Dzięki wygranej Federer wyrównał dwa rekordy Pete'a Samprasa. Zdobył siódmy tytuł w Wimbledonie i odzyskał prowadzenie w rankingu ATP (będzie liderem 286 tydzień w karierze). Do czasu igrzysk olimpijskich w Londynie nikt prowadzenia mu nie odbierze, bo ani Djoković ani Nadal nie będą brali udziału w turniejach.
- Zrównałem się z Samprasem, moim bohaterem. To niesamowite uczucie - mówił po zakończeniu meczu trzeci tenisista powyżej 30 roku życia, który wygrał na londyńskich kortach (Rod Laver w 1969 i Arthur Ashe w 1975 roku).
- Nigdy nie przestałem w to wierzyć - odpowiedział Federer na pytanie o powrót na czoło listy ATP.
Jeszcze bardziej wzruszony był Murray. To na niego skierowane były oczy całej Wielkiej Brytanii, która czeka na męski singlowy triumf w Wimbledonie od 1936 roku. Oczekiwanie wydłuży się przynajmniej o rok. - Jestem coraz bliżej - mówił łamiącym głosem Szkot. - Nie mogę na was patrzeć, bo znów się rozpłaczę. Dziękuję Wam. Wykonaliśmy świetna pracę - dodał zwracając się do rodziny i swoich trenerów.
Trwający 3 godziny i 24 minuty finałowy mecz stał na bardzo wysokim poziomie. Federer miał aż 62 kończące uderzenia przy 38 niewymuszonych błędach. Bilans Murraya to 46-25.