Stan Wawrinka to tenisista, który przez większą część kariery żył w cieniu Rogera Federera. Kiedy starszy z nich święcił największe triumfy i powoli stawał się najlepszym tenisistą w dziejach, młodszy próbował choć w pewnym stopniu mu dorównać. Od zawsze uchodził za zawodnika solidnego, o potężnym uderzeniu i przede wszystkim przepięknym, jednoręcznym backhandzie. Ale nie potrafił tego przekuć w sukces. Wszystko zmieniło się, kiedy do jego sztabu dołączył w 2013 roku Magnus Norman - finalista French Open 2000 - i tchnął w nowego podopiecznego więcej pewności siebie.
W 2014 roku Wawrinka dotarł dość niespodziewanie do finału Australian Open. Po drodze pokonał m.in Novaka Djokovicia, znalazł też sposób na Tomasa Berdycha. A w bezpośrednim boju o tytuł zmierzył się z Rafaelem Nadalem. Jak się później okazało - Nadalem i jego kontuzją, bo Hiszpan przez długi czas trwania pojedynku nie był w stanie optymalnie się poruszać. Jak na tak doświadczonego gracza przystało, Szwajcar musiał to wykorzystać. I wykorzystał. W Melbourne zdobył swój pierwszy wielkoszlemowy tytuł. Ale nie ostatni.
Podczas French Open 2015 Novak Djoković miał uzupełnić swą ogromną kolekcję brakującym trofeum. W finale los postawił na jego drodze nie Rogera Federera, nie Rafaela Nadala, a Stana Wawrinkę. Z początku Serb na pewno ucieszył się z takiego rozwoju sytuacji, ale w ostatnią niedzielę turnieju na korcie głównym Philippe'a Chatriera nie było mu do śmiechu. Szwajcarski potentat na tym etapie rozgrywek w Paryżu rozegrał spotkanie fenomenalne, do dziś mówi się, że najlepsze w karierze. Pokonał faworyta i niebawem wzniósł swój drugi wielkoszlemowy puchar. Stał się drugim tenisistą, który potrafił w finałach tej rangi pokonać zarówno Nadala, jak i Djokovicia. Pierwszym był oczywiście Federer.
Z czasem pojawiły się u Wawrinki problemy z kolanem. Zdołał dorzucić do kolekcji tytuł US Open 2016 (w finale ponownie pokonał Djokovicia), ale niebawem musiał się poddać operacji i opuścić sporą część rozgrywek. W minionym sezonie osiągnął finał French Open (przegrał z Rafaelem Nadalem), przez co zdobył 1200 punktów do rankingu. Wiele nieobecności spowodowało, że to ten rezultat utrzymywał go w światowej czołówce. Aby nie spaść, musiał powtórzyć lub przynajmniej dobrze zaprezentować się w tym roku w Paryżu. Tak się jednak nie stało.
Losowanie postawiło na jego drodze w pierwszej rundzie Guillermo Garcię-Lopeza, zawodnika, który pokonał go na paryskich kortach na tym samym etapie w 2014 roku. Pojedynek nie rozpoczął się pomyślnie dla Wawrinki. Szwajcar gładko przegrał pierwszą partię, uskarżał się także na ból kolana. Na szczęście przetrwał kryzys i z czasem prezentował się coraz lepiej. Jego potężne backhandy dawały efekt, a on sam pobudzał się głośnymi okrzykami.
Dwa kolejne sety Wawrinka zapisał na swoim koncie, czwarta odsłona była zaś najbardziej wyrównana. Doszło do tie-breaka, w którym minimalnie lepszy okazał się tym razem Garcia-Lopez. Piąty decydujący set także padł łupem Hiszpana, który wyeliminował turniejową "23" i zameldował się w drugiej rundzie. Zmierzy się w niej z Rosjaninem Karenem Chaczanowem, który w trzech setach poradził sobie z Austriakiem Andreasem Haiderem-Maurerem (7:6 6:3 6:3).
Tegoroczny Roland Garros był bardzo ważny dla Stana Wawrinki. Szwajcar musiał zajść daleko, aby utrzymać wysoką pozycję w światowym rankingu. Nie udało się. Wobec porażki w pierwszej rundzie stracił aż 1190 punktów. Oznacza to, że będzie miał ich teraz na koncie zaledwie 210. W najnowszym notowaniu będzie więc zajmował okolice... 260. miejsca. Czy się podniesie? Zobaczymy. Wielu ekspertów twierdzi, że jest to początek jego końca.