Polska tenisistka po życiowym sukcesie: Nie czułam wsparcia. Od związku dostałam 4 kartony piłek

Katarzyna Kawa w wieku 26 lat osiągnęła największy jak dotąd sukces w karierze - dotarła do finału turnieju WTA w Jurmale. - Od czasu, gdy jestem seniorką, dostałam od związku kilka dzikich kart, cztery kartony piłek i wystąpiłam raz w Pucharze Federacji. To wszystko, więc jak na tak długą karierę, można powiedzieć, że nie jest to wielka pomoc. Nie czułam wsparcia związku - mówi Kawa w rozmowie ze Sport.pl.

26-letnia Katarzyna Kawa przegrała w niedzielę w finale turnieju WTA w łotewskiej Jurmale. Gra w decydującym meczu rywalizacji tej rangi to jej największy sukces w karierze, na który musiała trochę poczekać. Sukces tym większy, że do łotewskiej imprezy przedzierała się przez eliminacje. Dzięki temu wynikowi Kawa awansowała w rankingu WTA z 194. miejsca na 128. 

Zobacz wideo

Dominik Senkowski:  Ostatni tydzień był najlepszy w Pani karierze?

Katarzyna Kawa: W dotychczasowej karierze na pewno tak. Turniej w Jurmale zaczął się dla mnie bardzo ciężkim spotkaniem w eliminacjach. Byłam bardzo blisko odpadnięcia już w 1. rundzie kwalifikacji, gdy w tie-breaku trzeciego seta przegrywałam 2:5. Udało mi się obronić, a następnie z meczu na mecz grałam coraz lepiej. W turnieju głównym po 1. rundzie wygrywałam spotkania bardzo szybko, czego się nie spodziewałam.

Od eliminacji do finału turnieju WTA. Jakie emocje towarzyszyły pani przed spotkaniem finałowym w Jurmale?

 - Szczerze? Nie czułam się inaczej niż przed poprzednimi meczami. Mimo, że był to finał. Grałam tam prawie codziennie, dlatego byłam już dosyć zmęczona i dużo mniej myślałam o wszystkim. Skoncentrowałam się tylko na tym, by wyjść na kort i wygrać finał. Niestety nie udało się. Pamiętam, że byłam lekko zestresowana. Wiedziałam też, że będę miała przeciwko sobie całą publiczność [Kawa w finale rywalizowała z reprezentantką gospodarzy, Anastazją Sevastovą, 11. zawodniczką świata - przyp. red.].

Gdy smeczowała pani w drugim secie finału, przy stanie 5:5, jeden z kibiców krzyknął coś, by panią zdekoncentrować. 

- Słyszałam. Na pewno mi to nie pomogło. Nie wiem jednak, czy gdyby tego krzyku nie było, to czy na pewno trafiłabym tamtego smecza. Starałam się tym nie denerwować, bo takie emocje nic by mi nie dały, a jedynie by mi zaszkodziły.

Z tego, co czytałem we wcześniejszych wywiadach, mówiła pani, że nie spodziewała się aż tak dobrego wyniku w turnieju na Łotwie.

- Racja, nie spodziewałam się.

Po tym turnieju awansowała pani z 194. miejsca w rankingu WTA na 128. Czy czuje pani, że to może być przełomowy moment w pani karierze?

- Nie wiem, czy można to nazywać przełomowym momentem, bo jak się spojrzy na moje wyniki, pozycje w rankingu, to widać, że od roku idę krok po kroku do góry, nie cofam się już od dłuższego czasu. Ten turniej w Jurmale to dla mnie po prostu kolejny krok. Aczkolwiek faktycznie awans na 128. miejsce dużo zmieni pod względem planowania startów. Będę mogła grać w większych imprezach, jak ta na Łotwie. Będzie mi łatwiej, zwłaszcza gdy nie będę musiała startować w eliminacjach do takich turniejów.

Finał w Jurmale, wcześniej blisko awansu do turnieju głównego Wimbledonu, ogólnie dobry 2019 rok w pani wykonaniu. Co się zmieniło w pani grze, przygotowaniach, że pojawiły się lepsze wyniki?

- W tym roku na pewno nic nie zmieniałam. Odkąd dwa lata temu wróciłam po kontuzji, zmieniłam wiele rzeczy, m.in. trenera od przygotowania ogólnego. Obecne wyniki to nie jest efekt jakiś nowych zmian, tylko pracy, którą wykonuję już od dłuższego czasu.

Podczas spotkań w Jurmale imponowała pani zwłaszcza spokojem w czasie gry. Zawsze była pani taka na korcie?

- Nie, nie. Musiałam się tego nauczyć. To, jaka byłam wcześniej, nie pozwalało mi na pokazywanie swoich umiejętności. Zbyt dużo emocji miałam na korcie. Przez to przegrywałam wiele spotkań, które mogłabym wygrać. Nie potrafiłam być na tyle rozluźniona, a jednocześnie skoncentrowana, by zwyciężać. To taka umiejętność, którą nabyłam z czasem. Nie nabyłam jej jednak na własność, tylko cały czas muszę nad tym pracować. Wymaga to ode mnie dużego samozaparcia, ale odkąd zauważyłam, że pomaga mi wygrywać mecze, staram się nad tym panować.

Trochę musiała pani poczekać na tak dobre wyniki, jak w tym roku. Powiedziała pani w jednym z wywiadów, że czuła się z tego powodu skreślona. Czuje zatem pani teraz podwójną satysfakcję po turnieju na Łotwie?

- Czuję satysfakcję, ale to jest taka moja "wewnętrzna" satysfakcja. Przez to, że zostałam w pewnym momencie skreślona i wiele osób we mnie nie wierzyło, nauczyłam się tym kompletnie nie przejmować i o tym nie myśleć. Rzeczywiście moja popularność w ostatnich dniach niesamowicie wzrosła, wiele osób pisze do mnie, kibicuje mi, ale nie daje mi to podwójnej satysfakcji, bo już się nauczyłam, że w tym wszystkim trzeba liczyć głównie na siebie i na ludzi, z którymi się stale współpracuje.

Ciężko jest wybić się w tenisie, będąc polską zawodniczką? Jak przyznał pani trener Grzegorz Garczyński w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej", finansowo musiała pani sobie radzić sama.

- Bardzo ciężko. Mieszkam w Poznaniu, jednym z większych miast w Polsce, a mimo to nie ma tu żadnej zawodniczki, z którą mogłabym trenować. Zazwyczaj muszę ściągać sparingpartnerów, którzy też nie robią tego za darmo. Nie mamy dobrej bazy, wystarczająco dużo zawodników. Każdy robi swoje i próbuje na własną rękę się wybić. Brakuje trochę jakiegoś wzoru. Nie jest łatwo, ale może dzięki temu jesteśmy bardziej zahartowani i wiemy, że możemy liczyć tylko na siebie.

Czyli przykładowo wyniki pani, Magdy Linette, Igi Świątek czy wcześniej Agnieszki Radwańskiej to nie efekt działania jakiegoś systemu, tylko silnej determinacji tych tenisistek oraz otaczających ich osób?

- Tak mi się wydaje. Na pewno jest tak w moim przypadku, bo o tym wiem najlepiej.

Kolejny cytat z pani trenera: "Katarzyna nigdy nie miała sponsora, teraz też nie ma". Czy po sukcesie na Łotwie to się zmieni?

- Mam nadzieję, choć obecnie moja sytuacja wygląda już nieco inaczej. Wcześniej nie miałam sponsora i po prostu nie miałam pieniędzy. Teraz mam już nieco większy komfort. Mój wizerunek zdaje się być coraz bardziej zauważany w Polsce. Jestem w trakcie budowania własnej profesjonalnej ekipy, w ramach której niektóre osoby będą się zajmowały także sprawami sponsorskimi, bo nie jestem w stanie tego wszystkiego sama ogarniać. Prócz tego, że mam nadzieję na umowy sponsorskie i marketingowe, chciałabym też wspierać polskie zawodniczki.

Ostatni cytat z pani trenera: "Mam nadzieję, że coś się ruszy w Polskim Związku Tenisowym. Że zapytają, czy mogliby w jakimś aspekcie kariery pomóc". Rozumiem, że związek do tej pory nie za bardzo pani pomagał? Nie miała pani wsparcia z jego strony?

- Od związku miałam wsparcie na zasadzie np. obozów sportowych, kilku wyjazdów w wieku 12-14 lat. Od czasu zaś, gdy jestem seniorką, dostałam kilka dzikich kart, cztery kartony piłek i wystąpiłam raz w Pucharze Federacji. To wszystko, więc jak na tak długą karierę, można powiedzieć, że nie jest to wielka pomoc.

Ma Pani żal do związku o to?

- Nie chcę używać tak dużych słów. Patrzę po prostu w przyszłość i nie wiem czy to jest dobra polityka związku, bo nie mamy aż tak wielu zawodników, a chcielibyśmy się nimi chwalić. Myślę, że w tym względzie warto by było coś zmienić. Nie mogę powiedzieć, bym czuła żal. Aczkolwiek nie czułam wsparcia związku. Mam nadzieję, że to się zmieni i ludzie, którzy tam pracują, będą w stanie podjąć jakieś nowe, lepsze kroki.

Więcej o: