Jak Sofia Kenin dreptała do finału Australia Open. W ślady Szarapowej, ale pod gwiaździstym sztandarem

W Melbourne najpierw uciszyła hałas wokół Coco Gauff, a potem w półfinale zepsuła gospodarzom "Barty party". Od czasu Marii Szarapowej żadna młoda tenisistka nie zrobiła w Australian Open takiej furory jak teraz niezmordowana Sofia Kenin, specjalistka od wyciągania się z kłopotów.

Po dwunastu latach od tych styczniowych tygodni, w których Maria Szarapowa dała Rosji pierwszy i ostatni do dziś tytuł w kobiecym Australian Open, znów jest w finale w Melbourne tenisistka urodzona w Rosji, a wychowana na Florydzie. Też, jak Szarapowa, przyjechała kiedyś do USA dzięki ojcu, który miał ledwie kilkaset dolarów w kieszeni, ale głowę w chmurach i czuł, że American dream – to o nim. Sofia Kenin jest pewnie nawet mniej zamerykanizowana niż Szarapowa, i rad swojego taty trenera – do pana Saszy jeszcze wrócimy - wysłuchuje pokornie po rosyjsku. Ale Sofia będzie w sobotę rano w finale z Hiszpanką Garbine Muguruzą walczyć o tytuł nie dla Rosji, a dla USA. Rakietą z gwiaździstym sztandarem na ramie. I to jest tylko początek całej listy różnic między nią a Szarapową.

Sofia Kenin, cudowne dziecko zepchnięte w cień przez jeszcze bardziej cudowne dzieci

Kenin, w przeciwieństwie do Marii, nie robi na rywalkach wrażenia warunkami fizycznymi. Nie stoi też za nią wielka marketingowa machina. Owszem, była kiedyś cudownym dzieckiem tenisa i opowiadała do kamery o tym, jak odłożyła lalki Barbie, wzięła rakietę i już się z nią nie chciała rozstać. Jako dzieciak z pierwszych klas podstawówki grała w pokazówkach z Sereną Williams i Jimem Courierem. Ale potem przyszły inne cudowne amerykańskie dzieci i zepchnęły ją w cień. Dziś pod tym względem 21-letnia Kenin jest daleko nawet za niespełna 16-letnią Coco Gauff. Gdy się spotkały w Australian Open w walce o ćwierćfinał, to Gauff słuchała wiwatów tłumu przy prezentacji. To Gauff była główną atrakcją tego meczu, ona wcześniej dała pokaz siły, eliminując Naomi Osakę. Ale z Kenin nie potrafiła sobie poradzić, schodziła z kortu we łzach, pokonana w decydującym secie 6:0.

Sofia – ona woli, żeby mówić na nią Sonia - też się wtedy popłakała, nie ostatni raz. Gdy w ćwierćfinale pokonała Ons Jabeur, ryzykantkę z Tunezji, też się polały łzy. I po półfinale z liderką rankingu WTA Ashleigh Barty, gdy przerwała australijski sen o tym, że pierwszy raz od 1980 roku będzie tenisistka gospodarzy w finale. Nietrudno wychwycić, że ją takie mecze: sama przeciw wszystkim, bardzo motywują. Umie wyszukać słaby punkt u przeciwniczki i atakować go tak wytrwale, aż zrobi swoje. Umie wyciągać się z kłopotów. Pokazała to w Australii i w pierwszym bardzo trudnym secie z Shuai Zhang w trzeciej rundzie, i po przegranym secie z Gauff w czwartej rundzie, i gdy broniła piłek setowych w półfinale z Barty. A gdy w 2017 wygrywała w US Open pierwszy mecz w Wielkim Szlemie, z rozstawioną Lauren Davis, w pierwszym secie odrobiła straty z 0:4. Po tym meczu zdecydowała, że studia na uniwersytecie w Miami muszą poczekać, na razie wybierze zawodowstwo w tenisie.

Sofia, która nigdy się nie zatrzymuje

Trudno ją zmęczyć i zmusić do pogodzenia się z porażką. Najlepiej się czuje za końcową linią, ale nie tylko w obronie: mimo skromnych warunków lubi atakować, dyktować warunki meczu. W australijskim upale stara się oszczędzać energię, więc widzimy trochę inną Sofię Kenin, nie tak nadpobudliwą. Bo zwykle drepcze po korcie bez przerwy, nieważne czy piłka jest w grze czy nie.

W finale Australian Open jest tenisistka, która nigdy nie była w Top 10 rankingu (ale będzie już w przyszłym tygodniu). Nigdy do tej pory nie zaszła w Wielkim Szlemie dalej niż do 1/8 finału, a w Melbourne – dalej niż do drugiej rundy. A teraz? Straciła w całym turnieju ledwie jednego seta, wspomnianego już z Gauff. Pokonała nr 1 rankingu. Ale już od miesięcy było jasne, że akurat Sofia Kenin jest gotowa, by nie wypuścić z rąk wielkiej szansy, jeśli tylko się taka nadarzy. Z ubiegłorocznego Roland Garros wyeliminowała Serenę Williams, w dwóch setach. Wcześniej w Australian Open mocno wymęczyła w drugiej rundzie rozstawioną z nr 1 Simonę Halep, ale przegrała w trzech setach. Liderki rankingu się w 2019 zmieniały, ale Kenin przed żadną nie czuła respektu: potrafiła wygrać w 2019 i z Barty, i Osaką (w Toronto i Cincinnati).

W sierpniu 2019 dostała się pierwszy raz do czołowej dwudziestki rankingu. A za cały ubiegły rok dostała nagrodę dla tenisistki, która zrobiła w WTA największy postęp. Wszystkie tytuły w Tourze: trzy w singlu (w Hobart, Mallorca Open i Guangzhou International) i dwa w deblu – ostatnio tworzy świetną parę z Bethanie Mattek-Sands – zdobyła właśnie w 2019.

Emigranckie życie Keninów: porażka w Nowym Jorku, spełnienie marzeń na Florydzie

Szkoda, że w Wielkich Szlemach nie są dozwolone pogadanki z trenerami na korcie, bo nie da się pisać o Sofii, nie pisząc o Aleksie Keninie. On powinien mieć, jak Diego Maradona na ławce trenerskiej w Gimnasii La Plata, jedną kamerę skierowaną przez cały mecz tylko na siebie. Dla chętnych, którzy wynik meczu chcieliby odczytywać z grymasów taty Kenina. To jest pierwszorzędny teatr, Sofia na korcie jest dużo bardziej opanowana niż on przy korcie. Czasami w rozmowach z Sonią podczas przerw na dozwolony coaching trochę Kenina seniora ponosi, zdarzały mu się bardzo niemiłe uwagi do córki. Ale do chwalenia też jest pierwszy: - To jest po prostu najlepsza dziewczyna na świecie – mówił w Melbourne. W Australian Open, bez coachingu, widzom zostaje wypatrywanie pana Saszy na trybunach, pod kapeluszem.

Wielu powątpiewało, czy Sofia wykorzysta w pełni talent, pracując z ojcem jako głównym trenerem. Keninowie posyłali córkę do najlepszych akademii tenisowych, ale decydujące słowo w sprawie jej sportowych wyborów nadal należy do Aleksandra. Od niego córka nauczyła się grać, gdy zabierał ją na swoje amatorskie treningi. Jego upór zdecydował, że zbudowali swój świat w Stanach Zjednoczonych, choć trzeba było do tego dwóch podejść. Najpierw po długich staraniach Keninowie wyrwali się z ZSRR do Nowego Jorku, tam imali się różnych prac, Aleksander dorabiał nocami jako taksówkarz. Wrócili do Moskwy w 1998, gdy miała urodzić się Sonia, bo uznali że będą potrzebować na początku pomocy swoich rodziców przy opiece nad dzieckiem. Gdy wrócili z małą do USA – „Z Roją jej prawie nic nie łączy” – odpowiadał Aleksander Kenin na pytania, czy wahali się, dla którego kraju córka ma grać - zakotwiczyli już na stałe Florydzie, w raju tenisowych cudownych dzieci. I American dream w końcu się spełnił.

W finale, w sobotę o 9.30 polskiego czasu, spotkają się rozstawiona z 14. Amerykanka z Rosji i Hiszpanka z wenezuelskimi korzeniami Garbine Muguruza, nierozstawiona pierwszy raz od 2014, ale wracająca do takiej formy, w jakiej była, gdy wygrywała Roland Garros 2016 i Wimbledon 2017. Jeśli dla Kenin rok 2019 był rokiem wielkiego skoku, to dla Muguruzy – wielkim kryzysem. Z sześciu ostatnich turniejów 2019 roku, w pięciu odpadała w pierwszej rundzie. Pomógł powrót do pracy z Conchitą Martinez i doleczenie wszystkich urazów. W Melbourne Muguruza gra imponująco. Nikt się takiego finału nie spodziewał, ale też nikt nie może powiedzieć, że Kenin i Muguruza znalazły się tam niezasłużenie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.