Wimbledon. Andrzejewski: Janowicz może pokonać Justynę Kowalczyk

- Jurek prowadził 4:1 w trzecim secie, ale go przegrał, a później nie widziałem w nim ognia - mówi Wojciech Andrzejewski po półfinale Wimbledonu, w którym Andy Murray pokonał Jerzego Janowicza 6:7. 6:4, 6:4, 6:3. - Powinienem być niezadowolony, że Janowicz przegrał, ale bardzo się cieszę, że był tam, gdzie był. W tym roku może jeszcze wygrać US Open i pokonać Justynę Kowalczyk w walce o tytuł najlepszego sportowca Polski - twierdzi dyrektor sportowy Polskiego Związku Tenisowego.

Tak relacjonowaliśmy Zczuba i na żywo na Sport.pl

W meczu z drugim tenisistą świata notowany na 24. miejscu rankingu ATP (w najnowszym awansuje na 17. pozycję) Janowicz dobrze radził sobie do połowy trzeciego seta. Wtedy, prowadząc 4:1, przegrał pięć gemów z rzędu. Faworyt gospodarzy świetnie wykorzystał błędy, jakie popełnił Polak. A tych Janowicz zrobił w całym meczu wyjątkowo dużo. Przy dziewięciu asach serwisowych (Murray miał ich 20) Polak popełnił aż 11 podwójnych błędów serwisowych (Murray miał tylko jeden taki błąd), a w sumie zanotował aż 43 niewymuszone błędy (przy 15 Murraya).

- Jurkowi od początku meczu nie siedział serwis, a w trzecim secie już praktycznie wcale go nie miał. Murray grał rewelacyjnym returnem, ale trudno takim nie grać, kiedy cały czas dostaje się drugi serwis - mówi Andrzejewski. - Moim zdaniem zaraz po tym, jak Murray go przełamał na początku czwartego seta, Janowicz chciał już tylko honorowo dograć mecz. Miałem wrażenie, że już wszystkiego ma dosyć, nie było widać w nim determinacji, ognia, który zwykle ma - analizuje dyrektor PZT.

Andrzejewski przyznaje, że przełomowym momentem meczu było przegranie przez Janowicza pięciu gemów z rzędu w trzecim secie. - Jurek prowadził 4:1, był na dobrej drodze do objęcia prowadzenia w meczu. Pewnie każdy czuje rozczarowanie, że tego nie wykorzystał. W drugiej części tego seta widzieliśmy serię skrótów Janowicza, wszystkie były przegrane. Można się zastanawiać dlaczego, można twierdzić, że wtedy poniosła go fantazja, że może chciał grać zbyt efektownie. Nie wiem, czy tak było, to w sumie nieważne, bo to już historia. Niestety, po tym secie mecz właściwie się skończył - twierdzi.

Mimo wszystko do Janowicza trudno mieć pretensje. - Powinienem być niezadowolony, bo Jurek przegrał, ale bardzo się cieszę, że był tam, gdzie był. Przed meczem twierdziłem, że Murray ma 60 proc. szans na zwycięstwo, a Janowicz 40 proc. Oczywiście jestem patriotą, życzę Jurkowi jak najlepiej, miałem nadzieję, że wygra. Ale Murray jest wyjątkowo solidny. Jurek musiałby zagrać "życiówkę", żeby go pokonać. Tak nie zagrał, dlatego nie wygrał - mówi Andrzejewski.

Działacz Polskiego Związku Tenisowego podkreśla, że mimo półfinałowych porażek Janowicza i Agnieszki Radwańskiej tegoroczny Wimbledon to niezapomniany turniej dla naszych zawodników. - Na pewno nie możemy narzekać. Nawet przegrane mecze czasami są bardzo pozytywnym doświadczeniem. Janowicz walczył, wielki Murray miał z nim ciężko. Jurek pokazał, że ma potencjał, żeby za chwilę wejść do pierwszej dziesiątki rankingu ATP. W tej chwili to jest najważniejsze - przekonuje. - Szkoda tylko, że na osłodę Agnieszka nie zagra w sobotnim finale singlistek. Była tego naprawdę blisko - dodaje, przypominając o porażce naszej zawodniczki z Sabiną Lisicką 4:6, 6:2, 7:9.

Andrzejewski wraca też do swoich słów z pierwszego tygodnia Wimbledonu. Wtedy dyrektor PZT stwierdził, że po turnieju Janowicz będzie w Polsce tak popularny jak kiedyś Adam Małysz, a w najbliższym plebiscycie będzie walczył z Justyną Kowalczyk o tytuł najlepszego sportowca naszego kraju. - Jeszcze jest kawałek sezonu, Jurek może wygrać US Open i wyprzedzić Justynę Kowalczyk w walce o uznanie kibiców. Poczekajmy. Teraz wróci do domu, zajmie się obolałą ręką. Odpocznie i będzie dalej walczył. Jest młody, sił starczy mu nie tylko na ten sezon, ale na sześć, siedem lat dobrego grania. W końcu będzie najlepszym sportowcem Polski - kończy Andrzejewski.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.