W III rundzie Nick Kyrgios pokonał rozstawionego z numerem siódmym zeszłorocznego półfinalistę Kanadyjczyka Milosa Raonica 5:7, 7:5, 7:6 (7-3), 6:3 w typowych dla siebie okolicznościach.
Australijczyk posłał 34 asy, a do tego 61 winnerów, w tym kilka tak mocnych, że ciężko było za nimi nadążyć wzrokiem. Zagrał też piłkę między nogami, ale akurat ona punktów mu nie przyniosła. Publiczność była jednak zachwycona. Do tego sporo było na korcie dyskusji z samym sobą, bo Nick często mówi do siebie, np. "Co ty grasz, idioto!". Były też rozmowy z sędzią, bo w pewnym momencie Kyrgios założył na głowę opaskę w stylu Bjoerna Borga, ale nazbyt kolorową i arbiter przypomniał mu, że w Londynie wszystkie elementy stroju muszą być białe. Australijczyk zdjął opaskę, ostentacyjnie wywrócił ją na lewą, białą stronę, i grał dalej. W pewnym momencie cisnął też ze złości rakietą o trawę tak mocno, że odbiła się i poszybowała do trzeciego rzędu trybun, gdzie złapał ją jeden z kibiców. Sędzia dał za to Kyrgiosowi ostrzeżenie, za kolejne zapłaciłby karę finansową. Australijczyk zaśpiewał też razem z kibicami: "Aussie, Aussie, Aussie, oi, oi, oi!", czyli okrzyk bojowy fanów z antypodów. Ale znalazł też czas, by po świetnych zagraniach Raonica rzucić głośno w jego stronę: "Świetna piłka, kolego!".
- Dla mnie sport to emocje, dlatego zawsze na korcie je pokazuję, nie umiem inaczej. Jestem skupiony na grze, ale jednocześnie chcę się dobrze bawić i dać rozrywkę kibicom. Nie lubię na korcie graczy-robotów, zupełnie wyzbytych z emocji - mówił potem Kyrgios na konferencji.
Dodał, że po słabym pierwszym secie pomógł mu jeden z kibiców, który cały czas krzyczał "Nick, walnij petardę!". - No to walnąłem - zaśmiał się Australijczyk.
Po meczu nie ukrywał radości, że udał mu się rewanż za poprzedni rok, gdy potężnie serwujący Raonic pokonał go w Wimbledonie w ćwierćfinale.
To właśnie przed rokiem, gdy Nick miał jeszcze 19 lat, świat po raz pierwszy usłyszał o buntowniczo usposobionym chłopaku z Canberry. W IV rundzie Wimbledonu, sklasyfikowany wówczas na 144. miejscu na świecie Kyrgios, pokonał lidera rankingu ATP Rafaela Nadala. Hiszpan wtedy nie był jeszcze pogrążony w takim kryzysie, jak teraz, i skala niespodzianki była nieporównywalnie większa niż w tym sezonie, gdy w II rundzie uległ Dustinowi Brownowi. Kyrgios został wówczas pierwszym nastolatkiem, który ograł w Szlemie gracza numer jeden, od czasów samego Nadala. Hiszpan, dziewięć lat wcześniej, pokonał jako 19-latek Rogera Federera w Paryżu.
Minął rok, Kyrgios wciąż jest najmłodszym graczem poniżej 21 lat w czołowej setce rankingu, ale jego gra wystrzeliła - dziś jest 29. na świecie i ma już na koncie pierwsze sukcesy - m.in. finał turnieju w Estoril czy zwycięstwo z Federerem w Madrycie (kolejne nazwiska na liście najlepszych graczy do 21 lat to: 40. Borna Corić, 71. Thanasi Kokkinakis, 74. Alexander Zverev i 79. Hyeon Chung).
- Nikogo się nie boję, z kimkolwiek będę grał, pokażę taki sam, agresywny i widowiskowy tenis. Inaczej po prostu nie potrafię - mówi Kyrgios, który jest fanem muzyki rap. Po kortach porusza się zawsze z wielkimi słuchawkami na uszach, skąd najczęściej lecą kawałki Lil Wayne'a albo stare hity Wu Tang Clan.
W żyłach Nicka płynie grecka i malezyjska krew - jego ojciec George wyemigrował z Grecji do Australii jako dziecko, a mama Norlaila jest Malezyjką. - Jako dziecko uprawiał rożne sporty, grał w koszykówkę, siatkówkę, od początku był bardzo pewny siebie i bardzo pozytywnie "zakręcony" - opowiadał w "Guardianie" jego były nauczyciel WF-u.
Ale jako kilkuletni brzdąc Nick był małym grubaskiem - w internecie można znaleźć zdjęcia, na których wygląda jak okrągły pączek. - Nick za dużo jadł, objadał się słodyczami, gdy wbiegaliśmy pod górę, zawsze ciężko sapał, miał nawet problemy z astmą, ale choć wiele razy oferowałem mu pomoc, zawsze mówił: "Nie, ja sam!". I tak mu już zostało na zawsze - opowiadał starszy brat Nicka, Christos.
Dziś po Kyrgiosie-pączku nie ma już śladu. Australijczyk przy wzroście 193 cm waży 77 kg i ma idealnie sportową sylwetkę.
- Na korcie jego mecze ogląda się jak kino akcji. Jego niektóre zagrania są z pogranicza szaleństwa, ale jeśli wychodzą, robią piorunujące wrażenie. W takiej formie, jaką prezentuje Kyrgios, jest w Londynie zagrożeniem dla każdego - komentował John Llyod, były brytyjski numer jeden.
- Kyrgios to showman, jest trochę inni niż wszyscy, mówi co myśli, ale ma wielki talent. Najważniejsze jest jednak to, że jego dziwactwa go nie rozpraszają, jego tenis na nich nie traci - dodał Tim Henman, były półfinalista Wimbledonu, komentator BBC.
Problem polega tylko na tym, że młody Australijczyk wyznał niedawno, że tenisa nigdy nie lubił. W rozmowie z brytyjskim "Independentem" powiedział m.in.: - Zawsze kochałem koszykówkę, chciałem być koszykarzem, nadal czasem myślę, by nim zostać. Do tenisa popchnęli mnie rodzice, uprawiam ten sport, ale wciąż go nie kocham.
- Kiedy jestem na turniejach, muszę się pilnować, żeby nie oglądać za dużo NBA, bo zapomniałbym pójść na trening tenisa - dodał wielki fan Boston Celtics.
- Kyrgios to być może przyszły mistrz wielkoszlemowy, na pewno jedno z najciekawszych nazwisk młodego pokolenia. - Ma w sobie "to coś", musi tylko potraktować swoją karierę poważnie, a wtedy może zajść na sam szczyt - powiedział John McEnroe, trzykrotny mistrz Wimbledonu.
W poniedziałek Kyrgios na pewno zrobi kolejne przedstawienie, tym razem w meczu z rozstawionym z nr. 21. Richardem Gasquetem. Francuz bardzo ma ochotę zrewanżować się 20-latkowi za porażkę sprzed roku, gdy przegrał z Kyrgiosem w Londynie, mimo dziewięciu piłek meczowych. Ale nie wiadomo, czy mu się uda, bo gdy gra Kyrgios, nie da się na korcie przewidzieć absolutnie niczego.
Schweinsteiger i inne WAGS. Pięknie na trybunach Wimbledonu!