Kroniki kortowe. W gościach u Rolanda

Niespełna 20 akrów gruntu - trochę ponad 8 hektarów - na którym są położone korty imienia Rolanda Garrosa, można pod względem dochodowości porównać do terenów roponośnych na Półwyspie Arabskim.

Idziemy do Rolanda - mówi się w Paryżu, jakby chodziło o wizytę u starego znajomego, z którym można pogawędzić, wypić kawę i kieliszek koniaku. Roland Garros, pilot zestrzelony przez Niemców tuż przed końcem I Wojny Światowej, francuski bohater narodowy, patronuje wielkiemu turniejowi tenisowemu, choć sam z tym sportem nie miał nic wspólnego. Pasjonował się natomiast grą w rugby.

Roland przyjmuje gości w pobliżu Lasku Bulońskiego. Dojazd linią metra numer 10, kierunek Boulogne. Trzeba wysiąść na stacji Porte d'Auteil - stamtąd na korty jest jeszcze kilkaset metrów. Wzdłuż chodnika rzędem stoją koniki. "Bilecik?" - pytają półgłosem, choć mogliby nawet krzyczeć. Nikt tu nikogo nie ściga za spekulanctwo, a policjanci uznają prywatny biznes biletowy za pożyteczne uzupełnienie oficjalnej dystrybucji.

Nie ma już wśród koników mojego ulubionego, czarnoskórego trzydziestolatka w czapce uszatce, noszonej nawet w największe upały. "Robimy jakiś interes?" - zagadywał co roku, ale kilka lat temu zniknął. Może rzeczywiście otworzył poważny biznes, a może awansował na kierownika i teraz inni w jego imieniu rozprowadzają bilety?

Bo nie ma remisów

Obecność koników to niezbity dowód sukcesu organizatorów French Open. Z tych 20 akrów przez dwa tygodnie każdego roku (zawsze na przełomie maja i czerwca) wyciągają kilkadziesiąt milionów dolarów czystego zysku. Gdy 10 lat temu oglądałem we francuskiej telewizji film dokumentalny o turnieju, była mowa o 30 milionach. Oficjalnych danych nie ma, ale nie sądzę, by organizatorów dotknął kryzys.

Widzowie walą bowiem na korty wszystkimi bramami. Łączna frekwencja podczas jednego turnieju w latach 80. wynosiła niewiele ponad 300 tysięcy osób. Natomiast w 2006 roku przekroczyła 400 tysięcy i nadal minimalnie rośnie. Jednego dnia odwiedza stadion imienia Rolanda Garrosa od 30 do 35 tysięcy widzów. Chętnych jest na pewno więcej, ale trybuny oraz alejki obiektu mają ograniczoną pojemność. A i tak tłok w pierwszym tygodniu turnieju bywa straszliwy. Zdarza się, że 100 metrów dzielące dwa największe korty trzeba pokonywać kilka minut.

"To dlatego, że w tenisie nie ma remisów" - tłumaczą popularność swojego firmowego turnieju Francuzi. Nie wspominają jednak o tym, co najważniejsze. Dla widzów mniej istotny jest chyba fakt, że w tenisie zawsze są zwycięzcy i pokonani. Dla kibiców podstawowe znaczenie ma to, kto wygrywa i z kim. A tym akurat organizatorzy French Open nie muszą sobie zaprzątać głowy. Gwiazdy tenisa nigdy nie odmawiają Rolandowi. Przyjeżdżają do Paryża bez szemrania i dodatkowych zachęt, wyrażających się w przypadku innych turniejów niemałymi kwotami. W zamian Roland niczego im nie odmawia. "Co roku mamy tu kilka osób, których każde życzenie bywa przez nas spełniane" - mówił w telewizyjnym wywiadzie prezes Francuskiej Federacji Tenisowej.

Więcej o tenisie czytaj na TenisKlub.pl ?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.