Katarzyna Kawa została wykluczona z udziału w eliminacjach do turnieju Rolanda Garrosa z powodu pozytywnego wyniku na obecność koronawirusa. Polka udostępniła na swoim Instagramie wynik kolejnego testu, który wykazał, że jest zdrowa.
Katarzyna Kawa: Trochę tak jest. Inna sprawa, że tych wygranych jest więcej niż przegranych, bo testy fałszywie pozytywne nie zdarzają się często. Przy tak dużej grupie zawodników niestety na kogoś musiało trafić i spotkało to mnie.
Jestem w kontakcie z trenerem Popoviciem. Jego sytuacja jest jeszcze bardziej oczywista pod kątem ewentualnego pozywania Francuskiej Federacji Tenisowej. Miał udokumentowane przeciwciała. Był chory dwa i pół miesiąca temu. Ja tych przeciwciał nie miałam i przez to nie miałam aż takiej podstawy, by prosić o drugi, dodatkowy test. Jak już wiadomo, oboje się o niego nie doprosiliśmy. Wiem, że Popović dostał odpowiedź od Francuzów, że nie zamierzają ponosić żadnej odpowiedzialności i nie przyznają się do żadnego błędu.
W ciągu 21 dni od momentu dyskwalifikacji przysługuje możliwość odwołania do Trybunału Arbitrażowego do spraw Sportu w Lozannie. Dzumhur zbiera trenerów i zawodników, którzy także mieli przeciwciała, a wyszedł im wynik pozytywny. Takich przypadków jest kilka. Mnie to jednak nie dotyczy, aczkolwiek szukam prawnika, który podjąłby się tematu i znalazł szansę na jakiekolwiek odwołanie. Zostałam poszkodowana nie z mojej winy.
Dostałam wiele odpowiedzi od zawodników. Mają świadomość, że dziś to spotkało mnie, jutro może ich. Z tą sytuacją bardzo ciężko będzie mi ruszyć, zanim skończy się turniej. Zawodnicy chcą grać i pewnie dlatego niektórzy nie chcą się odzywać. Myślę, że po zakończeniu Roland Garros uda mi się znaleźć więcej tenisistów, którzy będą mówić głośno o tej sytuacji i zyskamy siłę przebicia.
Moim zdaniem to da się zrobić. Zresztą mamy przykład Benoita Paire z turnieju w Hamburgu sprzed kilku dni. Miał pozytywny wynik podczas US Open, potem dwa pozytywne w Niemczech, ale z racji takiej, że już to przeszedł i wyniki pozytywne nie mogły być prawdziwe, to wykonano mu dwa dodatkowe testy aż do momentu, gdy wynik był negatywny. Wniosek jest taki, że jak się chce, to można.
W moim przypadku wykonanie dodatkowego testu trwałoby do doby. Nawet gdybym następnego dnia miała grać mecz, to przy odrobinie chęci ze strony organizatorów spotkanie można by przesunąć na ostatnie w danym dniu, a ja do czasu pojawienia się drugiego wyniku byłabym na kwarantannie. To naprawdę jest do zrobienia. Wymaga tylko odrobiny zrozumienia i chęci.
O tym się zazwyczaj głośno nie mówi. Zazwyczaj tak jest, że są równi i równiejsi. Nie będę operowała informacjami, których nie znam. Wolę pozostać przy faktach. Na pewno są takie podejrzenia dotyczące zawodników z dalszymi miejscami w rankingu, bo nie raz doświadczyliśmy tego nierównego traktowania.
Około 10 tys. złotych. Do tego dochodzą potencjalne straty - 60 tys. euro otrzymałabym za przejście kwalifikacji i 10 tys. euro za sam udział w turnieju głównym.
Te testy były zupełnie inaczej wykonywane. W USA dostaliśmy przed turniejem bardzo długi e-mail, wybrano dla nas płytsze testy, bo miały być podobnie skuteczne jak te głębsze. Robiliśmy testy samemu pod nadzorem osoby badającej. Natomiast w Paryżu testy były bardzo głębokie, przez to mniej przyjemne. Powiedziano nam, że wirus jest tylko głęboko, co by świadczyło, że testy w USA nie miały żadnego sensu. We Francji były tak głębokie, że patykiem trzeba było wchodzić prawie do gardła przez nos. Te testy są kompletnie nieujednolicone.
Testy w USA były dobrze udokumentowane, system działał sprawnie. Praktycznie na następny dzień wcześnie rano dostawaliśmy maila z wynikiem. W Paryżu czekałam na pierwszy wynik 26 godzin. W tym czasie nie otrzymałam żadnego maila, wykonałam kilka telefonów do biura akredytacyjnego z pytaniem o wynik. Ostatecznie nawet gdy dowiedziałam się, że jest negatywny, to i tak tego wyniku na oczy nie widziałam.
Nie, aż do momentu, gdy dowiedziałam się, że kolejny mam pozytywny. Wtedy przyszedł do mnie mail z wynikiem pierwszego testu.
Raczej nie. Od połowy sierpnia większość czasu spędzam w turniejowej bańce. Byłam testowana w Nowym Jorku, potem w Rzymie. Od ostatniego testu w Rzymie do tego w Paryżu minął tydzień. Nie wierzyłam, że może być problem, bo choć wróciłam przed Roland Garros na chwilę do domu, to nie spotykałam się z nikim. Mój jedyny kontakt był z trenerami, a też trzymaliśmy dystans. Mój fizjoterapeuta nosił maseczkę. W stolicy Francji nie miałam kontaktu z mieszkańcami. Zostałam odebrana z lotniska i dostarczona do hotelu. W samochodzie była szyba pleksi między kierowcą a pasażerami, byłam w maseczce.
We Francji czułam się jak piąte koło u wozu. Absolutnie niepotrzebna, najlepiej, żebym wyjechała. Gdy przyszedł do nas lekarz z informacją o wyniku, powiedziano nam, że dostaniemy pomoc. Gdy zaś zapytaliśmy z fizjoterapeutą, jak możemy wrócić do Polski, to okazało się, że nikt nam nie pomoże. Najlepiej, jakbyśmy opuścili hotel jak najszybciej. Mogłam zostać siedem dni dłużej, ale mój lekarz powiedział mi, żebym jak najszybciej wykonała drugi test, a na to nie mogłam tam liczyć i stąd chciałam wrócić. Auto zostawiłam w Berlinie, więc do Niemiec pojechaliśmy wypożyczonym samochodem, a potem własnym do Poznania.
Nie kontaktowałam się ze związkiem, ale związek doskonale zna moją sytuację i nie było z ich strony odzewu. Kontakt powinien wyjść od nich, nie ode mnie. Nie dostałam żadnej informacji, wiadomości. Wydaje mi się, że po prostu obserwują sprawę, ale nie angażują się.
Masz ciekawy temat związany ze sportem? Wiesz o czymś, co warto nagłośnić? Chcesz zwrócić uwagę na jakiś problem? Napisz do nas: sport.kontakt@agora.pl