US Open. Stara szkoła górą: spryt wygrał z siłą

Milos Raonic i Kei Nishikori potwierdzili porzekadło, że Nowy Jork to miasto, które nigdy nie śpi. Swój mecz na korcie centralnym zakończyli o 2.26 nad ranem.

Nocny pojedynek Kanadyjczyka i Japończyka miał być kolejnym meczem czwartej rundy US Open, ale stał się czymś więcej, a mianowicie - symbolicznym starciem nowego i starego tenisa. Wprawdzie obydwaj zawodnicy są młodzi, mają po 24 lata, ale reprezentują dwa całkowicie różne style. Drobny jak na tenisistę Nishikori (178 cm wzrostu), rozstawiony w Nowym Jorku z nr 10, jest zwinny i gra bardzo atrakcyjny, różnorodny tenis. Ma jednak bardzo słaby serwis - wczoraj nie przekroczył 193 km na godzinę. W dzisiejszych czasach nawet niektóre kobiety, jak Sabine Lisicki czy Serena Williams, podają szybciej.

Z kolei Raonic (196 cm, turniejowy nr 5) uosabia zmiany, które przeszedł tenis w ostatnich dwóch dekadach. Znacznie istotniejsze stało się przygotowanie fizyczne, a coraz nowsze rakiety wzmocniły siłę uderzeń. W efekcie w zawodowych rozgrywkach pojawiła się spora liczba osiłków, których głównym atutem jest potężny serwis. Raonic regularnie podaje z prędkością 220-230 km/godz. i potrafi przyłożyć z forhendu, ale generalnie ma drewnianą rękę i gra w sposób najbardziej monotonny i mechaniczny ze wszystkich zawodników w Top 10.

W związku z tym żaden mecz, w którym występuje Raonic, nie może być ładny. I nocny maraton z Nishikorim taki nie był. Początkowo wydawało się, że Kanadyjczyk zmiecie rywala z kortu, ale z czasem spryt i oldskulowy tenis Japończyka zniwelowały przewagę wynikającą z brutalnej siły fizycznej. Jeśli tylko udawało mu się odebrać atomowy serwis rywala, to potem już niepodzielnie rządził na korcie. Ostatecznie wygrał 4:6, 7:6, 6:7, 7:5, 6:4 po ponad czterech godzinach gry, o 2.26 nad ranem, wyrównując nowojorskie rekordy. Tak samo późno skończyli mecze w US Open Szwedzi Mats Wilander i Michael Pernfors w 1993 r. oraz Niemiec Kohlschreiber i amerykański dryblas John Isner w 2012 r.

Nishikori, który na korcie zachowuje się specyficznie, mianowicie nie pokazuje absolutnie żadnych emocji, wybuchnął radością dopiero po ostatniej piłce. Ale zwycięstwo było zapewne pyrrusowe - Japończyk jest bardzo kruchy fizycznie i często trapią go kontuzje. Należy się spodziewać, że w ćwierćfinale, w którym ma zmierzyć się w środę ze Szwajcarem Stanislasem Wawrinką, nie będzie miał wiele do powiedzenia. O ile w ogóle pojawi się na korcie.

Jeśli już o Wawrince mowa, to on również reprezentuje oldskulowy tenis z pięknym jednoręcznym bekhendem, ale dodatkowo jest bardzo silny fizycznie. Moc z jaką uderza niektóre bekhendy wydaje się nadludzka (wszyscy, którzy choćby troszkę grali w tenisa wiedzą, że znacznie łatwiej mocno uderzać z forhendu).

W poniedziałek wieczorem Wawrinka grał o ćwierćfinał z Hiszpanem Tommy'm Robredo na stadionie Louisa Armstronga, czyli drugim co do ważności na US Open, ale najprzyjemniejszym do oglądania meczów. W poniedziałek wieczorem panowała na nim niezwykła atmosfera - kibice wykrzykiwali słowa otuchy i zachęty dla obu graczy, uskuteczniali meksykańską falę na trybunach i bawili się tak, jak tylko jest to możliwe na kortach w Nowym Jorku.

Początkowo uderzenia Wawrinki nie wchodziły i dość szczęśliwie wygrał pierwszego seta. W drugim lepszy był już Hiszpan, który również w tie-breaku trzeciego seta był na prowadzeniu i miał nawet dwie piłki setowe. Ale wtedy Wawrinka w końcu się obudził i trafił kilka zuchwałych, mocarnych behkendów wzdłuż linii, które odwróciły losy meczu. Ostatecznie wygrał 7:5, 4:6, 7:6, 6:2.

Ze względu na wyczerpanie Nishikoriego należy spodziewać się, że w półfinale Wawrinka zmierzy się - tak samo jak rok temu - z faworytem turnieju Novakiem Djokoviciem. Wtedy Szwajcar przegrał w pięciu setach, a kiedy zdyszany odpowiadał na korcie na pytanie dziennikarza, wyrwało mu się "On jest taki, kur..., silny!", co było prostoduszną pochwałą dla nieustępliwości rywala, ale wywołało powszechną konsternację. Choć równocześnie potwierdziło wizerunek Wawrinki jako tenisisty w sposób uroczy nieokrzesanego.

Kilka miesięcy później, w ćwierćfinale Australian Open, Wawrinka okazał się jeszcze silniejszy niż Djoković, a potem wygrał cały turniej. Dlatego w tym roku przyjechał do Nowego Jorku już jako celebryta. W drugiej rundzie, poirytowany przez pokrzykującego ciągle kibica, odwrócił się doń i powiedział: "Zamknij się, człowieku!". Gdyby tak zachował się np. Federer czy Djoković, to byłoby nieprzyjemne, ale w przypadku niefrasobliwego Wawrinki znowu było jedynie urocze.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.