Tenis. Magda Linette poleci do Rio?

- Szukałam złotego środka i najwyraźniej znalazłam to coś, co pozwala wygrywać. Zaczęłam w siebie bardziej wierzyć - mówi Magda Linette (WTA 81), druga rakieta Polski.

W niedzielę Linette pokonała Niemkę Carinę Witthoeft w turnieju ITF w Cagnes-Sur-Mer z pulą nagród 100 tys. dol. Tylko raz Polka wygrała imprezę o wyższej randze. W rankingu WTA awansowała na 81. miejsce. Znów ma realne szanse zagrać na igrzyskach.

Pewny udział w turnieju olimpijskim ma Agnieszka Radwańska. Wobec problemów zdrowotnych Jerzego Janowicza w Rio w singlu zabraknie Polaków. W deblu zagrają Łukasz Kubot i Marcin Matkowski. Jeden z nich będzie partnerem Radwańskiej w mikście.

Linette zakwalifikuje się, jeśli w rankingu WTA z 6 czerwca (po zakończeniu Rolanda Garrosa) będzie wśród 56 najlepszych zawodniczek uprawnionych do startu. To ważne zastrzeżenie, bo każdy kraj może wystawić maksymalnie cztery zawodniczki, a przed Linette jest obecnie 14 Amerykanek, osiem Niemek i siedem Rosjanek. Igrzyska są więc bliżej, niż pokazuje ranking.

Tadeusz Kądziela: Znów otwiera się przed panią szansa wyjazdu do Rio de Janeiro.

Magda Linette: To ogromne marzenie, ale staram się o tym nie myśleć, wychodząc na kort. Na początku roku myślałam o Rio dużo, to nie pomagało w grze. Teraz zostały mi jeszcze trzy turnieje przez ogłoszeniem ostatecznej listy rankingowej do igrzysk. Staram się nie nakładać na siebie już żadnej presji. Jak dobrze zagram, to kwalifikacja olimpijska będzie formą nagrody.

W niedzielę wygrała pani turniej ITF w Cagnes-Sur-Mer. To pierwszy triumf od 14 miesięcy.

- Jestem bardzo, bardzo zadowolona. To był jeden z cięższych turniejów, które wygrałam. Dobrze wytrzymałam go fizycznie, bo po turnieju w Katowicach [4-10 kwietnia] miałam dłuższą przerwę. Odpoczęłam i mogłam się trochę dłużej przygotować do turnieju. Dzięki temu byłam w stanie zagrać dobre mecze przez parę kolejnych dni.

Duża jest różnica między turniejami ITF a WTA?

- Największe są różnice organizacyjne, na przykład dostęp do fizjoterapeuty czy masażysty. Na ITF-ach często trzeba sobie to zorganizować we własnym zakresie. Na takim turnieju jak we Francji jest jeden fizjoterapeuta. A zawodniczek jest dużo i na każdą przypada 15-20 minut - to mało, kiedy gra się parę meczów i przytrafiają się różne niewielkie urazy. Inna rzecz to koszty, które na ITF są dużo większe. Często płaci się za jedzenie, hotel dla siebie i trenera, a nagrody są mniejsze. Zarabiamy mniej, a wydajemy dużo więcej. W tym przypadku to się jednak opłaciło.

Który z meczów był najtrudniejszy?

- Chyba półfinał z Maryną Zanewską. Zagrałam swój najsłabszy mecz na turnieju i walczyłam sama ze sobą. Cieszę się, że się przemogłam i w trzecim secie zagrałam tenis na swoim poziomie. Mimo słabszej gry udało mi się wygrać. A jeśli chodzi o przeciwniczki, to najtrudniejszą miałam w finale. Ale wtedy akurat zagrałam bardzo dobrze i mecz ułożył się po mojej myśli.

Poprzednie cztery turnieje wygrała pani na kortach twardych.

- Z moim ofensywnym stylem łatwiej mi się gra na nawierzchni twardej, ale przez większą część życia grałam na mączce, więc mam duże doświadczenie na tych kortach. Cieszę się, że wygrałam na ziemi w swoim pierwszym w tym roku starcie na tej nawierzchni. To dobre przygotowanie przed Rolandem Garrosem.

Jakie są pani plany przed startem w Paryżu?

- Prosto z Francji poleciałam do Słowacji, na turniej tej samej rangi w Trnawie. W pierwszej rundzie zagram z Bułgarką Elicą Kostową. Jest 209. w rankingu WTA, ale to nie będzie łatwy mecz, przegrałam z nią trzy razy. W II rundzie mogę zagrać polski mecz z Paulą Kanią, ale jeszcze o tym nie myślę. Na razie muszę się jak najlepiej zregenerować przed I rundą. Kolejne starty planuje w Norymberdze i w Roland Garros.

Z jakim celem?

- Nigdy nie wiadomo, jakie będzie losowanie. Mam nadzieję, że będę zdrowa i wtedy turniej da odpowiedź: albo pokaże mi mój poziom i to, co muszę poprawić, albo uda mi się przejść dalej i będę się cieszyć z kolejnych zwycięstw w Wielkim Szlemie.

Po turnieju we Francji awansowała pani ze 102. na 81. miejsce w rankingu WTA i praktycznie zapewniła sobie start w Wimbledonie.

- To wielka ulga, że nie trzeba się kwalifikować do turnieju głównego. Spada też presja finansowa, można trochę spokojniej zaplanować sobie kolejne turnieje i podchodzić do nich z mniejszym napięciem i stresem.

Pani forma poszła w górę. W pierwszych dziewięciu startach zdobyła pani w sumie 74 punkty WTA, a w trzech ostatnich - aż 295.

- Chciałabym sama wiedzieć, co się tak naprawdę zmieniło. Sezon zaczęłam pechowo, byłam chora, przeszłam zatrucie pokarmowe. W pierwszych startach byłam niepewna, nie mogłam się przełamać. Miałam parę słabszych meczów, choć zazwyczaj przegrywałam nieznacznie. Nie było tak, że nie wiedziałam, co grać i przegrywałam gładko. Brakowało mi czegoś, żeby obrócić takie spotkanie na styku na swoją korzyść. Szukałam złotego środka na wygrywanie kluczowych punktów. Parę wygranych meczów w Miami dało mi pozytywnego kopa. Najwyraźniej znalazłam to coś, co pozwala wygrywać. Zaczęłam w siebie bardziej wierzyć.

Tenisistki pięknieją przy samochodach? Są na to dowody [ZDJĘCIA]

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.