Australian Open. Serena jest tylko jedna

?Ostatnia żywa nastolatka? - mówią o Sloane Stephens, bo z 17 tenisistek poniżej 20. roku życia w Australian Open została już tylko ona

Porównania 19-letniej, sensacyjnej ćwierćfinalistki Australian Open do Sereny Williams stosowane przez amerykańskie media są chybione. Poza kolorem skóry i niewyparzonym językiem nie mają wiele wspólnego.

Stephens w 1/8 finału pokonała Serbkę Bojanę Jovanovski 6:1, 3:6, 7:5 i w ćwierćfinale Wielkiego Szlema zagra po raz pierwszy w karierze. To duży wyczyn, bo czasy, gdy 15-letnia Jennifer Capriati i 16-letnia Martina Hingis sięgały po tytuły, dawno się skończyły. W tenisie jest dużo więcej mięśni i siły. - Małe dziewczynki szybko jadą do domu, tylko duże dziewczyny zostają w Szlemie na drugi tydzień - stwierdziła Stephens (170 cm, 61 kg).

W dorosłym tenisie błysnęła już przed rokiem, gdy doszła do IV rundy Rolanda Garrosa i III Wimbledonu. Ćwierćfinał osiągnęła w ledwie siódmym wielkoszlemowym występie. Jest jedyną nastolatką w czołowej czterdziestce rankingu. W Melbourne pomogło ułożenie drabinki - wyżej rozstawione tenisistki, m.in. Petra Kvitova i Nadia Pietrowa, niespodziewanie odpadły. Wystarczyło ograć nieco starszą młodzież - Laurę Robson i Jovanovski.

Stephens po Australian Open awansuje do Top 20 i będzie rakietą numer dwa w USA, po Serenie Williams.

Ze względu na kolor skóry w Stanach już jest porównywana do najbardziej znanych tenisowych sióstr. Mainstreamowe media wieszczą, że "wreszcie ktoś w Ameryce podąża ich śladem".

Jednak prawda jest taka, że choć ojciec Sloane urodził się w Shreveport w Luizjanie, czyli w tej samej miejscowości co Richard Williams, to wcale nie łączy ich wiele.

Podstawowa różnica polega na tym, że Williams były starannie zaplanowaną inwestycją ojca, a Sloane trafiła do sportu przez przypadek. Urodziła się w sportowej rodzinie, bo mama Sybil Smith pływała w uniwersyteckiej drużynie Bostonu, a ojciec John Stephens był futbolistą, m.in. New England Patriots - w 1989 r. okrzyknięto go na jego pozycji objawieniem roku w NFL. Małżeństwo było jednak nieudane, Sybil szybko się rozwiodła, zabrała córkę i ponownie wyszła za mąż. Sloane dopiero w wieku dziewięciu lat trafiła na kort - zachęcił ją ojczym, który grywał w klubie na Florydzie.

Potem poszło już klasycznie po amerykańsku - były dwie akademie tenisowe na Florydzie, pomoc amerykańskiej federacji, kilku trenerów, dużo wyjazdów i juniorskich turniejów, czyli zupełnie inaczej niż u Sereny i Venus, które grały mało i wyłącznie pod okiem ojca.

Różni je też styl. Siostry zawsze atakują, a Sloane - choć ma mocny serwis i forhend - jest według amerykańskich fachowców zbyt pasywna. Czepiają się, że brakuje jej wojowniczego podejścia, sport traktuje na luzie. Ona uważa, że to wyróżniająca ją w USA zaleta.

Ameryka po raz pierwszy usłyszała o Stephens w 2009 r. za sprawą wyciskającej łzy historii rodzinnej. Tuż przed początkiem juniorskiego US Open w wypadku samochodowym zginął jej ojciec, z którym właśnie zaczęła łapać kontakt. Matka chciała, by się zbliżyli, bo John ciężko zachorował. Spotkali się trzy razy, rozmawiali przez telefon. Sloane była zachwycona, ponieważ ojciec dużo opowiadał o sporcie. Nagła śmierć zabolała ją podwójnie, bo z gazet dowiedziała się wtedy, że w przeszłości był złym człowiekiem - skazano go za gwałt, miał problemy z narkotykami i alkoholem. Matka próbowała ukryć prawdę przed córką. - Dlaczego mi nie powiedziałaś? - wściekała się, ale na pogrzeb pojechała.

W środę w Melbourne wątpliwości, czy coś jeszcze je łączy, powinny rozwiać się zupełnie. Stephens o półfinał zagra bowiem z Sereną, która w swoim siódmym występie w Szlemie w 1999 r. nie tylko sięgnęła ćwierćfinału, lecz także wygrała US Open.

Na razie obie uprawiają szermierkę na słowa. Stephens dwa tygodnie temu w Brisbane powiedziała, że irytują ją bojowe okrzyki Sereny: "Come on!". - Mecz jak mecz, jej tytuły nie mają znaczenia, kort ma takie same rozmiary, trzeba tylko przebić piłkę nad siatką - dodała wczoraj, zapytana o pojedynek z legendą.

- Czy jestem jej mentorką? A co to znaczy? Jestem po prostu starsza, ale ja wciąż tu jestem, gram i chcę zwyciężyć, nie patrzę na innych - odwinęła się 31-letnia Serena, która w 1/8 finału rozbiła Marię Kirilenko 6:2, 6:0 w 57 minut.

Gdyby jakimś cudem wygrała Sloane, możemy być pewni, że kupi sobie nowe buty od Jimmy'ego Choo. Taką złożyła deklarację. - Ale spróbuję też trochę zaoszczędzić, nie chcę być stara i biedna - odparła.

Relacje TV w Eurosporcie

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.