- Kilka tygodniu temu nie sądziłam, że się tu znajdę - powiedziała zapłakana Radwańska tuż po finale WTA Finals w Singapurze, w którym pokonała Petrę Kvitovą 6:2, 4:6, 6:3.
26-letnia krakowianka ma za sobą bardzo trudny sezon. Po poprzednim postanowiła włączyć do swojego sztabu Martinę Navratilovą, by legenda tenisa swoimi wskazówkami pomogła jej wygrać któryś z turniejów wielkoszlemowych. Było jasne, że współpraca nie przyniesie od razu rewelacyjnych rezultatów, ale gdy wiosną Polka notowała zadziwiające wpadki, błyskawicznie przybywało takich, którzy twierdzili, że zatrudnienie Navratilovej nie było dobrym pomysłem.
W końcu do takich wniosków doszły też obie strony umowy. W maju Radwańska po raz pierwszy od 2011 roku wypadła z czołowej "dziesiątki" rankingu WTA, miała wtedy prawie tyle samo meczów wygranych, co przegranych (15:12). Po siedmiu tygodniach do elity wróciła (na siódme miejsce), dzięki dotarciu do półfinału Wimbledonu, ale to był tylko pojedynczy sukces. W sierpniu spadła w rankingu najniżej od 2008 roku - na 15. miejsce.
Dawną, dobrą Radwańską zobaczyliśmy dopiero we wrześniu. Po wygraniu turnieju w Tokio - pierwszej zwycięskiej dla siebie imprezy od ponad roku - awansowała na siódmą lokatę. Tydzień przed masteresem wygrała jeszcze turniej w Tiencinie, a w niedzielę wygrała swój 17. turniej WTA w karierze. Najważniejszy, bo masters w hierarchii znajduje się tylko za turniejami wielkoszlemowymi.
Poza tytułem i dwoma milionami dolarów pokonując Kvitovą Polka awansuje też jej kosztem na piąte miejsce w rankingu WTA. To również pokazuje, jak szybko Radwańska odbudowała swoją pozycję.
Radwańska seksowna i roześmiana podczas WTA Finals [ZDJĘCIA]