Puchar Davisa. Michał Przysiężny: Kto przegrywa, ten się uczy

- Czasem zazdroszczę Jurkowi Janowiczowi tego trudnego charakteru. Że potrafi tak grać, bez respektu do największych rywali - mówi Michał Przysiężny, bohater wygranego ze Słowacją spotkania w Pucharze Davisa

Twoje zwycięstwo w decydującym meczu z Norbertem Gombosem dało Polakom pierwszy w historii awans do Grupy Światowej Pucharu Davisa. Traktujesz to jako największy sukces czy jednak wyżej stawiasz np. półfinał turnieju ATP w Sankt Petersburgu, a może wygraną z Ivanem Ljubiciciem w Wimbledonie czy z Jo-Wilfriedem Tsongą w Tokio?

- Zdecydowanie Puchar Davisa to numer jeden. Ludzie myślą czasem, że dla zawodowego tenisisty najważniejsze muszą być Szlemy, turnieje ATP, ale to nieprawda. Puchar Davisa daje niezwykłą energię, bo robi się coś nie tylko dla siebie, ale też dla innych - kibiców, kolegów z reprezentacji. Dlatego wygranie takiego meczu to dla mnie życiowy sukces.

Jerzy Janowicz przegrał w niedzielę z Martinem Kliżanem, w starciu ze Słowacją zrobiło się 2:2, wszystko zależało od ciebie. Jak poradziłeś sobie z gigantyczną presją?

- Próbowałem podejść do meczu na luzie. Pomyślałem: "Skoro gwiazdor Jurek przegrał, to ja tym bardziej mogę. I tak media za wszystko obwinią Janowicza, bo on zawsze jest ten zły". Oczywiście żartuję, ale w takich momentach trzeba jakoś odgonić od siebie nerwy, przestać myśleć o stawce, a skupić się na grze. Próbowałem się odstresować, ale byłem też bardzo zmotywowany. Dużo rozmawiałem o taktyce na Gombosa z moim byłym trenerem Alkiem Charpantidisem i z Łukaszem Kubotem. Podpowiadali mi, jak nie dać mu złapać rytmu. Łukasz rozmawiał też przed meczem z Wojciechem Fibakiem i przekazał jego uwagi. Wspólnymi siłami ustaliliśmy, co robić. Musiałem zagrać agresywnie i tak zagrałem. Wyszedł mi supermecz.

"Milion meczów w karierze przegrałem, ale tego jednego nie przegram" - powiedziałeś sobie przed meczem. Ale mocno przesadziłeś, przegrałeś tylko 238 meczów, a 257 wygrałeś. Grasz kilkanaście lat i chyba twoje doświadczenie miało po prostu znaczenie?

- To prawda, mam 31 lat, sporo meczów zagrałem, dużo z nich przegrałem. A jak się przegrywa, to się człowiek uczy, zawsze coś poprawi, następnym razem nie zrobi błędu, zagra inaczej, lepiej. Mniej się zestresuje. Jakoś te cegiełki się w niedzielę poskładały.

W Pucharze Davisa grasz w tym roku bardzo dobrze. W poprzedniej rundzie z Ukrainą Janowiczowi też przytrafiła się wpadka, a ty uratowałeś sytuację, wygrywając drugiego singla, i Polska zwyciężyła 3:1.

- Nie szło mi zbyt dobrze w turniejach, długo miałem problemy ze stopą, prawdopodobnie dlatego że zmieniłem model butów i noga się nie przyzwyczaiła. Łapałem kontuzje. W Pucharze Davisa miałem okazję jakoś się odbudować, przygotowywałem się jak najlepiej, ale grałem bez presji, bo nikt nie oczekiwał ode mnie wielkich zwycięstw.

Janowicz mówi, że atmosfera w waszej drużynie jest bardzo dobra.

- Znamy się od kilkunastu lat, bardzo dobrze się dogadujemy, ja najbliżej jestem z Jurkiem i Łukaszem. Nasza drużyna jest wesoła, w szatni nigdy nie jest cicho, lubimy rozmawiać, żartować. Jak się rozjeżdżamy po Pucharze Davisa do domów i na turnieje, to żałujemy, że to już koniec.

Jurek jest twoim przyjacielem, ponoć jest dobrym duchem drużyny. Pomóż nam go zrozumieć, bo z zewnątrz jest osobą trudną w kontakcie, z mediami nie rozmawia, bywa wybuchowy, kontrowersyjny...

- Myślę, że dla Jurka Puchar Davisa to najważniejsze zawody w roku. Nie opuścił żadnego meczu chyba od 2008 r. Jemu naprawdę zależy na drużynie, Polsce, na kolegach. W kontaktach bezpośrednich jest świetnym człowiekiem, ale bardzo sobie ceni prywatność, jest nieufny wobec obcych, dlatego nie dopuszcza do siebie mediów. Jak kogoś dobrze nie zna, to z nim nie rozmawia. Rzeczywiście jest osobą wybuchową, ma trudny charakter, ale to w sporcie tak naprawdę potrzebne cechy. Nie boi się rywali, nie czuje przed nimi respektu. Ale dzięki temu może wyjść na mecz z Rogerem Federerem i walczyć z nim tak, że Szwajcar z trudem wygrywa, jak było w 2013 r. w Rzymie. Czasem Jurkowi zazdroszczę, że potrafi mieć takie podejście, grać bez respektu dla największych.

W przyszłym roku zagracie w 16-zespołowej Grupie Światowej, czyli na samym szczycie Pucharu Davisa. Rywala w I rundzie poznacie w środę. Mogą to być: Szwajcaria, Czechy, Francja, Argentyna, Wlk. Brytania, Australia, Belgia...

- Naprawdę trudni rywale, ale w Davisie dopóki nie ma składu na konkretny mecz, nie da się nic powiedzieć. Szwajcaria może zagrać z Federerem i Stanem Wawrinką, a może zagrać składem z trzeciej setki rankingu. Nie ma sensu teraz gdybać. Jeśli Jurek i nasz debel są w formie, nie mamy się kogo bać.

Gwiazdy nie zawsze grają w Pucharze Davisa. Czy rozgrywki przez to nie są mniej prestiżowe niż w latach 70. czy 80.?

- Federer wygrał Puchar Davisa, Rafael Nadal i Novak Djoković też, teraz chce do nich dołączyć Andy Murray, także gwiazdy grają. Tyle że nie wszystkie w tym samym czasie. W jednym roku sprężają się Hiszpanie, w innym Brytyjczycy, Serbowie. Zawsze komuś zależy bardziej. Puchar Davisa nie zginie, bo nic nie przebije tego formatu, gdy kibice z flagami, szalikami mogą kibicować drużynie narodowej. Tenisiści naprawdę traktują występ w barwach narodowych bardzo poważnie. To dla nich wielka przyjemność.

Czy to najlepsze lata polskiego tenisa w historii? Mamy Radwańską z jej 14 tytułami, a za nią kilka innych dziewczyn, jest Janowicz, Kubot, ty, debliści, Grupa Światowa. Jak to wytłumaczyć?

- To zasługa pana Ryszarda Krauzego, który dziesięć lat temu zainwestował w polski tenis spore pieniądze. Kochał sport, ufundował stypendia dla najlepszych. Gdyby nie one, ja czy Łukasz pewnie w ogóle nie gralibyśmy w tenisa. Agnieszka Radwańska też miałaby utrudniony start. Teraz takiego sponsora nie ma, za nami jest luka, bo nie widać wielu młodych. Zadanie dla Polskiego Związku Tenisowego to w końcu znaleźć sponsora, który tak jak kiedyś pan Krauze pomoże rodzicom, którzy dziś głównie finansują nasz sport. To naprawdę są wielkie pieniądze - dla juniora po kilkaset tysięcy złotych rocznie. Moich rodziców bez wsparcia od pana Krauzego nie byłoby na to stać.

Jeszcze w 2014 roku byłeś 57. singlistą świata, teraz jesteś 150. Są szanse, byś wrócił do setki? Od czego to zależy?

- Wiem, że mam grę na poziomie pierwszej setki. Byłem tam, wygrywałem z zawodnikami z czołówki. Problem to unikanie kontuzji i utrzymanie pewności siebie i formy przez cały czas. Ja często łapię urazy, a w tenisie jak złapiesz kontuzję, to nie grasz kilka tygodni, a potem przez miesiąc wracasz do dawnego rytmu. I tak w kółko. Ja wiem, że czasami umiem grać świetnie, jak w niedzielę. Teraz muszę tylko grać tak przez cały czas. Może kiedyś w końcu mi się uda. Mam jeszcze kilka lat, by spróbować.

Maria Szarapowa pojechała na wakacje do Czarnogóry i zakochała się po uszy [ZDJĘCIA]

Zobacz wideo
Czy Polacy utrzymają się w Grupie Światowej?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.