W niezwykle emocjonującym finale Australian Open Novak Djoković (1. ATP) pokonał Dominica Thiema (4. ATP) 6:4, 4:6, 2:6, 6:3, 6:4. Serb ósmy raz w karierze wygrał turniej w Melbourne, bijąc tym samym rekord australijskiej imprezy. Po trzecim secie wydawało się, że Thiem jest już bardzo blisko zwycięstwa, ale Djoković odrodził się i po czterech godzinach gry otrzymał puchar oraz czek na 4,1 mln dolarów australijskich. Większość kibiców i komentatorów zwracała uwagę na przemianę tenisisty z Belgradu, który końcówkę spotkania zagrał po mistrzowsku. Było mu z pewnością o to łatwiej, gdyż jednocześnie Austriak od połowy czwartego seta znacznie obniżył poziom gry. W piątej partii Thiem wyglądał już na zupełnie wyczerpanego, a w przedostatnim gemie serwisowym Serba ledwo był w stanie trzymać rakietę w ręku, na co zwrócił uwagę komentujący mecz w Eurosporcie Karol Stopa.
- Rzadko kiedy czułem się tak zmęczony fizycznie, jak teraz. Rozegrałem niewiarygodnie intensywny mecz z Nadalem, równie intensywny ze Zverevem w półfinale. Dziś znów cztery godziny na korcie. To było bardzo wymagające dla mojego organizmu - powiedział na pomeczowej konferencji prasowej tenisista z Wiener Neustad. Thiem po drodze do finału spędził na korcie 18 godzin, a Djoković o sześć mniej. Austriak trochę na własne życzenie, bo np. w 2. rundzie nikt mu nie kazał grać pięciu setów z kwalifikantem Alexem Boltem. Być może jednak miałby większe szanse w finale przeciwko Djokoviciovi, gdyby nie niezrozumiała decyzja organizatorów Australian Open.
Od lat panuje taki zwyczaj, że finał kobiecego turnieju w Melbourne rozgrywany jest w sobotę, a mecze półfinałowe w czwartek. Z kolei finał męskiej edycji odbywa się w niedzielę, jeden z półfinałów w czwartek, a drugi w piątek. Trudno znaleźć logiczne wytłumaczenie dla tego wyboru. Tym bardziej, że może być dla zawodników krzywdzący, jak stało się w tym roku. Nie dość, że Novak Djoković w półfinale trafił na kontuzjowanego Rogera Federera, z którym poradził sobie w trzech setach, to jeszcze miał jeden dzień odpoczynku więcej od Thiema przed finałem.
Austriak swój półfinał ze Zverevem rozegrał dopiero w piątek. Przy tak morderczym wysiłku - siedem spotkań w dwa tygodnie - dłuższa przerwa może mieć znaczenie. Tym bardziej, że o losach finałowego spotkania zadecydowało kilka piłek, a Thiem w piątym secie wyraźnie osłabł z sił. Zapewne nikt z organizatorów celowo nie chciał faworyzować jednego z tenisistów, ale skoro oba półfinały kobiecego turnieju rozgrywane były w czwartek, to dlaczego podobnie nie mogło być w męskiej imprezie? Nie byłoby takich wątpliwości i poczucia niesprawiedliwości.
Niedzielny finał przejdzie do historii także z powodu kłótni między Djokoviciem, a sędzią głównym. Serb przy stanie 4:4 i 15:40 zbyt długo przygotowywał się do serwisu (limit to 25 sekund), arbiter odebrał mu pierwsze podanie, a zirytowany tenisista przegrał własnego gema serwisowego. Otrzymał nawet ostrzeżenie. Następnie usiadł na krzesełku i nie mogąc pogodzić się z tamtą decyzją sędziego powiedział do niego: "Sprawiłeś, że jesteś sławny. Dobra robota". Ponadto kilkukrotnie dotknął stopy arbitra, który na korcie tenisowym siedzi w specjalnej wieżyczce. Za to zachowanie Djoković również powinien otrzymać karę, ale sędzia mu odpuścił.
- Właśnie sprawdziłem regulamin Wielkiego Szlema. Gdyby przepisy były ściśle przestrzegane, dotknięcie sędziego powinno być potraktowane jako "przemoc fizyczna", która podlega grzywnie do 20 tys. dolarów. W pojęciu "przemocy fizycznej" mieści się nieuprawnione dotknięcie sędziego, przeciwnika, widza lub innej osoby - napisał znany dziennikarz tenisowy Simon Cambers.
Djoković po finale przeprosił za swoje zachowanie. Nie otrzymał jednak żadnej dodatkowej kary - ani za dotknięcie sędziego, ani za prowokacyjne słowa w jego kierunku. Czy gdyby podobnie zachował się Thiem lub inny zawodnik (może nie licząc Nadala i Federera), to też by został tak łagodnie potraktowany?
Djoković, pokonując Thiema, zdobył swój 17 tytuł wielkoszlemowy. Ma tylko trzy mniej od rekordzisty Rogera Federera. Przed nim jest też Rafael Nadal z 18 zwycięstwami. Serb ma 32 lata i wiele wskazuje na to, że podbije wszelkie rekordy w tenisie. Część kibiców i ekspertów zwraca jednak uwagę na jego dziwne zachowania podczas spotkań. Chodzi o przerwy medyczne, z jakich Djoković korzysta - zwykle wtedy, gdy gorzej idzie mu na korcie. Przed czwartym setem z Thiemem narzekał, że jest wyczerpany i ma zawroty głowy, podobnie było w półfinale z Federerem. Z kolei w trzeciej partii ćwierćfinału z Milosem Raoniciem wziął przerwę by zmienić szkła kontaktowe. Akurat wtedy, gdy Kanadyjczyk grał najlepiej w całym meczu. - Djoković uważa, że coś jest z nim nie tak zawsze wtedy, gdy nie wygrywa - napisał znany dziennikarz tenisowy Deji Faremi.
Nietypowe było także zachowanie Ashleigh Barty. Liderka kobiecego rankingu po porażce w półfinale Australian Open z Sofią Kenin przyszła na konferencję prasową z dzieckiem. - To moja siostrzenica Olivia, ma 12 tygodni. O to naprawdę chodzi w życiu. Perspektywa to piękna rzecz. Gdy tylko skończyłam mecz, Olivia przywróciła mój uśmiech. Chciałam ją wyściskać - powiedziała Barty. Jedni chwalili Australijkę za dystans, a inni wskazywali, że to dziwny sposób na odwracanie uwagi od porażki.
- Ash jest uroczą młodą damą. Australijczycy ją uwielbiają, ale to wyglądało jak PR-owa zagrywka. Dziecko jako sposób na odwrócenie uwagi lub ominięcie trudnych pytań. Gdy jesteś numerem jeden na świecie, media chcą wiedzieć, dlaczego przegrałaś - powiedział były australijski deblista Mark Woodforde, zdobywca 12 tytułów wielkoszlemowych. - Nie sadzę, aby konferencja prasowa była odpowiednim miejscem dla dziecka. To miejsce pracy, przestrzeń biurowa. Jesteśmy po to, aby zadawać pytania i choć z jednej strony był to piękny widok, to jednak nie powinien się wydarzyć. To było naprawdę dziwne - powiedział Matt Roberts z BBC.
Trudno też zrozumieć decyzję organizatorów Australian Open o przyznaniu Marii Szarapowej dzikiej karty do turnieju głównej. Rosjanka otrzymała ten przywilej, ale odpadła już po pierwszym meczu z Donną Vekić 3:6, 4:6. Szarapowa od wielu miesięcy jest bez formy, aktualnie 369. na świecie. Organizatorzy Wielkiego Szlema mogą oczywiście przyznawać dzikie karty komu chcą, ale zwykle to nagroda dla utalentowanych młodych zawodników lub tych z rodzimej federacji. To może być też szansa dla tych, którzy mają wyrobione nazwisko, ale wracają do gry po dłuższej przerwie z przyczyn zdrowotnych. Tymczasem Rosjanka po powrocie z dyskwalifikacji za stosowanie dopingu nie odzyskała dawnej formy. Blask jej nazwiska jest coraz słabszy, trzeci raz z rzędu odpadła w 1. rundzie Wielkiego Szlema.
32-letnia Szarapowa powoli zbliża się do końca kariery. Jej rozkwit przeżywa za to 21-letnia Sofia Kenin. Amerykanka w sobotę wystąpiła w swoim pierwszym wielkoszlemowym finale i wygrała go. Zdobywając tytuł w Australian Open, pokonała w meczu finałowym Hiszpankę Gabrine Muruguzę. Co ważne, triumf Kenin jest całkowicie zasłużony, bo z turnieju w Melbourne wyeliminowała m.in. wspomnianą Barty, sensacyjną Tunezyjkę Ons Jabeur i 15-latkę Cori Gauff, która pokonała Naomi Osakę. Sam skład finału pokazuje zaś, że prawdopodobnie w kobiecym tenisie skończyły się czasy dominatorek. Nie ma już Martiny Hingis, Kim Clijsters, Justine Henin, a Serena Williams jest coraz słabsza.
Nowe liderki nie mają tak silnej pozycji, jak te dawne. Bianca Andreescu co chwila wypada z przyczyn zdrowotnych, Naomi Osaka ma wahania formy. Podobnie Simona Halep czy Ashleigh Barty. Przed kolejnym Wielkim Szlemem w Paryżu 20-30 tenisistek będzie mogło śmiało myśleć o końcowym triumfie. Jak ktoś woli nieprzewidywalność, może śledzić kobiece rozgrywki. Gdy jest zwolennikiem od lat zabetonowanej czołówki, taką spotka w męskim cyklu. Dla każdego kibica tenisa coś dobrego.