Wojciech Fibak: Faktycznie, któryś z nich powinien wygrać. Nadala wciąż nazywa się królem nawierzchni ziemnej, Djoković to obecnie najlepszy tenisista świata, a Murray wraca do wielkiej formy, takiej, w której wygrywał Wimbledon, US Open czy igrzyska.
- Dotąd na kortach ziemnych nie odnosił aż takich sukcesów. Grał jakby bez wiary. Teraz coś się zmienia. Już w zeszłym roku w półfinale Rolanda Garrosa wymęczył Djokovicia.
- Akurat do tego zwycięstwa nie przykładałbym wielkiej wagi. Murray grał półfinałowy mecz o 15 i szybko go zakończył, tymczasem Serb stoczył z Keim Nishikorim morderczy bój, który skończył się po godzinie 23. Djoković położył się spać pewnie grubo po północy, a Murray już od ośmiu godzin siedział w hotelu. To była wielka niesprawiedliwość, półfinały nie powinny być rozdzielane.
Od tygodni obserwuję jednak wyjątkową formę Murraya. Olbrzymia pracowitość, mobilizacja i totalne poświęcenie się na kortach ziemnych - tego kiedyś u niego nie było. Rozegrał znakomity, choć przegrany półfinał z Nadalem w Monte Carlo, następnie pokonał go w Madrycie. Teraz uważam, że Murray będzie pretendentem do tytułu na Rolandzie.
- Wcześniej Lendl zbudował nowego Murraya. Kiedy zaczynali współpracę, Murray powiedział mi: "Chciałem cię poznać, bo Ivan cały czas powtarza, że stosuje na mnie tak twarde metody, jakie ty stosowałeś na nim. Teraz tak samo się na mnie wyżywa, dziękuję ci bardzo". Mauresmo była kontynuacją. Nie wprowadzała wielkich zmian.
- Widać, że można go pokonać. Pokazał to Czech Jirzi Vesely w Monte Carlo, a teraz w Rzymie Murray. Thomaz Bellucci wygrał z nim seta 6:0, Nishikori 6:2 - to są oznaki słabości. Maszyna trochę się zacina. Powody mogą być różne - narodziny dziecka albo po prostu zmęczenie.
- Ma kompleks Djokovicia. W ćwierćfinale w Rzymie prowadził 4:2 w pierwszym secie, miał szanse na podwójne przełamanie. Trzy-cztery lata temu wygrałby 6:2, 6:3. Ale ma jakąś blokadę. Być może powoli ją rozbija. Wygrał w Monte Carlo i Barcelonie, wrócił na najwyższy poziom, a przecież ciężko jest wrócić po dwuletnim kryzysie. Ktoś może mówić, że on się gorzej porusza, ale według mnie problem jest w głowie.
- Serena jest emerytką, która gra rzadko, ale mimo wszystko dominuje. Znów jest faworytką, ale może przegrać w jednym z pierwszych meczów.
- W tym sezonie wyglądała najlepiej, ale w Rzymie wypadła bardzo słabo. Taki pośpiech, niestaranność nie przystoi tenisistce z takim talentem. Wydawało się, że Białorusinka może pod koniec roku zastąpić Serenę jako jedynka rankingu WTA, tymczasem znów oglądaliśmy kapryśną Azarenkę ze starych czasów.
Czołówka jest w kryzysie, ja to mówię od lat. Roland Garros to może być turniej niespodzianek, jak Madryt. Tam Serena nie przyjechała, Azarenka się wycofała, faworytki odpadały szybko. Jakieś tornado, trzęsienie ziemi. Znów pojawił się temat nagród. Kobiety otrzymują tam takie same premie jak mężczyźni, ale albo się wycofują, albo nie grają, albo nie walczą, a tenisiści w tym czasie rozgrywają niesamowite, porywające mecze.
- To na pewno była trudna decyzja. Wierzę, że słuszna. Agnieszka nigdy nie odnosiła w Rzymie sukcesów. Kolejna tenisistka wygrałaby z nią i zyskałaby więcej wiary. No i dzięki dłuższej przerwie można zyskać świeżość.
- Agnieszka się wychowała na kortach ziemnych, ale gra jest na nich bardziej fizyczna. Trzeba się napracować, tym bardziej że poziom w pierwszej dwusetce na świecie się wyrównał. Jest więcej tenisistek, które w Paryżu mogą zagrozić Agnieszce, choćby Annika Beck, która wygrała z nią w pierwszej rundzie rok temu.
Dużo zależy od losowania. Zobaczymy, czy geniusz Agnieszki się ujawni jeszcze mocniej. Wygrała turniej masters, ma na koncie 18 tytułów. Wierzę, że przyjdzie czas na Szlema. Jeśli nie w Paryżu, to będą następne okazje.