Hurkacz jak Becker. "To może być jego znak rozpoznawczy"
Były lider światowego rankingu ATP i trzykrotny zwycięzca turniejów Wielkiego Szlema (US Open 2012, Wimbledon 2013 i 2016) Andy Murray wrócił na światowe korty. Brytyjczyk w ostatnich tygodniach brał udział wyłącznie w rywalizacji deblowej i w mikście (m.in. na Wimbledonie w parze z Sereną Williams). Teraz powrócił także do gry singlowej.
Murray zniknął ze światowych kortów z powodu kontuzji. Jego problemy z biodrem zaczęły się połowie sezonu 2017, ale wtedy Szkot nie zdecydował się na operację. Zabiegł przeszedł dopiero w styczniu 2018 roku, ale nie wrócił do swojej dawnej dyspozycji. Podczas styczniowego Australian Open zdążył się już nawet pożegnać z kibicami. - Nie czuję się dobrze. Nie jestem pewien, czy jestem w stanie kontynuować karierę i grać z bólem przez kolejne cztery lub pięć miesięcy - mówił wtedy ze łzami w oczach.
Z powrotem do rywalizacji singlistów Brytyjczyk długo zwlekał. Zdecydował się na to w amerykańskim turnieju w Cincinnati. W imprezie mógł wystąpić wyłącznie dzięki "dzikiej karcie", jaką otrzymał od organizatorów, bo obecnie jest 324. na świecie. W poniedziałek w nocy zmierzył się w 1. rundzie z Francuzem Richardem Gasquetem (56. ATP), z którym przegrał 4:6, 4:6. Murray przekonał się, jak wiele brakuje mu jeszcze do dawnej formy. Tuż po spotkaniu podjął decyzję, że nie weźmie udziału w grze pojedynczej na US Open - ostatnim tegorocznym turnieju wielkoszlemowym. Impreza w Nowym Jorku potrwa od 26 sierpnia do 8 września.