Rafael Nadal upadł, ale wstał jeszcze silniejszy

To jeden z najbardziej emocjonalnych momentów w mojej karierze - mówił wzruszony Hiszpan po zwycięstwie w Indian Wells. Jeszcze kilka miesięcy temu spekulowano, czy przez kontuzje kolan nie będzie musiał skończyć ze sportem.

Nadal w niedzielnym finale w Kalifornii (pula nagród 5 mln dol.) pokonał 4:6, 6:3, 6:4 Argentyńczyka Juana Martina Del Potro (nr 7). Zwycięstwo nie przyszło łatwo, Nadal przegrał seta, w drugim stracił serwis i musiał gonić. Mierzący niemal dwa metry Argentyńczyk bombardował potężnymi serwisami i forhendami. Del Potro, mistrz US Open z 2009 r., pokazał w Kalifornii wyborną formę, pokonał m.in. rozstawionego z jedynką Novaka Djokovicia, przerywając jego serię 22 zwycięstw z rzędu, oraz Andy'ego Murraya, numer trzy na świecie.

Nadal w decydującym momencie przemienił się jednak w wojownika. Zdeterminowany biegał za wszystkimi piłkami posyłanymi przez Argentyńczyka, przeczekał nawałnicę, a w końcu przycisnął rywala i zwyciężył. - Vamos! - ryknął na koniec. "Za takim Nadalem tęskniliśmy" - pisali fani na Twitterze i Facebooku. To było klasyczne zwycięstwo "Rafy", jak za najlepszych czasów oparte na wytrzymałości, szybkości i genialnej defensywie.

"Król powrócił" - entuzjastycznie pisały w nocy z niedzieli na poniedziałek hiszpańskie media. W madryckim "Asie" Nadal wypchnął z pierwszej strony piłkarzy Realu Madryt.

Nie ma się jednak co dziwić, bo jeszcze kilka miesięcy temu chodził na Majorce od lekarza do lekarza i szukał ratunku dla swoich kolan. Problemy z nimi ma od kilku lat, do tej pory największy kryzys dopadł go w 2009 r. - przez uraz przegrał w IV rundzie Rolanda Garrosa, a potem wycofał się z Wimbledonu. Teraz było dużo gorzej. Ostatni mecz na punkty Nadal zagrał w czerwcu 2012 r. w Wimbledonie. Po porażce z Czechem Lukasem Rosolem zniknął z kortów na siedem miesięcy. Powrót odkładał kilka razy. Media spekulowały, że kolana są w tak fatalnym stanie, że Hiszpan może zawiesić karierę.

W końcu jednak wrócił. Na poligon doświadczalny wybrał w lutym Amerykę Południową, gdzie o tej porze roku można grać na jego ulubionej czerwonej mączce. Gdy w chilijskim Vina del Mar przegrał w finale z przeciętnym Horacio Zeballosem, wciąż w niego wątpiono, ale potem Nadal nie poniósł już porażki. Zwyciężył pewnie w Sao Paulo i Acapulco, a teraz - w Indian Wells, na twardym betonie, bijąc w ćwierćfinale Rogera Federera, a w półfinale Tomasza Berdycha.

Triumfator 11 turniejów Wielkiego Szlema do końca wahał się, czy zaryzykować tak wcześnie po kontuzji grę na twardym podłożu. Ostatnią imprezę wygrał na nim w Tokio w 2010 r. - Turniejów na betonie jest za dużo, te korty nas powoli zabijają - powtarzał od dawna. Kolana przetrwały Kalifornię, ale na wszelki wypadek Nadal wycofał się w tym tygodniu z imprezy w Miami. Chce spokojnie przygotować się do najważniejszej dla niego części sezonu - wiosennych imprez na czerwonej mączce w Europie, zwieńczonych paryskim Rolandem Garrosem, gdzie mierzy w ósmy tytuł.

- Jest taki sam jak kiedyś, silny fizycznie i mentalnie. Znów może być numerem jeden w tenisie - powiedział po finale Del Potro.

"Nadal to typ sportowca, który potrzebuje upaść, by potem móc wstać jeszcze silniejszym. Spójrzcie na jego karierę, to pasmo nieustannych upadków i powrotów" - napisał Steve Tignor z Tennis.com.

- Ostatnie miesiące były dla mnie koszmarem, najgorsza była bezradność, bo kolejne terapie nie przynosiły efektu - mówił Nadal. - Teraz wiem, że mogę wciąż wygrywać z najlepszymi na świecie. Znów jestem szczęśliwy.

Za zwycięstwo w Kalifornii otrzymał czek na milion dolarów. W rankingu ATP przesunął się z piątej na czwartą pozycję. Wiele wskazuje na to, że nie zabawi tam długo.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.