Człowiek przegrał z robotem

Odpadł ostatni z czwórki Polaków, którzy grali w US Open w singlu, czyli Jerzy Janowicz.

W drugiej rundzie US Open Janowicz zmierzył się z tenisowym robotem z RPA, Kevinem Andersonem. Rywal ma dobry serwis, dobry forhend i dobry oburęczny bekhend. Do niczego w jego grze nie można się więc przyczepić, ale też nie ma w niej nic wyjątkowego. Kiedy ma przewagę na korcie, wykorzystuje ją; kiedy jest tarapatach, przegrywa wymianę. Nie porywa tłumów, nie zaskakuje błyskotliwymi zagraniami w pozornie beznadziejnych sytuacjach. Nawet zachowuje się jak robot - nie pokazuje emocji, trudno po nim poznać, czy prowadzi czy przegrywa. Z taką generyczną grą Anderson zawędrował w rankingu ATP na 18 miejsce, i to raczej szczyt jego możliwości.

Dla odmiany Janowicz jest człowiekiem z zaletami i wadami. W najlepszych momentach jest znakomity, nawet błyskotliwy. Ale w gorszych momentach nie ma z robotami takimi jak Anderson żadnych szans.

W pierwszym secie pojedynku człowieka z robotem panował w Nowym Jorku całkowity remis. Kiedy w tie-breaku było po sześć, obydwaj wygrali po 43 piłki, a turniejowi statystycy zaliczyli obydwu po 11 uderzeń kończących i po 13 niewymuszonych błędów. Był to jeden z tych przypadków, kiedy o wyniku seta musiał zdecydować przypadek. W następnej piłce Anderson popełnił niewymuszony błąd, a potem Janowicz zaserwował z prędkością 222 kilometrów na godzinę, co przekroczyło możliwości reakcji afrykańskiego robota.

Zaczęło się więc dobrze - najczęściej po tak wyrównanym pierwszym secie, przypadkowy zwycięzca nabiera wiatru w żagle, a pechowy przegrany jest przybity i zrezygnowany. Tym razem jednak było odwrotnie - Janowicz niespodziewanie udał się na wewnętrzną emigrację. Niemal przestał istnieć na korcie. Najprawdopodobniej zbyt wiele emocji musiał zainwestować, żeby objąć prowadzenie. Tymczasem Anderson pozostał sobą, czyli niezawodnym robotem, który bez względu na okoliczności zawsze gra tak samo.

I tak już było do samego końca, stąd ostateczny wynik (z punktu widzenia Janowicza) brzmi 7:6, 2:6, 1:6, 3:6. Polak, jeśli chce na stałe wejść do światowej czołówki, powinien się poradzić Andersona, jakie układy scalone należy sobie wszczepić, żeby ustabilizować psychikę i grę.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.