Djoković w Londynie imponuje żelazną defensywą. Tak jak w rewelacyjnym 2011 r. potrafi przyjąć grad potężnych ciosów, a potem otrząsnąć się i z kamienną twarzą odrobić straty. Taki scenariusz miało grupowe spotkanie z Andym Murrayem. Tak samo było też w półfinale.
Mierzący 198 cm del Potro, uskrzydlony grupowym zwycięstwem nad Rogerem Federerem (przerwał jego serię 12 zwycięstw z rzędu na Masters), długo miotał swoje potężne forhendy.
Jego uderzenia były tak mocne i bite z tak wysoka, że wydawało się, że nadlatują z góry, a nie z drugiej strony siatki. Serb przegrał seta, ale znów zatriumfował. Pokazał, że gdy w męskim tenisie nie ma Rafaela Nadala (Hiszpan od Wimbledonu leczy kontuzję kolan), to jemu należy się tytuł króla defensywy.
"Terminator" objawia się w nim zazwyczaj tak samo - Djoković rusza się dużo szybciej, a sięgając piłek w obronie, rozciąga się prawie w szpagacie.
Del Potro, mistrz US Open z 2009 r., wciąż uderzał mocno, ale nie potrafił skruszyć muru, jaki na korcie postawił Djoković. W końcu skapitulował. Zwycięstwo to dla Serba udany rewanż za igrzyska olimpijskie, gdy przegrał z Argentyńczykiem pojedynek o brązowy medal.
Długo wydawało się, że Djoković w tym sezonie zostanie zepchnięty na dalszy plan. Po wspaniałym roku 2011 (trzy wygrane Szlemy i siedem miesięcy bez porażki) i sukcesie w styczniu na Australian Open jego wielka forma gdzieś uleciała, tak przynajmniej się wydawało, bo najważniejsze tytuły zgarniali inni - Nadal wygrał Rolanda Garrosa, Federer po raz siódmy Wimbledon, a Murray igrzyska olimpijskie i US Open.
- Stąd bierze się złudzenie, prawda. On jest dziś wciąż prawdziwym numerem jeden męskiego tenisa. Nie wolno o tym zapominać - stwierdził niedawno Federer.
Serb bez względu na wynik w Londynie zapewnił już sobie prowadzenie w rankingu na koniec roku (drugi raz z rzędu). W tym sezonie zarobił ponad 8 mln dol., wygrał pięć turniejów.
Więcej tytułów mają tylko Ferrer i Federer - po sześć, ale Djoković wygrywał najbardziej prestiżowe turnieje poza Szlemami, m.in. wToronto, Cincinnati i Szanghaju. Zagrał też w finałach Rolanda Garrosa i US Open. Nikt z "wielkiej czwórki" nie miał takich osiągnięć. Tytułem w Masters może przypieczętować kolejny wielki rok. Chyba że czoła stawi mu ktoś z dwójki Roger Federer - Andy Murray.