Roland Garros. Odwaga i atak dały koronę Schiavone

Genialna w ofensywie Francesca Schiavone pokonała w finale Australijkę Samanthę Stosur 6:4, 7:6 (7-2). - Pokazałam, że jak się bardzo chce, można realizować marzenia bez względu na wiek - mówi Włoszka, która za dwa tygodnie skończy 30 lat.

"Nothing is impossible", czyli "Nie ma rzeczy niemożliwych" - taki napis na koszulkach mieli włoscy kibice siedzący na trybunach obok trenera Corrado Barazzuttiego, od niedawna doradzającego Schiavone kapitana reprezentacji Italii w Pucharze Federacji. Tylko ta garstka fanów wierzyła na początku spotkania, że niedoceniana weteranka rozstawiona dopiero z nr. 17 może sprawić wielką niespodziankę i pokonać faworyzowaną Stosur - numer siedem, młodszą, silniejszą, bardziej utytułowaną, która w drodze do finału ograła po kolei: Justine Henin, Serenę Williams i Jelenę Janković.

A jednak się udało. Po ostatniej piłce Francesca padła ucałować kort, a potem wbiegła na trybuny i utonęła w objęciach ludzi w koszulkach "Nothing is impossible". Zwyciężyła, bo zagrała niezwykle odważnie, od początku atakowała przy siatce, nie bała się żadnego ryzyka - jej podkręcane zawijasy przelatywały czasem dwa milimetry nad siatką. Były też bajeczne woleje, świetne minięcia, Włoszka grała jak w transie.

Stosur sprawiała za to wrażenie przerażonej tym, co robiła rywalka, ale też chyba przygniotła ją stawka meczu. Wyglądała na korcie, jakby na plecy wskoczyła jej cała Australia, pradawna tenisowa potęga czekająca od 30 lat na kobiecy tytuł wielkoszlemowy. Na finał z Melbourne, Sydney i Gold Coast przyleciał tłum wygłodniałych sukcesu działaczy, trenerów i rodzina. Stosur tego nie wytrzymała. Zagrała dużo gorzej niż w poprzednich pojedynkach. - W mojej grze zabrakło opanowania - przyznała potem na konferencji.

- Moją taktyką były atak, agresja i mocna wiara w to, że 30 lat to nie jest wiek, w którym trzeba iść na emeryturę - uśmiechała się po finale Schiavone, która 23 czerwca kończy 30 lat. W historii kobiecego tenisa tylko Brytyjka Ann Jones w 1969 r. zdobywała debiutancki tytuł w Wielkim Szlemie jako starsza zawodniczka.

Italia oszalała. Mimo zbliżającego się piłkarskiego mundialu i złamanej nogi motocyklowego mistrza świata Valentino Rossiego Schiavone trafiła na okładki niedzielnych wydań gazet. Ostatnim włoskim zwycięzcą wielkoszlemowym był w 1976 r. Adriano Panatta, który w podobnym ofensywnym stylu wygrał French Open, kończąc erę sześciokrotnego triumfatora Björna Borga (pokonał Szweda w ćwierćfinale).

Schiavone na wielkoszlemowy tytuł czekała od 1998 r., czyli od początku kariery. W ciągu 12 lat podjęła aż 39 prób. Do soboty najwyżej udawało jej się dojść do ćwierćfinałów - trzykrotnie. Oprócz tego wygrała raptem trzy mniejsze turnieje - w Moskwie, Barcelonie i austriackim Bad Gastein. Włoszka uchodziła za rywalkę niewygodną - bardzo nie lubi z nią grać m.in. Agnieszka Radwańska - ale chimeryczną, niepotrafiącą zagrać kilku z rzędu dobrych meczów. Co się stało, że nagle tak tenisowo rozkwitła? - Przychodzi taki moment, że nagle zaczynasz patrzeć na to, co robisz, w inny sposób. Ja spojrzałam na mój tenis i stwierdziłam, że wcale nie jest taki zły. Nie mam nic do stracenia, będę grała odważnie, spróbuję - tłumaczy Schiavone, która ryzyko lubi także poza kortem - jest fanką szybkich samochodów i motocykli. W czasach, gdy znakiem rozpoznawczym kobiecego tenisa jest monotonia, drapieżny, porównywalny do męskiego styl gry Franceski okazał się idealny. Duże znacznie miała jednak praca nad taktyką z Corrado Barazzuttim, genialnym strategiem, który umiał doprowadzić Włoszki do zwycięstwa w Pucharze Federacji w 2006 i 2009 r. Dopiero Barazzutti ukierunkował wybuchowy tenis Schiavone w wielkoszlemową złotą układankę. Jako deser do tytułu Schiavone ma w poniedziałek awans z 17. na szóste miejsce na świecie.

PIENIĄDZE W FINALE

1,12 mln

euro za zwycięstwo otrzymała Schiavone. W ciągu poprzednich 12 lat kariery uzbierała 4,9 mln euro.

0,56 mln

euro to nagroda dla Samanthy Stosur

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.