To nie przypadek, że puchar w Singapurze nosi nazwę Billie Jean King Trophy.
Bez pionierskich działań amerykańskiej tenisistki, która w latach 70. ubiegłego wieku założyła federację WTA, tenis nie byłby dziś absolutnym liderem wśród dyscyplin uprawianych przez kobiety.
Na Masters osiem najlepszych singlistek i par deblowych roku zagra o astronomiczną pulę nagród 7 mln dol. Ale najlepsze tenisistki milionerkami dzięki Billie Jean są od lat. Od blisko dwóch dekad okupują czołowe trzy lokaty w rankingu "Forbesa" na najlepiej zarabiające w sporcie kobiety świata. A w ostatnim zestawieniu liczonym od połowy 2014 do połowy 2015 r. na 10 kobiet aż siedem to tenisistki. Maria Szarapowa zarobiła 29 mln dol., Serena Williams - 24 mln, Karolina Woźniacka - 14,6 mln. Oprócz nich w czołówce są też Simona Halep, Ana Ivanović, Petra Kvitová i Agnieszka Radwańska, z dochodem ok. 6 mln dol. Tyle Polka zainkasowała dzięki nagrodom i sponsorom w okresie, który uznano w jej karierze za kryzysowy.
Nie byłoby tego wszystkiego bez determinacji King, która w latach 70. zaciekle walczyła o równe nagrody finansowe i równy status w tenisie dla kobiet i mężczyzn. Były bowiem czasy, gdy męski zwycięzca Wielkiego Szlema zarabiał kilkaset tysięcy dolarów, a kobieta - ledwie kilkanaście tysięcy. I świat to akceptował.
King się zbuntowała, lobbowała za zmianami, ogrywała mężczyzn w pokazówkach, by udowodnić, że tenisistki powinny dostać tyle samo. Amerykanka, zdeklarowana lesbijka o silnej osobowości, nie bała się rozpychać łokciami w męskim świecie. I w końcu dopięła swego.
Dziś tenis dystansuje inne kobiece sporty. Golfistki czy piłkarki z zazdrością spoglądają na męskie zarobki i prestiżowe męskie turnieje w swoich dyscyplinach, w których rewolucji w stylu King nie było.
WTA to dziecko King, ale o jego rozwój dbali kolejni prezesi, w tym Kanadyjka Stacey Allaster, za czasów której pula nagród we wszystkich turniejach w ciągu roku dobiła w 2014 r. do 170 mln dol. Niedawno Allaster została zastąpiona przez Steve'a Simona, wieloletniego dyrektora turnieju w Indian Wells.
Szefowie WTA przy wsparciu zawodniczek zrównali w końcu nagrody dla kobiet i mężczyzn w Wielkich Szlemach (Wimbledon zrobił to dopiero w 2007 r.!), a także zadbali, by sponsorzy nie tracili zainteresowania kobiecym tenisem. To ostatnie wyzwanie było wyjątkowo trudne, bo zarzut, że z kortów wieje nudą, słychać często. WTA sprytnie jednak się obroniła, bo swój "produkt" przebudowała. - My nie sprzedajemy już wyłącznie sportu, sprzedajamy wizerunek gwiazd, ich kobiecość i osobowość. Dajemy kibicom coś ekstra - tłumaczyła Allaster.
WTA umiejętnie gra dziś urodą tenisistek. Nieodłącznym elementem turniejów są players party, imprezy, na których sponsorzy mogą sobie zrobić selfie z gwiazdami. Filmiki z players party są eksponowane w internecie na równi z meczami. A każda gwiazda ma profil na Facebooku, na którym pozwala kibicom zajrzeć za kulisy: do szatni, restauracji i na trening. Przed rokiem hitem internetu były zdjęcia z gali otwierającej Masters w Singapurze, gdzie tenisistki prezentowały się w wieczorowych kreacjach. "Kobiecy tenis umiejętnie wykorzystuje urodę i seksapil do przyciągnięcia zainteresowania. Żaden inny sport kobiecy nie ma tylu męskich fanów" - pisał "New York Times".
WTA dobrze czuje też biznesowe trendy, np. to, że największe pieniądze płyną dziś w Azji. I właśnie tam coraz bardziej skręca cykl turniejów WTA. W poprzednim sezonie aż 22 imprezy (na 58) odbyły się w Azji, w tym aż osiem w Chinach (jeszcze w 2007 r. był tylko jeden).
Masters w latach 90. rozgrywano w Los Angeles, potem w Madrycie, ale ostatnio w Dausze, Stambule i Singapurze. Taką ścieżką, wyłożoną dolarami, podąża WTA. I nikomu nie przeszkadzało, że w Dausze trybuny świeciły pustkami, a Stambuł, tenisowa pustynia, zainteresował się dyscypliną ze względów politycznych - promował własną kandydaturę olimpijską. W Singapurze lokalne władze też chcą się ogrzać w blasku gwiazd. Dla fanów zbudowali wartą 1,3 mld dol. superhalę.
WTA idzie za pieniędzmi i w stronę hiperprodukcji - próbuje przeobrazić imprezę w coś zbliżonego do NBA All-Star Weekend. To już nie tylko turniej mistrzyń, lecz także tydzień atrakcji - z pokazowymi meczami gwiazd młodego pokolenia i weteranek, targami sprzętu, wielkim sponsorskim miasteczkiem, w którym kuszą promocje i pokazy. Tak się dziś zarabia pieniądze na sporcie, a WTA gra od dawna w biznesowej lidze mistrzów.