Jak przystało na znakomitą deblistkę, Mattek-Sands od początku meczu próbowała atakować i skracać wymiany. Co ciekawe, radziła sobie też nieźle w defensywie, ale to Linette wygrywała większość długich wymian. Dobry return sprawił, że już przy stanie 2:1 Polka zyskała pierwszego break-pointa i od razu go wykorzystała. Amerykanka coraz częściej zmierzała w kierunku siatki i choć sporo tych wypadów kończyło się po jej myśli, to chwilę później popełniła podwójny błąd serwisowy i dała się przełamać po raz drugi. Polka nie wypuściła tak wysokiej przewagi i mimo niewielkich problemów przy swoim podaniu zakończyła pierwszego seta wynikiem 6:1.
Druga partia była całkowitym przeciwieństwem pierwszej. Mattek-Sands zaczęła skuteczniej atakować i ewidentnie odzyskała swój rytm gry. Linette nie mogła nic poradzić na taką dyspozycję rywalki, gorzej serwowała i bardzo szybko dała się przełamać. Przy stanie 2:4 miał miejsce najdłuższy gem meczu, ale niestety pomimo trzech break-pointów dla Polki, padł on łupem Amerykanki. Nasza reprezentantka ewidentnie podłamała się tą sytuacją, ponieważ chwilę później ponownie przegrała swoje podanie, i to do zera. Zwyciężczynię spotkania musiał więc wyłonić trzeci, decydujący set.
Ci, co liczyli na kolejny zwrot akcji, bardzo się zawiedli – Mattek-Sands pewnie kontynuowała swoją dominację w trzeciej partii. Bardzo szybko wyszła na prowadzenie 5:0, ale chyba myślami była już w kolejnej rundzie, bo niespodziewanie przegrała trzy gemy z rzędu. Potrafiła jednak opanować emocje i przy swoim kolejnym serwisie była bezbłędna, kończąc spotkanie wynikiem 1:6 6:2 6:3 na swoją korzyść.
Nie będzie przesadą stwierdzenie, że Mattek-Sands rozegrała jeden ze swoich najlepszych singlowych meczów w karierze. Polka natomiast nie poprawiła swojej statystki – był to jej szósty start w Wimbledonie i jednocześnie szósta porażka.