza Petrze Kvitovej, która najlepiej czuje się na kortach szybkich, co potwierdziła, wygrywając Wimbledon. Tyle że wśród grających kobiet jest jedną z najbardziej doświadczonych, co znowu te kłopoty rekompensuje. Z wielu wywiadów Igi Świątek, czy też Austriaka Dominica Thiema można odnieść wrażenie, że im te warunki nie przeszkadzały, że dla kogoś, kto wychował się w tych szerokościach geograficznych, są wręcz standardem. Myślę, że szybciej dyskomfort odczuwają na kortach w Paryżu Włosi, Hiszpanie czy Argentyńczycy - ocenia Romer.

- Większość polskich zawodników i zawodniczek, również to pokolenie Igi, tenisa trenowało o 7.00 rano pod balonami. Wilgoć i chłód są dla nas normalnością - przytakuje Joanna Sakowicz, była zawodniczka, teraz trenerka i komentatorka tenisa. - Pamiętam, że jak piłka dolatywała na koniec kortu tam, gdzie zapleśniały balon łączył się z ziemią, to zwykle wpadała w kałuże skroplonej wody. Była mokra, wyglądała okropnie, trzeba było ją kilka razy odbić od kortu. Mam wrażenie, że my jesteśmy przyzwyczajeni do gry ciężką piłką - dodaje Sakowicz, która zwraca też uwagę na znakomitą siłę fizyczną Polki.

Jeśli piki w jesiennej francuskiej aurze rzeczywiście bywają "kamieniami", czy też "pociskami", to Światek wystrzeliwuje je znakomicie. "The Guardian" poinformował, że w meczu z Simoną Halep, 19-latka jedną z piłek z bekhendu zagrała z prędkością 122 km/h, a z forhendu było to 5 km/h więcej. To wyniki porównywalne z parametrami uzyskiwanymi przez najlepszych panów, w kobiecym tenisie znane tylko u Sereny Williams. Trudno oprzeć się wrażeniu, że półfinał Wielkiego Szlema, Świątek osiągnęła dzięki swoim umiejętnościom, sprytowi, precyzji i sile. Po meczu z Włoszką Martiną Trevisan mocno komplementowała ją w rozmowie z Łukaszem Jachimiakiem Agnieszka Radwańska.

- Iga ostrzej uderzała piłkę. Z większą rotacją, pod dobrym kątem, z odpowiednią głębokością. Łatwość, swoboda, z jaką Iga uderza piłkę z linii końcowej, to jest jej niesamowita broń - opisywała Radwańska, zaznaczając, że Polce nie przeszkadza silny wiatr i aura.

- Tenis to taki sport, w którym porażka od zwycięstwa nie leży daleko. Dlatego przyczyn niepowodzeń zawodnicy często szukają nie w sobie tylko wokół siebie - uśmiecha się Romer.

- Jeśli na koniec turnieju o piłkę zapytamy zwycięzców, to jestem pewien, że powiedzą: "piłka jest znakomita" - puentuje Forget. Oby w sobotę, gdy zaplanowano żeński finał turnieju, mogła tak powiedzieć Świątek.

Masz ciekawy temat związany ze sportem? Wiesz o czymś, co warto nagłośnić? Chcesz zwrócić uwagę na jakiś problem? Napisz do nas: sport.kontakt@agora.pl

Przeczytaj też:

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.