W ostatnich latach kobiecy tenis tym różni się od męskiego, że bardzo trudno w nim cokolwiek przewidzieć. Po tym jak Serena Williams obniżyła formę po urodzeniu dziecka, w rozgrywkach nie ma już żadnej dominatorki i każda zawodniczka może realnie myśleć o największych sukcesach. Ten, kto przewidział skład sobotniego finału Australian Open pań, sporo mógł zarobić u bukmacherów. Zagrają w nim debiutująca na tym poziomie 21-letnia Amerykanka Sofia Kenin i starsza o pięć lat Hiszpanka Garbine Muguruza.
Dla Muguruzy to wspaniała wiadomość po ostatnich dwóch fatalnych sezonach. We wrześniu 2017 roku była liderką rankingu WTA, rok później na trzecim miejscu. Od tamtego czasu nastąpiło załamanie jej dyspozycji. 2018 rok skończyła na 18. miejscu, poprzedni na 36. W niczym nie przypominała zawodniczki, która cztery lata temu wygrała Roland Garros, a rok później Wimbledon. Dość pomyśleć, że po zwycięstwie na londyńskich trawnikach ćwierćfinał Wielkiego Szlema osiągnęła tylko raz - kilka dni temu w Melbourne. - Kibice nie zdają sobie sprawy, jak ciężko jest osiągnąć szczyt formy cztery razy w roku na każdym turnieju wielkoszlemowym. Nie wiedzą, ile to kosztuje - twierdzi Hiszpanka, która dziś jest 32. na świecie.
- Myślę, że najtrudniejszy moment to taki, gdy pracujesz ciężko, tak jak wcześniej albo nawet ciężej i nie czujesz, że wyniki szybko przyjdą. Sportowcy mogą być przez to zdesperowani, niecierpliwi. To bardzo trudne być przez wiele lat na szczycie, zachowywać równą formę. Niewielu zawodników jest w stanie to wytrzymać - dodała.
W Australian Open jej forma niespodziewanie wróciła. Po zwycięstwie nad Rumunką Simoną Halep (3. WTA) Muguruza awansowała do finału. Jak tłumaczy, to zasługa listopadowej wspinaczki na Kilimandżaro, najwyższy szczyt w Afryce (5895 m. n. p. m.). - Wejście na Kilimandżaro to doświadczenie, które zmieniło moje życie. Wpłynęło to na mnie jako na człowieka, nie tylko tenisistkę - powiedziała, gdy została zapytana o inspirację w dojściu do finału w Melbourne. Wspinaczka miała być katalizatorem, który doprowadził jej umysł na właściwe miejsce.
Niewiele brakowało, a Hiszpanka odpadłaby już w 1. rundzie w Melbourne. Po 29 minutach przegrała pierwszego seta z Amerykanką Shelby Rogers 0:6, a na korcie pojawił się lekarz, który mierzył jej ciśnienie krwi. W dwóch kolejnych partiach Muguruza triumfowała jednak 6:1, 6:0, a po meczu tłumaczyła, że walczyła z następstwami wirusa, który złapała po przylocie do Australii. Wykurowała się na tyle, że w kolejnych dniach pokonała m.in. Holenderkę Kiki Bertens (10. WTA) , Ukrainkę Elinę Svitolinę (5. WTA) oraz wspomnianą Halep. Nie miała łatwej drogi do finału.
Powrót Hiszpanki do formy to m.in. zasługa trenerki Conchity Martinez. Była znakomita hiszpańska tenisistka (m.in. wygrała Wimbledon 1994, była w finale Australian Open 1998 i Roland Garros 2000) drugi raz trenuje Muguruzę. Ich pierwsza współpraca przyniosła 26-latce triumf w Wimbledonie. Teraz Muguruza wróciła do stylu gry, który dał jej najwięcej sukcesów. Znów jest agresywna na korcie, idzie do przodu. Wykorzystuje swój wzrost (1,82 m) i zasięg ramion przy siatce. - Kiedy ona czuje się komfortowo, może zrobić wszystko. Dla mnie to było oczywiste, że to jest jej sposób grania - powiedziała Martinez. Ofensywny styl Muguruzy zawsze imponował Idze Świątek. To dlatego Hiszpanka jest jej ulubioną tenisistką. W zeszłym roku miały okazję razem trenować. Niewykluczone, że w tym sezonie spotkają się na korcie w jednym z turniejów.