US Open. Piękna walka, trzy meczbole, a na koniec rozczarowanie - Przysiężny odpadł w I rundzie

Michał Przysiężny po dramatycznym boju przegrał w I rundzie US Open z rozstawionym z nr. 21 Hiszpanem Albertem Montanesem 7:5, 6:1, 5:7, 6:7 (5-7), 0:6. Polak momentami grał fantastycznie, a w czwartym secie miał trzy piłki meczowe, ale wszystkie zmarnował. Hiszpan przeczekał ataki Przysiężnego, a potem z zimną krwią go dobił. - Nie wytrzymałem fizycznie - przyznał Polak w rozmowie ze Sport.pl.

- Ten facet jest fantastyczny! - cmokał z zachwytem Amerykanin, który przysiadł na chwilę przy korcie numer 10. Przysiężny (ATP 90) niszczył wtedy w drugim secie Montanesa (ATP 23) w sposób bezlitosny - sypały się wgniatające w beton serwisy, po nich nastąpił nalot dywanowy mocnych forhendów, a jeśli Hiszpan jeszcze stał, Polak ruszał do siatki i kończył zabawę efektownym wolejem.

Przysiężny prowadził 2-0 w setach, Polscy kibice byli w ekstazie, Hiszpanie siedzieli markotnie. Dla Przysiężnego wszystko na korcie wyglądało bajecznie. Wojciech Fibak mawia czasem o Michale, że gra jak polski Federer, bo jego tenis jest bardzo różnorodny i przyjemny dla oka - z jednoręcznym bekhendem, z solidną grą z tyłu, jak i z przodu. I momentami w poniedziałek naprawdę można było odnieść wrażenie, że po korcie nr 10 biega Federer.

Sęk w tym, że solidny hiszpański rzemieślnik Montanes nawet z Federerem wygrywać potrafi - w tym roku ograł Szwajcara w Estoril, sprawiając jedną z większych sensacji wiosny na czerwonej mączce. Z polskim Federerem też sobie w końcu poradził.

Hiszpan, jak można się było spodziewać, właściwie nie ruszał się z linii końcowej. Początkowo przynosiło to dla niego opłakane skutki - agresywnie nastawiony Przysiężny dominował nad nim z łatwością. Ogromną trudność sprawiały Hiszpanowi serwisy Polaka - przez długi czas bardzo mocne, świetnie plasowane (20 asów). Nie umiał też dobrze czytać gry Przysiężnego, który często oszukiwał go dropszotami, lub nagłymi wypadami do siatki.

Hiszpan cierpliwie jednak czekał aż rywala zaczną opuszczać siły, a z nimi precyzja. W trzecim secie serwis zaczął już trochę kuleć (do 20 asów Polak dołożył do końca aż 18 podwójnych błędów!) i kilka piłek zdecydowało, że Montanes wygrał tę partię 7:5.

Wydawało się jednak, że Polak zdoła zwyciężyć, bo w czwartej partii odżył, znów wstąpił w niego Federer. W końcówce przełamał podanie rywala i przy 6:5 serwował by wygrać mecz. Zaczęło się idealnie - od świetnych serwisów i 40:15. Ale potem był horror, bo Polak zmarnował trzy piłki meczowe (1. sprytne minięcie Hiszpana; 2. bekhend w siatkę; 3. forhend w siatkę)!

Od tego momentu na korcie dominował już Montanes - wygrał tie-break, a potem z łatwością piątego seta. Przysiężny od razu zozstał przełamany w pierwszym gemie, wezwał na kort masażystę, z którym przez pięć minut o czymś dyskutował, a potem kazał sobie pomasować plecy. Nie wygrał już żadnego gema. Mecz nieco ponad 3,5 godz.

Wygrało doświadczenie Montanesa, który w Wielkim Szlemie zagrał już 36 razy i wiedział, że na dłuższą metę lepiej grać na średnim poziomie, ale równo przez cały mecz, niż wystrzelić, a potem zgasnąć, jak zrobił to Przysiężny.

Dla zbierającego ciągle pionierskie doświadczenia w Szlemach Polaka był to dopiero drugi występ w głównej drabince US Open i druga porażka w I rundzie. W 2007 r. - wówczas przeszedł eliminacje - pokonał go Niemiec Michael Berrer. Jedynym wielkoszlemowym wygranym meczem Polaka pozostaje zwycięstwo z Ivanem Ljubicicem w tegorocznym Wimbledonie. W tym roku zagrał jeszcze w Rolandzie Garrosie, ale gładko uległ Rosjaninowi Michaiłowi Jużnemu.

"Przerwa medyczna była błędem"

- Dramat, co mogę powiedzieć - powiedział Sport.pl Przysiężny. - W tym roku to już druga taka porażka, bo w Pucharze Davisa z Jarkko Nieminenem też miałem meczbole i przegrałem w pięciu setach. Teraz można gdybać, że może trzeba było smeczować, a nie puszczać tamtą piłkę. Było blisko, bliżej się nie da, po przecież serwisy mi wchodziły - wzdychał Polak.- Niewiarygodne. Trzeba przyznać, że on zagrał akurat super przy meczbolach, ale miał też strasznego farta, bo trafił w linię. To nie był zły mecz, walczyłem, dałem z siebie wszystko. Pomysł na mecz był taki, żeby nie dać mu się rozbiegać, zatrzymać go jak najszybciej i do czasu się to udawało - opowiadał Przysiężny, który za I rundę dostanie 19 tys. dol.

- Nauka na przyszłość jest taka, że byłem jeszcze za słabo przygotowany wytrzymałościowo. W tej dyskusji z masażystą chodziło o to, że prosiłem go, żeby rozmasował mi nogi. On nie chciał, bo twierdził, że to skurcze, a na skurcze oni nie mają prawa interweniować. Tłumaczyłem, że to nie skurcze, tylko zmęczenie. Uparł się, więc powiedziałem, że bolą mnie plecy i pomasował mi w końcu plecy. I ten cały masaż to był błąd, bo jak tak poleżałem i wstałem, to dopiero... załapały mnie skurcze. Chciałem złapać oddech, a zacząłem wszystko czuć: dwa kolana, kostkę, achillesy, ciało ochłonęło i wszystko było obolałe. Już nic nie pograłem w tym secie. Błąd zrobiłem z tą przerwą - wzdychał Przysiężny. - Miałem siły na cztery sety, na trzy godziny. To za mało - zakończył.

To koniec US Open dla Polaka. W deblu nie gra, za kilka dni wraca do Wrocławia przygotowywać się do meczu w Pucharze Davisa z Łotwą.

I runda męskiego singla:

A. Montanes (Hiszpania, 21) - M. Przysiężny (Polska) 5:7, 1:6, 7:5, 7:6 (7-5), 6:0

Tak relacjonowaliśmy mecz Przysiężnego

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.