Robert Radwański: Agnieszka ma jeszcze rezerwy

Świetna gra i szczęście sprawiły, że córka jest mistrzynią świata. Ale Agnieszka młodsza już nie będzie, każdy kolejny rok bez wielkiego sukcesu można uznać za stracony. Pociąg ucieka - mówi Robert Radwański, ojciec i pierwszy trener Agnieszki Radwańskiej.

JAROSŁAW K. KOWAL: Dzwonił pan z gratulacjami?

ROBERT RADWAŃSKI: Nie chciałbym zgłębiać tego tematu. Nawet do Agnieszki nie udało się tuż po meczu dodzwonić, więc wysłałem SMS-a. Ale o panu Tomaszu Wiktorowskim mam wyrobione zdanie...

Gratulacje należą się na pewno panu Dawidowi Celtowi [sparingpartnerowi] i złożę mu je osobiście. Widać gołym okiem, że Agnieszka ma rezerwy, tylko trzeba je wydobyć. A pan Wiktorowski jakoś nie może się pochwalić spektakularnymi wynikami. Nawet po takim sukcesie niewiele się zmienia, bo jedna jaskółka wiosny nie czyni. A że trener ma brylant w ręku, to każdy wie. Ale nie rozpoczynajmy rozmowy od rozdrapania największego konfliktu, jaki dzieli mnie i córkę.

Ciekawe, co pan mówi o Celcie, bo ojcowie rzadko wypowiadają się o sympatiach swoich córek...

- Jest dorosła, ma swój rozum, a ja nie mogę się wtrącać w sprawy uczuciowe, tylko sportowe. A Dawid jest dobrym sparingpartnerem. I tyle.

Zachęcał pan Polaków, by w niedzielę sięgnęli po szampana. Pan też otworzył butelkę?

- To był 1 listopada, więc namawiałem przede wszystkim do wizyty przy grobach. No, ale WTA nie przejmuje się kalendarzem świąt w Polsce. Finał oglądaliśmy na telebimie u kolegi w pubie. Było miło. Dostałem wiele wspaniałych telefonów, przyszło dużo ludzi. Od razu po meczu poszliśmy na grób mojego ojca, który - jak wiadomo - też przyłożył dużą cegłę do tego, że Agnieszka i Ula grają, jak grają. Ale świętowanie też było, nawet przed kamerą. Chciałem, by ludzie zobaczyli, jak się cieszymy, choć tego dnia korki od szampana nie powinny latać.

Liczył pan, że ten rok zakończy się w ten sposób?

- Wiedziałem, że Agnieszka osiągnie dobry wynik w Japonii i w Chinach, bo tam są szybkie korty, na których zawsze sobie radziła. Ale scenariusz turnieju mistrzyń był dramatyczny i zarazem szczęśliwy. Równie dobrze Agnieszka mogła nie wyjść z grupy. Świetna gra i szczęście sprawiły, że mamy mistrzynię świata. Bo to trzeba tak nazwać! Łezka w oku się kręciła, gdy na to patrzyłem.

To największy sukces w jej karierze?

- Traktuję go na równi z finałem Wimbledonu. Grało tam osiem najlepszych tenisistek, żadnych łatwych meczów.

Mówił pan kilka miesięcy temu: "Agnieszka nie robi postępów". Może pora zmienić zdanie?

- Była kiedyś numerem dwa, a teraz rzutem na taśmę wróciła do turnieju mistrzyń. Więc nie będziemy się kłócić o to, czy robi postępy. Bardzo mi przykro, ale miejsce Agnieszki w roli numeru dwa zajęła Simona Halep. Niech pan lepiej powie, dlaczego dwa lata temu takiego sukcesu nie osiągnęła? Już wtedy mogła.

Czyli wróciła do tego, co było dwa lata temu?

- Zgadza się. Na szczęście presja dziennikarzy i moja spowodowały, że wzięli się za robotę. Pomysł współpracy z Martiną Navrátilovą nie był zły, ale Czeszka powinna zostać jej trenerką na pełen etat, a nie mentorem. Potrzeba tu czegoś więcej niż tylko pokazywania się w boksie, a Navrátilová nie ma czasu, by codziennie siedzieć przez cztery godziny przy korcie.

Mimo wszystko mało kto się spodziewał kilka miesięcy temu, że Agnieszka wygra Masters.

- Kryzys był troszkę rozdmuchany. Były rozprawy o zmianie stylu i wygadywanie, co Agnieszka powinna poprawić. Wiadomo, że nigdy nie zostanie zawodniczką, która będzie kończyć każdą piłkę, stojąc 3 m przed linią. Nie da się z niej zrobić monstrum serwującego z prędkością 200 km/godz. Trzeba za to doskonalić to, co ma w sobie świetnego. Gdyby nie turniej mistrzyń, miałaby za sobą nieudany rok.

Zwróćmy uwagę na tie-breaka z Halep. Grała agresywnie, mocno. Czyli jednak można, czyli są rezerwy. I po to jest trener, by umiał je wykrzesać. To tak jak z dobrym samochodem, który rozpędza się do 250 km/godz., a mógłby do 300! Navrátilová wygrała kilkadziesiąt turniejów wielkoszlemowych i takie trzeba mieć ambicje. Dlatego powtarzałem i będę powtarzał, że obecny układ mi się nie podoba.

Sugeruje pan brak ambicji?

- Na pewno nie u Agnieszki! Ale zawodniczka przez całą karierę musi się rozwijać, a trener ma w tym pomóc. Młodsza już nie będzie, każdy kolejny rok bez wielkiego sukcesu będzie można uznać za stracony. Pociąg ucieka, a niektóre zawodniczki dobijające się do czołówki są od niej o dziesięć lat młodsze! Będzie coraz gorzej, nie odwrotnie. Przecież kariera Agnieszki pewnie potrwa jeszcze tylko około pięciu lat.

Po porażkach w turniejach wielkoszlemowych zawsze pojawiały się głosy: "Spokojnie, ona jeszcze wygra w Szlemie".

- Zawsze będę twierdził, że pomimo pewnych utrudnień w końcu się uda. Wspomniałem kiedyś, że Rosja wygrała z nazistami pomimo obecności Stalina, a nie dzięki niemu. To ciągle dobre porównanie. Na szczęście Aga jest samodzielna, umie już bardzo dużo. Przypominam, że Federer kiedyś jeździł na turnieje bez trenera, a jednak wygrywał...

I to byłby dobry układ?

- Chyba jednak nie. Dziewczyna zawsze potrzebuje większego wsparcia. Z mężczyznami jest trochę inaczej.

Po kolejnych sukcesach kibice wyliczają, ile Agnieszka już zarobiła. Bywa pan jej doradcą finansowym?

- Absolutnie nie, choć planujemy razem inwestycje. Najważniejsza zakłada budowę hali i kortów.

Dziesięć lat temu też były takie plany...

- Od tego czasu mamy siły i środki, a jakoś nic się nie dzieje. O brak efektów trzeba by było raczej spytać Jacka Majchrowskiego [prezydenta Krakowa]. Dostaliśmy jednak niedawno interesującą ofertę z PZT. Więc może coś się zmieni.

Co słychać u Urszuli?

- Jest w Kenii, poluje na lwy. A poważnie - po powrocie z wakacji przejdzie badania, bo ma problemy z alergią. Nie chcę wchodzić w szczegóły, ale jeśli się wyleczy i będzie w stanie wytrzymywać obciążenia treningowe, to w najgorszym wypadku wróci tam, gdzie była. Czyli w okolice 30. miejsca. Ale ona nie ustępuje Agnieszce i głęboko wierzę, że w turnieju mistrzyń moglibyśmy mieć dwie zawodniczki.

Przyszły rok będzie lepszy?

- Szczerze? Po prostu nie wiem. Kobieta zmienną jest. Jednak wszystko szybko się okaże, bo na początku roku są ważne turnieje w Australii, a potem mecz z Amerykankami w Pucharze Federacji. Na razie nie ma co wróżyć z fusów.

Radwańska seksowna i roześmiana podczas WTA Finals [ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.