US Open. Fyrstenberg i Matkowski: Nie popadliśmy w stagnację

Polscy debliści odrzucili sugestię, że popadają w pułapkę stagnacji, samozadowolenia z pewnego poziomu finansowego i sportowego, która blokuje ich rozwój. - To nie tak, dla nas naprawdę nie ma znaczenia, czy zarobimy 50 tys. dol. mniej, czy więcej. Chcemy osiągnąć wielki wynik sportowy, ale to po prostu nie jest takie proste - mówili Sport.pl w Nowym Jorku Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski.

Rozstawieni z nr 6 Polacy pokonali w I rundzie debla US Open Amerykanów Michaela Shabaza i Ryana Sweetinga 4:6, 6:2, 6:1. Wygrali, ale nie bez problemów. Już w pierwszym gemie dali się przełamać po szkolnych błędach, sensacyjnie stracili seta, a potem w drugiej partii znów opuściła ich koncentracja i po raz kolejny stracili serwis. Rywale mieli otwartą drogę do zwycięstwa. Polacy opamiętali się i zaczęli grać lepiej dosłownie w ostatniej chwili.

- Bardzo słabo graliśmy, przełamali nas od razu, zrobiło się nerwowo. Wyjątkowo słabo returnowaliśmy. Dopiero gdy było już naprawdę groźnie, coś zaskoczyło i odwróciliśmy los meczu. Tak powinniśmy grać od początku, po returnach szybko "zamykać siatkę" - opowiadał Matkowski. - Problemem był też mój serwis, źle serwowałem po prostu, fatalnie czułem się na korcie, a oni po przełamaniu złapali wiatr w żagle, pokrzykiwali na siebie dopingując się nawzajem - dodał Fyrstenberg.

Skąd taki nagły przypływ złej formy w pierwszym meczu turnieju? - No właśnie nie wiemy. Częściowo chodzi o to, że nie wiedzieliśmy czego spodziewać się po rywalach. To dość przypadkowa para, a o jednym z Amerykanów w ogóle nigdy nie słyszeliśmy - dodał Mariusz.

Chodzi o 24-letniego Shabaza (ATP 528. i 1163. w deblu), który od początku kariery zarobił 25 tys. dol. - Pytaliśmy się, ale każdy mówił co innego. Powiedzieli nam, że będą mieli lepsze bekhendy, a było odwrotnie - uśmiechał się Fyrstenberg. - Tak naprawdę od początku powinniśmy grać swój tenis, kontrolować mecz. To była wyłącznie nasza wina - podkreślił Matkowski.

Zwycięstwo w I rundzie US Open przerywa kiepską serię Polaków w Szlemach w tym roku. Początek był jeszcze obiecujący, bo w styczniu w Melbourne osiągnęli ćwierćfinał, ale w Rolandzie Garrosie i Wimbledonie odpadli w I rundach. - Wimbledon to był nasz najgorszy występ w Szlemie w historii, ale w Paryżu tragedii nie było. Przegraliśmy z silną francuską parą po zaciętym meczu - stwierdził Matkowski.

Przed US Open Polacy osiągnęli trzy ćwierćfinały na twardych kortach w Ameryce - w Cincinnati, Montrealu i Waszyngtonie. - Wyniki nas nie satysfakcjonują na pewno, bo naszym celem nie są ćwierćfinały, ale sama gra nie była już taka zła. Dwukrotnie przegraliśmy z bardzo mocną parą Nenad Zimonjić, Michael Llodra, a raz z braćmi Bryanami - dodał Matkowski.

Polacy tradycyjnie już podkreślili, że chcieliby wreszcie osiągnąć duży wynik w Szlemie. Do jedynego jak dotąd półfinału doszli w 2006 r. w Australian Open, oprócz tego osiągnęli cztery ćwierćfinały, po raz ostatni rok temu w Nowym Jorku. - Nie ma co ukrywać, że tych ćwierćfinałów i półfinałów jest za mało jak na nasze ambicje i ilość lat, które gramy razem. Brakuje nam jednak niewiele i nie przestajemy wierzyć, że się uda. Do tej pory zawsze w ćwierćfinałach trafialiśmy na pary z pierwszej czwórki, brakowało trochę szczęścia - podkreślił Matkowski.

Obaj debliści odrzucili sugestię, że popadają w pułapkę stagnacji, samozadowolenia z pewnego poziomu finansowego i sportowego, która blokuje ich dalszy rozwój. - To nie tak, dla nas naprawdę nie ma znaczenia, czy zarobimy 50 tys. mniej, czy więcej. Chcemy osiągnąć wielki wynik sportowy, pracujemy na to, ale to po prostu nie jest takie proste. Nie przestaniemy jednak próbować - podkreślił Fyrstenberg.

W II rundzie US Open rywalami Polaków będą Belg Oliver Rochus i Brazylijczyk Andre Sa lub Austriak Julian Knowle i Argentyńczyk Horacio Zeballos.

Więcej o:
Copyright © Agora SA