Wimbledon. Wielki Federer dogonił Pete'a Samprasa

Brytania wstrzymała oddech, ale Andy Murray jak zwykle nie wytrzymał ciśnienia. Roger Federer pokonał go 4:6, 7:5, 6:3, 6:4. Nikt nie ma już wątpliwości, że jest tenisistą wszech czasów.

Andy Murray spoglądał wczoraj rano z okładki każdej gazety. BBC spodziewała się rekordu oglądalności, atmosferę podgrzewała już od trzech dni. W loży królewskiej nie zasiadła co prawda Elżbieta II, ale poza nią, byli chyba wszyscy - księżna Kate z siostrą Pippą, David i Victoria Beckham, aktorzy, piosenkarze, a nawet trener Manchesteru United Alex Ferguson. Murraymania sięgnęła zenitu, bo Szkot miał szansę na pierwszy brytyjski tytuł w Szlemie od 1936 r. (Fred Perry). Bohaterem już przed meczem okrzyknięto Ivana Lendla, byłego ośmiokrotnego mistrza wielkoszlemowego, który od początku roku jest trenerem Murraya. Brytyjczycy uważają, że Lendl poprawił jego forhend, serwis, sprawił, że gra agresywniej. Wierzyli, że spokój urodzonego w Czechosłowacji Amerykanina udzieli się buzującemu zazwyczaj od negatywnych emocji tenisiście.

Skończyło się jednak, jak zwykle. Murray świetnie zaczął, ale w szóstym gemie drugiego seta (trwał 20 minut), pękł psychicznie i Federer przejął rządy na korcie. Szwajcar, w przeciwieństwie do Murraya, nie skorzystał z łatwiejszej drabinki (porażka Rafaela Nadala), i w wielkim stylu pokonał w półfinale Novaka Djokovicia, numer jeden na świecie. Mimo 30 lat, znów zademonstrował w Londynie świetny, ofensywny tenis. Finał też był jego popisem.

Federerowi niezwykle zależało na zwycięstwie. Dzięki niemu wyrównał dwa jeszcze nie zdobyte przez niego rekordy Pete'a Samprasa - siódmy tytuł w Wimbledonie i prowadzenie w rankingu ATP przez 286 tygodni. Do wyrównania tego ostatniego, gdy dwa lata temu tracił prowadzenie na rzecz Nadala, zabrakło mu tygodnia. Dziś wróci na tron, a za tydzień pobije Samprasa, bo aż do igrzysk olimpijskich w Londynie nikt z czołówki nie zagra turnieju. Nie ma go kto wyprzedzić.

Federer ostatni tytuł wielkoszlemowy zdobył w styczniu 2010 r. w Melbourne. Od tego czasu coraz częściej mówiono, że jego era się skończyła, że nie zdoła zdobyć 17. tytułu w Szlemie. Genialny Szwajcar jeszcze raz pokazał jednak, że jemu właśnie należy się miano tenisisty wszech czasów. W takim stylu wracają tylko najwięksi mistrzowie.

A Murray poszedł w ślady swojego trenera. Lendl też przegrał cztery pierwsze finały Wielkiego Szlema. Przebudził się dopiero w piątym.

Galeria z finału Wimbledonu ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA