Wielka niespodzianka w finale US Open! 19-latka nie dała szans Serenie Williams

Bianki Andreescu nie było na świecie, gdy Serena Williams zdobywała w Nowym Jorku pierwszy wielkoszlemowy tytuł. Bianca Andreescu była rok temu w trzeciej setce WTA i nie dostała się do US Open. A w sobotę została mistrzynią. Pokonała Williams w dwóch setach (6:3, 7:5).

- Przepraszam. Wiem, że byliście za Sereną – powiedziała Andreescu do publiczności przed odebraniem trofeum. Dostała owację od tego samego wielotysięcznego tłumu, który wcześniej wiwatował po każdej wygranej piłce Sereny Williams. Zwłaszcza w drugim secie, gdy Serena wreszcie zaczęła grać tak, jak na legendę przystało, i ruszyła w pościg za Kanadyjką. Każde jej dobre uderzenie oznaczało przytłaczającą wrzawę na trybunach. Ale Bianca Andreescu nie dała sobie odebrać tego, po co wyszła na kort: zakończyła finał w dwóch setach, a potem wspięła się na trybuny, do tej swojej kolorowej grupki wsparcia, której przeoczyć podczas US Open nie można było: mama Maria, tata Nicu, pies Coco, trener Sylvain Bruneau.

Zobacz wideo

Wygrała w Indian Wells, wygrała w Toronto. Nauczyła się Wielkich Szlemów tak szybko, jak kiedyś Monica Seles

Państwo Andreescu przyjechali do Kanady w 1996 roku z dwiema walizkami i bardzo dobrym wykształceniem. Ona, finansistka po studiach MBA, dziś pracuje w firmie inwestycyjnej w Toronto. On, absolwent politechniki w Brasov, w branży samochodowej. A Bianca, rocznik 2000, właśnie dała Kanadzie pierwszy singlowy tytuł w historii tenisowego Wielkiego Szlema. Narodziła się gwiazda. To można było podejrzewać już od wiosny 2019, gdy Andreescu wygrała turniej w Indian Wells. Można było utwierdzić się w tych podejrzeniach latem, gdy wróciła po problemach ze zdrowiem – przez kontuzję ręki skróciła udział w Roland Garros i wycofała się z Wimbledonu - i wygrała turniej w Toronto. Ale teraz to już bezdyskusyjne: Bianca Andreescu, supernowa z Kanady, ma wielkoszlemowy puchar, w poniedziałek będzie pierwszy raz w czołowej piątce WTA i już ma miejsce w historii. Zaczynała sezon na 152. miejscu. Grała w Nowym Jorku dopiero w czwartym w karierze turnieju wielkoszlemowym i wygrała. Ostatnią, która nauczyła się Wielkiego Szlema w takim tempie, była Monica Seles w 1990, gdy wygrała Roland Garros.

Andreescu i Serena: dziwna zamiana ról w finale

To Andreescu była debiutantką w takim finale, a Serena Williams wyszła w sobotę na kort, by wyrównać rekord Margaret Court: 24 wielkoszlemowych tytułów. Nigdy jeszcze w erze open nie było między finalistkami wielkoszlemowego turnieju aż takiej różnicy wieku: 18 lat i 263 dni. Ale na korcie wyglądało to tak, jakby finalistki zamieniły się rolami. To Andreescu spokojnie gromadziła przewagi, a Williams była kłębkiem nerwów. Gdy próbowała grać szybciej albo agresywniej, trafiała w siatkę. Zdarzyło jej się nie trafić w piłkę przy smeczu w ważnym momencie. Zdarzyło jej się w innym ważnym momencie przerwać wymianę z niezachwianą pewnością, że był aut. Po czym po sprawdzeniu okazało się, że autu nie było.

Przez całe tegoroczne US Open aż do finału Serena tylko trzy razy przegrywała gema przy własnym podaniu. A w finale jeszcze nie minęła godzina gry, a Andreescu zdążyła przełamać jej podanie trzykrotnie. A potem czwarty raz, i piąty. I dopiero wtedy, przy stanie 3:6, 1:5, przy piłce meczowej dla Andreescu, wróciła dawna Serena Williams. Dostroiła uderzenia, przestała popełniać łatwe błędy, zaczęła budzić respekt serwisem i z 1:5 doprowadziła do stanu 5:5.

Andreescu, postrach czołówki: nigdy jeszcze nie przegrała z rywalką z Top 10

Andreescu nigdy jeszcze nie przegrała meczu z tenisistką z czołowej dziesiątki rankingu, a to było jej ósme takie starcie w 2019 roku. W ostatniej próbie przed US Open Kanadyjka pokonała w finale w Toronto właśnie Serenę Williams, po szybkim kreczu Amerykanki, już przy stanie 3:1 dla Andreescu. – No, pewność siebie to ma – powiedziała o niej kiedyś rumuńska rakieta nr 1 Simona Halep, po krótkiej rozmowie podczas wspólnej podróży na kort. I ta pewność bardzo się przydała, gdy trzeba było odzyskać kontrolę nad finałem US Open. Gdy Serena wyrównała stan drugiego seta i można było się spodziewać następnych zwycięskich gemów, Andreescu zebrała siły. Wygrała gema na 6:5 i następnego, bez odkładania rozstrzygnięć do tie-breaka. Podniosła się z kłopotów w imponującym stylu, ale już powoli zaczyna do tego przyzwyczajać. Ma wiele czysto tenisowych atutów, ale też jest zadziorna i waleczna. Siłę charakteru pokazała w półfinale ze Szwajcarką Belindą Bencić, gdy mecz wymykał jej się z rąk. A już po ćwierćfinale z Belgijką Elise Mertens pytała głośno: Czy to się wszystko dzieje naprawdę?

Dobre pytanie.

Jesienią rok temu Bianca Andreescu pokonała w finale Osakę. Ale nie Naomi, tylko Mari. Czyli 361. rakietę świata. A nagrodą za tamtą turniejowe zwycięstwo było 3 tysiące 919 dolarów. Tysiące. Nie 3 miliony 800 tysięcy dolarów, które Andreescu zabierze teraz, odjeżdżając z Nowego Jorku.

Rok temu Andreescu odpadła w eliminacjach wszystkich wielkoszlemowych turniejów. Teraz już ma miejsce w Top 5

Wtedy dobre było i zwycięstwo z Mari Osaką. W turnieju w amerykańskim Florence, z pulą nagród 25 tysięcy dolarów. Taki był wtedy świat Bianki Andreescu. Wydarzeniem było w nim zwycięstwo nad kimś z pierwszej setki rankingu. W całym 2018 zdarzyło się takie tylko raz, nad Białorusinką Wierą Lapko w eliminacjach Roland Garros (a w 2017 – cztery takie zwycięstwa). Ale do turnieju głównego Andreescu wtedy nie dotarła, tak jak i w pozostałych Wielkich Szlemach. Odpadła w pierwszej rundzie eliminacji Australian Open, w trzeciej w Paryżu i Wimbledonie, a potem znów w pierwszej eliminacyjnej w US Open. To zwycięstwo nad Osaką we Florence było właśnie na pocieszenie po US Open. Wtedy, jesienią 2018, potrzebowała jakiegoś dowodu, że jej kariera jeszcze ruszy do przodu. Teraz, już z pucharem, milionami w kieszeni, gratulacjami od premiera Justina Trudeau i miejscem w Top 5 WTA, Bianca Andreescu staje przed zupełnie nowym wyzwaniem: jak sprawić, by to trwało jak najdłużej. Jak wśród całego tłumu nastolatek, wchodzących dziś na tenisowe salony jak po swoje, z doświadczeniem kontuzji hamujących rozwój, nie pozostać cudem jednego sezonu.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.