Vanni to kolejny przykład, że na tenisowe marzenia nigdy nie jest za późno. W zeszłym roku o starcie w kwalifikacjach wielkoszlemowego turnieju mógł tylko pomarzyć, bo w maju zajmował miejsce pod koniec czwartej setki na świecie. Gdyby był Francuzem, mógłby liczyć na dziką kartę, a tak mógł co najwyżej pooglądać turniej w telewizji.
Przez ten rok sporo się jednak zmieniło. Dzięki coraz lepszej postawie w turniejach rangi Futures (z pulą nagród do 15 tys. dol.) i Challengerach (do 100 tys.) mógł wreszcie spróbować sił w eliminacjach większych turniejów. Pierwszy mecz w turnieju głównym ATP rozegrał w styczniu w Chennai, a już miesiąc później, idąc od kwalifikacji, doszedł do finału w Sao Paulo. - Nigdy przed tym turniejem nie wygrałem meczu w ATP, nie umiem wytłumaczyć tak niewiarygodnego tygodnia - cieszył się wtedy po finałowej porażce 4:6, 6:3, 6:7 (4-7) z Pablo Cuevasem z Urugwaju.
To dobry rok dla doświadczonych i nieznanych tenisistów. 8 lutego w wieku 34 lat swój pierwszy turniej ATP wygrał w Quito Victor Estrella z Dominikany. Tydzień później Vanni cieszył się z finału w Sao Paulo. - Dwa razy przerywałem karierę, kiedy miałem problemy z kontuzjami i pieniędzmi, ale ojciec zawsze mi powtarzał: "Nie poddawaj się, Luca, daj z siebie wszystko". Nie poddawałem się więc, trenowałem wiele lat, by się tu znaleźć. W końcu marzenie się spełniło - cieszył się w Brazylii.
Po finale w Sao Paulo Vanni awansował na 108. miejsce na świecie, przez moment był nawet 100., a obecnie jest 103. Dało mu to rozstawienie w kwalifikacjach w Paryżu. I tu znów trafił do wszystkich relacji z pierwszego dnia na kortach, a to za sprawą tego, co zrobił przy stanie 6:6 w trzecim secie. Włoch zaserwował, po czym do kolejnej wymiany ustawił się do odbioru serwisu rywala, myśląc, że set zakończy tie-break. Nie wiedział, że w decydujących setach kwalifikacji do turniejów wielkoszlemowych gra się do dwóch wygranych gemów. Co prawda grał już w kwalifikacjach US Open 2014 i Australian Open 2015, ale zawsze przegrywał w dwóch setach. Swoją niefrasobliwością w Paryżu rozśmieszył nawet rywala.
Obaj zawodnicy spędzili na korcie w sumie prawie cztery godziny. Ungur miał trzy okazje do przełamania serwisu rywala przy stanie 10:10, następnie mecz przerwał deszcz, ale w końcu to Włoch schodził z kortu zwycięski. Był to najdłuższy trzeci set w kwalifikacjach w Rolandzie Garrosie od 2010 r., kiedy Jesse Wittten pokonał Marcosa Daniela 7:6 (7-2), 4:6, 17:15. Rekord należy do Daniela Nestora i Thierry'ego Guardioli. W drugiej rundzie kwalifikacji w 1996 r. Kanadyjczyk wygrał 4:6, 6:3, 22:20.
W drugiej rundzie Vanni zagra ze swoim rodakiem i kolegą Thomasem Fabbiano (ATP 181). Jeśli wygra, po raz pierwszy awansuje do trzeciej rundy kwalifikacji w Wielkim Szlemie. To jeden z wielu "pierwszych razów", które jeszcze zostały mu do zaliczenia na korcie.