Matkowski: Walczymy o finał na luzie

W ćwierćfinale jednego z czterech najważniejszych tenisowych turniejów Polacy pokonali 6:2, 3:6, 6:3 Australijczyka Ashleya Fishera i Amerykanina Justina Gimelstoba. Jutro w półfinale zagrają z rozstawioną z nr. 7 parą hinduską-czeską Leander Paes, Martin Damm.

Jakub Ciastoń: Czy półfinał Australian Open to wasz największy sukces? A może wyżej cenicie trzy wygrane turnieje ATP?

Marcin Matkowski: Oczywiście najważniejszy jest półfinał w Melbourne. Na Wielkiego Szlema przyjeżdżają wszyscy najlepsi, nikt nie odpuszcza. Australian Open to naprawdę duuuże coś. Widać to także po zainteresowaniu w Polsce. Dostajemy dziesiątki SMS-ów, ciągle dzwonią dziennikarze i znajomi.

Ashley Fisher i Justin Gimelstob byli teoretycznie słabsi niż rywale z poprzednich rund...

- W ćwierćfinałach nie ma już słabych. Byli niżej w rankingu niż Santoro i Zimonjić oraz Cermak i Friedl, ale dochodząc tak daleko, pokazali, że są w wielkiej formie. Łatwo więc nie było, straciliśmy drugiego w tym turnieju seta, ale graliśmy swoje i wygraliśmy.

Co to znaczy "graliśmy swoje"?

- Przede wszystkim bardzo dobrze serwujemy. Mamy niezwykle dużą skuteczność własnego podania, co daje nam wysoki procent wygranych piłek [ponad 80 proc. po pierwszym serwisie - red.]. Poza tym wychodzą nam woleje, akcje ofensywne. Właściwie nie umiem wytłumaczyć, dlaczego idzie nam tak dobrze. Z klasowymi zawodnikami wygrywaliśmy już w poprzednim roku, ocieraliśmy się o czołówkę, ale brakowało nam chyba pewności siebie. Dlatego za przełomowy uznajemy mecz w drugiej rundzie. Cermak i Friedl to świetny debel. Potem przyszło zwycięstwo z Santoro i Zimonjiciem. Pierwszy to zwycięzca zeszłorocznego Masters, a drugi to finalista tego turnieju. Teraz nie czujemy już żadnej tremy, a wyżej rozstawieni rywale nawet bardziej nam pasują. To oni mają presję, a my gramy na luzie.

Co powiecie o rywalach w półfinale?

- Czołówka światowa. Czech Martin Damm od kilku lat nie wypadł z pierwszej dwudziestki rankingu. Graliśmy przeciwko niemu dwukrotnie, raz wygraliśmy, raz przegraliśmy. Ale grał wtedy z innym partnerem, teraz jest nim Hindus Leander Peas. To jedno z bardziej znanych nazwisk w deblu. Nigdy przeciw niemu nie graliśmy. Rywale są faworytami, ale na pewno będziemy ostro walczyć o finał.

Co robicie w środę?

- Odpoczywamy. Potrenujemy trochę, ale najwyżej przez godzinę, tak żeby był jakiś kontakt z rakietą. Nie wiemy jeszcze, o której i gdzie będziemy grali czwartkowy półfinał. Bardzo możliwe, że będzie to jeden z głównych kortów.

Jak znosicie upały?

- Słyszeliśmy już, że różnica temperatur między Polską a Melbourne wynosi w ostatnich dniach nawet 70 stopni. Tutaj okropny upał, nawet do 45 stopni w cieniu. W czwartek też ma być ok. 40 stopni. Musimy grać w podwójnych, a nawet potrójnych skarpetach, żeby nie obcierały się stopy.

Czy debel faktycznie przeżywa kryzys zainteresowania? Ostatnio wzięliście udział w promującej go kampanii ATP.

- Na pewno nie widać tego na Wielkim Szlemie. Tu kibiców jest dużo, na naszych meczach są też oczywiście Polacy. Kampania to pomysł ATP. Zostaliśmy zaproszeni razem z kilkoma czołowymi parami do udziału w sesji fotograficznej, która ma reklamować debla. Zdjęcia pojawią się niedługo na billboardach w miastach, gdzie są rozgrywane turnieje. To dla nas duże wyróżnienie.

Macie czas na oglądanie singla? Kto wygra w tym roku?

- Jeśli już, to tylko w telewizji. Wśród mężczyzn typuję finał Federer - Nalbandian. Wygra Szwajcar, bo jest w dobrej formie, a w spotkaniu z Tommym Haasem udowodnił, że wytrzymuje presję. Turniej kobiet? Nie mam typów, bo... wstyd się przyznać, ale nie śledzę go zbyt dokładnie.

Co polscy debliści osiągną w Australian Open?
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.