Szef PZT: Oskarżenia Jerzego Janowicza to stek bzdur. Stwierdził, że ma w d**** nasz związek [ROZMOWA]

Jerzy Janowicz zaatakował Polski Związek Tenisowy w wywiadzie dla Sport.pl. Stwierdził, że związek o nim zapomniał i nie chciał go wesprzeć w leczeniu. - Jego oskarżenia to stek bzdur. Nie chciał naszej pomocy. Możemy nawet pójść do sądu i sprawdzić billingi. Bardzo zawiodłem się na Janowiczu jako na człowieku - mówi w rozmowie z nami Mirosław Skrzypczyński, prezes PZT.
Zobacz wideo

Dominik Senkowski: Czytał pan wywiad, którego Jerzy Janowicz udzielił w środę Sport.pl?

Mirosław Skrzypczyński: Dostałem informację od zaprzyjaźnionego dziennikarza o pojawieniu się tego wywiadu i przeczytałem go. Jeśli chodzi o to, co Jerzy Janowicz mówi o Polskim Związku Tenisowym i Rehasport, to, mówiąc bardzo delikatnie, potrzebny mu jest zupełnie inny lekarz. Jego oskarżenia to stek bzdur. Pośrednio uczestniczyłem w tej sprawie i wiem, o czym mówię. Jerzy Janowicz zwrócił się do szefa wyszkolenia PZT Rafała Chrzanowskiego z pytaniem, czy my możemy mu w jakiś sposób pomóc, bo szuka wsparcia w Rehasport, a dowiedział się, że mamy z tą kliniką umowę. Z tego co wiem, to chciał tam mieć przeprowadzoną jakąś operację. Chrzanowski powiedział mu, że nasz kontrakt nie obejmuje finansowania operacji, a dotyczy głównie diagnostyki, dietetyki i różnych badań, opieki medycznej, monitoringu zawodników itp. Trudno, żeby obejmował operacje. Powiedzieliśmy jednak tenisiście, że możemy się skontaktować z Rehasport i mu pomóc.

Prezes PZT Mirosław Skrzypczyński (z prawej) oraz prezydent Szczecina Piotr Krzystek podczas turnieju tenisowego Pekao Szczecin Open
Prezes PZT Mirosław Skrzypczyński (z prawej) oraz prezydent Szczecina Piotr Krzystek podczas turnieju tenisowego Pekao Szczecin Open CEZARY ASZKIELOWICZ

Jerzy Janowicz powiedział w wywiadzie dla naszego portalu, iż dostał odpowiedź od PZT, że "jedyne, co mogą mi zaoferować, to badanie wady postawy u dzieci. Zapytałem, czy mówią poważnie, a oni stwierdzili, że tak. Po tej rozmowie dalszego kontaktu już nie było".

- Jeśli ktoś tak mówi, to rozumiem, że chce zaistnieć w mediach i przedstawić to w sposób humorystyczny. Mamy umowę z Rehasport i wiemy, co ona obejmuje. W tym momencie Janowicz próbuje ośmieszyć nie tylko PZT, lecz także klinikę Rehasport, naszego bardzo dobrego partnera. W rzeczywistości ośmiesza jednak głównie siebie. Korzystamy często z lekarzy Rehasport. W tej chwili trwa wyjazd naszej reprezentacji młodzieżowej do Egiptu, na który pojechał lekarz z tej kliniki. Nasza współpraca jest szeroka, ale nie obejmuje wykonywania operacji, tym bardziej darmowego. Rozumiem, że Janowicz chciałby, żeby było inaczej, ale to niemożliwe.

Zwróciliśmy się do Rehasport w sprawie Janowicza, by mu pomóc. To w końcu nasz wieloletni reprezentant Polski. Chrzanowski kontaktował się z menedżerem poznańskiej kliniki, Jakubem Puchalskim, który może to potwierdzić. Sam byłem wczoraj w Rehasport przy okazji innej sprawy i o tym wywiadzie również rozmawialiśmy. Rehasport przychylił się do naszej prośby, by pomóc Janowiczowi. To są naprawdę fantastyczni ludzie. Mamy z nimi świetne relacje. Nie pamiętam już szczegółów, ale zaproponowali Janowiczowi różne zniżki ze względu na współpracę z naszym związkiem. My zaś jako PZT poprosiliśmy tylko Janowicza, by na naszym Facebooku w zamian za to powiedział, że bardzo dziękuje PZT oraz klinice Rehasport. On jednak stwierdził, że ma w d**** Polski Związek Tenisowy i nigdzie nikomu nie będzie dziękował.

Jerzy Janowicz powiedział także: "jeśli chodzi o Rehasport, to na własną rękę udało mi się nawiązać z nimi współpracę. Klinika bardzo chętnie zgodziła się pomóc".

- Nie jest to prawda. To związek rozmawiał z Rehasport. Po tym, co Janowicz nam powiedział, nie wiem, co dalej się działo. Skoro przyznał, że ma w poważaniu Polski Związek Tenisowy, to przestaliśmy się tą sprawą zajmować. On też zapomniał, że gdy miał kontuzję i nie grał w końcówce 2017 roku, to my o nim nie zapomnieliśmy. Co roku mamy przydział sprzętu, w tym piłek, które również i Janowicz dostał od nas.

Janowicz twierdzi, że związek o nim zapomniał, gdy przestał grać z powodu kontuzji. "Boli, że tak naprawdę zostałem później pominięty i całkowicie zapomniany.  Od czasu, gdy nie gram, nie wykonano do mnie ani jednego telefonu" - powiedział.

- Polecam mu zatem także lekarza zajmującego się amnezją. Możemy nawet pójść do sądu i sprawdzić billingi. Do Janowicza, reprezentanta Polski, dzwoniłem prywatnie, gdy leżał w klinice i był po operacji oka. Oferowałem mu swoją pomoc. Dzwoniłem także, gdy był po operacji kolana. W końcu przestał odbierać ode mnie telefony. Raz odebrał jego ojciec, który stwierdził, że mam nie dzwonić do jego syna, ponieważ on jest jego menedżerem i tylko przez niego można się kontaktować z tenisistą. Ja zaś do menedżerów nie mam w zwyczaju dzwonić. To oni do mnie telefonują, gdy chcą się spotkać. Jeśli na przykład mamy coś do omówienia z menedżerem Magdy Linette, to on kontaktuje się ze mną, spotykamy się na kawie i omawiamy sprawy, problemy. Tak samo jest w przypadku menedżera Igi Świątek, Mai Chwalińskiej i innych zawodników.

W kwietniu zeszłego roku dostałem po meczu Pucharu Davisa z Zimbabwe telefon od Janowicza z pytaniem, dlaczego biuro prasowe prowadził Adam Romer. Gdy zapytałem go, dlaczego miałby nie prowadzić, to usłyszałem, że dlatego, iż on jest z nim w konflikcie. Odpowiedziałem zawodnikowi, że to on jest z dziennikarzem w konflikcie, a nie Polski Związek Tenisowy. Akurat padło na Romera w tamtym spotkaniu, ale w kolejnym może być ktoś inny. Czy ze względu na konflikt naszego tenisisty mam kogoś nie zatrudniać? Polski Związek Tenisowy nie jest własnością pana Janowicza i podejrzewam, że długo nie będzie.

Jerzy Janowicz stwierdził również: "Moja kariera legła w gruzach zaraz po meczu Pucharu Davisa ze Słowacją w 2015 roku. Wtedy pojawił się problem z kolanem. Gdy powiedziałem o nim, fizjoterapeuta i lekarz reprezentacji stwierdzili, że mam podkręcone kolano i dali mi zielone światło na grę. Po dwóch meczach singlowych, które zagrałem ze Słowakami, to kolano uległo całkowitemu zniszczeniu. Wróciłem do mojego miasta do lekarza i okazało się, że mam naderwany przyczep rzepki na długości 1,8 cm. Diagnoza ekipy ze związku była więc totalnie trefna. Na tym poziomie taki błąd nie powinien mieć miejsca". Jak pan się do tego odniesie?

- W tamtym czasie nie pracowałem jeszcze dla związku. Nie znam tej sprawy. Najłatwiej jednak jest powiedzieć, że to czyjaś wina. Trzeba mieć dowody na złą diagnozę. Słowo przeciwko słowu to żaden dowód. Nie chcę stać po czyjejkolwiek stronie, bo mnie wtedy nie było w PZT. Jestem prezesem od 20 maja 2017 roku i od tego czasu mogę odpowiadać. Generalnie widzę, że Janowiczowi bardzo łatwo przychodzą oskarżenia. Wszystkich uważa za tych złych, a sam stara się wybielać i uchodzić za tenisowego anioła. Tak nie do końca jest. Płacze, że ciągle ze związku nic nie dostawał. A co miał jeszcze dostawać? Związek jest oczywiście od tego, żeby pomagać zawodnikom, ale w pierwszej kolejności tym najmłodszym, najbiedniejszym, najbardziej potrzebującym. Obecnie zaczynamy to robić. Powstaje grupa Lotos PZT. Dzięki sponsorowi strategicznemu młodzi zdolni tenisiści będą mogli liczyć na wsparcie finansowe. To, co mogliśmy zaoferować Janowiczowi, to mu zaoferowaliśmy. Proponowaliśmy mu pomóc z Rehasport, z której nie chciał skorzystać, bo nie chciał powiedzieć słowa "dziękuję". To dla mnie bardzo słabe, wręcz żenujące. Widzę, że on ma problem z takimi słowami jak "dziękuję" i "przepraszam". 

Kiedy ostatnio kontaktował się pan lub ktoś ze związku z Jerzym Janowiczem?

- We wrześniu 2018 roku, gdy organizował "Jerzyk Cup". Już wtedy nie odbierał ode mnie telefonów. Rozmawiałem wówczas z jego ojcem. To właśnie wtedy powiedział mi, że nie mogę się kontaktować z jego synem, a jedynie z nim, bo jest jego menedżerem.

Jerzy Janowicz planuje w kwietniu wrócić do treningów, a na korty w okolicach Wimbledonu. Uda mu się?

- Wszystkim bardzo dobrze życzę, jemu także. Nawet jak ktoś robi mi krzywdę, a on zrobił, bo zawsze go wspierałem. Także wtedy, gdy nie grał dla reprezentacji, bo chciał wziąć udział w turnieju w Szczecinie, a my go potrzebowaliśmy. Rozumiałem to, bo chciał odbudować ranking. Pamiętam jednak, że w tym samym czasie grała nasza drużyna narodowa, ważyły się jej losy, czy nie spadnie niżej w Pucharze Davisa. Jego udział w meczu reprezentacji byłby niezwykle pomocny, ale on wybrał Szczecin. Uszanowałem to i pojechałem mu kibicować.

Życzę mu, by wrócił do gry. Wszystko zależy od jego zdrowia. Boli mnie jednak to, że opluwa związek, na który zawsze mógł liczyć. Ludzie czasem oczekują niemożliwego. PZT nie da komuś walizki pieniędzy, miliona dolarów, nie kupi domu czy samochodu. Związek funkcjonuje w taki sposób, na jaki go stać. Teraz idziemy do przodu, mamy nowe programy jak choćby wyjazd do Egiptu dla młodzieży, na który pojechało trzech trenerów i lekarz. Jeszcze niedawno nie moglibyśmy sobie na to pozwolić. Janowiczowi też chcieliśmy pomóc. Nie oczekuję specjalnych rewanżów, noszenia na piedestale. Wystarczyło zwykłe "dziękuję, PZT", co niestety mu poprzez gardło z niewiadomych przyczyn nie przechodzi. Bardzo zawiodłem się na Janowiczu jako na człowieku.

Więcej o: