Australian Open. Podsumowanie ćwierćfinałów mężczyzn

W męskich ćwierćfinałach Australian Open nie miała miejsca żadna niespodzianka. Wszyscy faworyci wygrali swoje mecze i zameldowali się w przedostatnim etapie turnieju. O finał zmierzą się Roger Federer ze Stanem Wawrinką oraz Rafael Nadal z Grigorem Dimitrowem. Pierwszy półfinał odbędzie się w czwartek, drugi - w piątek.

Wawrinka lepszy od Tsongi

Pierwszy ze wszystkich czterech męskich ćwierćfinałów zapowiadał się niezwykle emocjonująco. Mieli się w nim zmierzyć Stan Wawrinka i Jo-Wilfried Tsonga. Szwajcar to triumfator turnieju sprzed trzech lat, Francuza najlepszym wynikiem w Melbourne był finał z roku 2008. Obaj mają po 31 lat, a bilans ich bezpośrednich spotkań wynosił przed tym meczem 4 do 3. Choć obaj mają za sobą wspaniałe kariery juniorskie, nigdy się w tym okresie nie spotkali. Wtorkowy pojedynek miał być pełen mocnych wymian i wyrównanej gry.

Zaczęło się obiecująco. Obaj zawodnicy świetnie serwowali i żaden z nich nie miał ani jednego break-pointa. Wawrinka popisywał się swoim pięknym backhandem, a Tsonga starał się go kąsać silnym forehandem. Panowie tworzyli ciekawe widowisko, w którym jedyne, czego zabrakło to przełamania. Aby wyłonić zwycięzcę pierwszego seta, nieunikniony był tie-break. Szwajcar w poprzednim meczu z Andreasem Seppim pokazał, jak powinno się go rozgrywać, wygrywając mecz w trzech tie-breakach. Nie inaczej było tym razem. Francuz opadł lekko z sił, popełniał proste błędy, dzięki czemu jego starszy o trzy tygodnie rywal wykorzystał przy stanie 6:2 pierwszą piłkę setową i zapisał seta na swoją korzyść.

Chwilę potem miała miejsce kuriozalna i średnio przyjemna sytuacja. Zawodnicy usiedli na swoich ławkach i wywiązała się pomiędzy nimi dyskusja na temat. kto na kogo patrzy. Wawrinka miał pretensje do Tsongi, że ten podejrzliwie się mu przygląda, a Francuz twierdził, że to Szwajcar ma jakiś problem. Panowie sobie przez chwilę pogadali, ale sędzia nie wtrącał się w ich konwersację. Po zakończeniu przerwy udali się na kort i było po sprawie.

Druga partia nie różniła się początkowo od pierwszej. Zawodnicy wygrywali swoje podania, a moment przełomowy nie tylko seta, ale i meczu nastąpił przy stanie 3:3. Wtedy pierwsze przełamanie zapisał na swoje konto Tsonga i wbrew pozorom był to początek jego końca.

Jak nietrudno się domyślić, Wawrinka już w następnym gemie odrobił stratę przełamania. Mało tego, wygrał następnie swoje podanie i po raz drugi przełamał serwis Francuza, dzięki czemu wyszedł na prowadzenie 2:0 w setach. Im dłużej trwał mecz, tym Szwajcar lepiej się prezentował i górował nad Tsongą, który zaczął snuć się po korcie, a jego wiara w zwycięstwo malała z każdym przegranym punktem.

"Stan the Man" od razu po rozpoczęciu trzeciej partii zaatakował rywala i szybko doprowadził do wyniku 3:0. Kiedy przy stanie 4:2 Tsonga miał szansę na przełamanie, Wawrinka zebrał wszystkie siły, wygrał trzy punkty z rzędu i pokazał swój charakterystyczny gest polegający na wskazaniu palcem swojej głowy. To był już ewidentny koniec Francuza, który zdołał jeszcze wygrać swojego gema serwisowego, ale w kolejnym Stan dopełnił formalności i zakończył mecz wynikiem 7:6(2) 6:4 6:3.

Pojedynek z pewnością nie zachwycił. Gra Wawrinki potwierdziła, że jest on graczem typowo turniejowym - w początkowej fazie imprezy nie imponuje, często męczy się w "pięciosetówkach" i dopiero z biegiem czasu się rozkręca, by w najważniejszych meczach pokazać swoją siłę. Tsonga zaś odwrotnie - w pierwszych rundach odnosi efektowne zwycięstwa, popisuje się znakomitymi zagraniami, a jak przyjdzie mu grać z kimś z pierwszej dziesiątki rankingu, to ma niewiele do powiedzenia. To jest z pewnością powód, dla którego mimo wielkiego talentu wciąż nie ma w swojej kolekcji tytułu wielkoszlemowego.

"Król Roger" po raz 13. w półfinale

Po wyeliminowaniu Tomasa Berdycha i Keia Nishikoriego Roger Federer miał w ćwierćfinale stawić czoła zawodnikowi nierozstawionemu, Mischy Zverevowi. Niemiec rosyjskiego pochodzenia sprawił w poprzedniej rundzie sensację, eliminując lidera rankingu ATP, Andy'ego Murraya. Przed spotkaniem z Federerem eksperci nie dawali mu jednak wielkich szans na zwycięstwo. Aby to zrozumieć, wystarczy cofnąć się do roku 2013, w którym na trawiastych kortach w Halle Federer pokonał go wynikiem kompromitującym, bo 6:0 6:0.

Początek wtorkowego meczu mógł sprawiać wrażenie, że wynik będzie podobny do tego sprzed czterech lat. Zverev stosował swoją rzadko już spotykaną taktykę polegającą na podchodzeniu do siatki tuż po serwisie, lecz o ile Murraya w ten sposób wykończył, o tyle Federer czuł się w takich wymianach znakomicie. Szwajcar się nie spieszył, pozwalał przeciwnikowi podchodzić do siatki, a następnie skutecznie go mijał. Returny zagrywał prosto pod nogi, przez co pierwszy wolej Zvereva nie był w ogóle agresywny, a raczej obronny. Faworyt popisywał się minięciami z forehandu, z backhandu, a kiedy rywal myślał, że odgadł kierunek uderzenia, piłka lobem przelatywała nad nim i wpadała w końcowe odcinki kortu.

Federerowi wszystko wychodziło z niewyobrażalną łatwością. Wyszedł na prowadzenie 5:0 i wydawać by się mogło, że kolejnego gema oddał z litości, aby Niemca nie upokorzyć. Set zakończył się wynikiem 6:1 i był to najmniejszy wymiar kary. Dość powiedzieć, że trwał 19 minut, czyli trochę dłużej niż pierwszy gem spotkania Djoković - Istomin. Istniało ryzyko zakończenia meczu w niecałą godzinę, co z pewnością kibiców zgromadzonym na Rod Laver Arena nie zachwycało.

Druga partia zaczęła się, o dziwo, od prowadzenia Zvereva. I to nie byle jakiego, bo aż 3:1. Niemiec zaczął serwować mądrzej, nie wkładał już tyle siły w uderzenie, bardziej skupiał się na jego technicznym wykonaniu. Zazwyczaj wykonywał podania odchodzące od środka kortu, dzięki którym mógł następnie kończyć akcje skutecznymi wolejami, lub wprost na ciało bardziej utytułowanego rywala. Udało mu się w pewnym momencie zdobyć osiem punktów pod rząd, co znaczy, że przełamał Federera do zera. Szwajcar popełniał proste błędy wynikające najprawdopodobniej rozkojarzeniem po pierwszym secie. Kilkakrotnie zerknął też w kierunku przeciwnika, a w spojrzeniu tym było jednocześnie zaskoczenie, jak i pewnego rodzaju podziw dla stylu gry zupełnie innego niż prezentowany obecnie przez światową czołówkę.

Już za chwilę nastąpiło jednak przełamanie powrotne. Obaj panowie prezentowali dobrą grę i przez pewien czas kibice niemieccy mieli nadzieję, że ich rodak może zapisać partię na swoją korzyść. Kiedy na tablicy widniał rezultat 5:5 i do serwisu podszedł Zverev, Federer mocno się zmobilizował i skupił wszystkie siły na przełamanie Niemca. Udało mu się to w imponującym stylu, ponieważ nie pozwolił rywalowi zdobyć ani jednego punktu. Zaraz potem wygrał swoje podanie i wyszedł na prowadzenie 2:0 w setach.

W trzeciej partii wyrównana walka miała miejsce jedynie do stanu 2:2, a potem do końca meczu istniał już tylko faworyt. Widać było, że Zverev jest zmęczony, w końcu w drodze do ćwierćfinału spędził na korcie aż 3 godziny więcej niż Szwajcar. Najdłuższy gem meczu miał miejsce przy stanie 4:2 i trwał aż 10 minut. Kiedy po tym czasie wygrał go Federer, wiadome było, że koniec jest blisko. Za chwilę 35-latek z Bazylei zakończył spotkanie kolejnym już winnerem forehandowym i wzniósł ręce z geście triumfu. Mecz trwał niewiele ponad półtorej godziny i zakończył się wynikiem 6:1 7:5 6:2 na korzyść siedemnastokrotnego zwycięzcy wielkoszlemowego.

Statystyki Federera budzą podziw. W całym meczu zanotował 65 uderzeń kończących i jedynie 13 niewymuszonych błędów. Przełamał rywala sześć razy, a jedynie raz sam stracił podanie. O klasie jego passing shotów świadczy fakt, że skuteczność Zvereva przy siatce wynosiła jedynie 40%.

Szwajcarski mistrz awansował do półfinału w Melbourne już po raz trzynasty w karierze. Na kortach Melbourne Park zanotował 85 wygranych meczów. Jest także najstarszym półfinalistą Australian Open od czasów Artura Ashe'a, który w najlepszej czwórce zameldował się także w wieku 35 lat w 1978 roku.

Drugi w karierze półfinał Dimitrowa

Według rozstawienia w ćwierćfinałowym spotkaniu najniższej części drabinki powinni się zmierzyć Novak Djoković i Dominic Thiem. Serb, jak wiadomo, przegrał już w drugiej rundzie z Denisem Istominem. Uzbek w dużej mierze przez kontuzję biodra poległ wkrótce z Grigorem Dimitrowem. Thiem natomiast przegrał dość niespodziewanie z Davidem Goffinem. Dzięki tym okolicznościom w meczu, którego stawką był awans do najlepszej czwórki rozgrywek, znaleźli się panowie Dimitrow i Goffin, czyli turniejowe numery 11 i 15. Spotkali się wcześniej tylko raz, Belg był wyżej rozstawiony, ale mimo wszystko to Bułgar był faworytem. I jako faworyt spełnił oczekiwania.

Pierwsza partia miała bardzo nietypowy przebieg, który przypominał bardziej rozgrywki kobiece niż męskie. Dimitrow wszedł w mecz bardzo dobrze, grał odważnie i czuł się pewnie, choć był to jego pierwszy występ w tym roku na korcie centralnym. Szybko wyszedł na prowadzenie 3:0 i wydawało się, że ma seta w garści. Grający do tego czasu bardzo pasywnie Goffin zorientował się, że rozgrzewka się już dawno skończyła, odrobił stratę przełamania i na tablicy wyników pojawił się remis. Ten, kto myślał, że będą od tego momentu grać gem za gem, grubo się mylił. Poirytowany stratą przewagi Dimitrow ponownie zaczął dominować, wygrał kolejne trzy gemy i zakończył seta wynikiem 6:3.

Od trzech przełamań rozpoczęła się druga odsłona. Dwukrotnie udało się to Bułgarowi, który na wyższe prowadzenie wyszedł po pierwszym wygraniu swojego podania. Udanie kontynuował dobrą grę, w swoim stylu mieszał uderzenia, mocne forehandy przeplatał slajsami backhandowymi i co jakiś czas wędrował do siatki. Goffin przedstawiał za to dwie twarze - momentami grał znakomicie, zaskakiwał przeciwnika wcale nie mocnymi, ale dobrze ukierunkowanymi zagraniami, a chwilę potem wyrzucał na aut proste piłki. Dimitrow przełamał go po raz trzeci i wyszedł na prowadzenie 2:0 w setach.

Przy tak wysokiej zaliczce rywala, Goffin stracił już wiarę w zwycięstwo. Grał co prawda ambitnie i ostatecznie trzeci set był najbardziej wyrównany ze wszystkich, ale z jego mimiki można było wywnioskować, że jest już zmęczony i nie ma ochoty zaciekle walczyć. Tym bardziej, że chcąc myśleć o wygranej musiałby doprowadzić do piątego seta, a z czasem coraz mocniej odczuwał skutki wcześniejszego spotkania z Dominikiem Thiemem. Dimitrow przełamał go w "lacostowskim" gemie przy stanie 3:3 i wkrótce zakończył pojedynek.

Wynik 6:3 6:2 6:4 jest niemal wymarzonym rezultatem, jeśli chodzi o etap ćwierćfinału. Kibice belgijscy liczyli na wyrównane widowisko, ale niestety Bułgar był o klasę lepszy od Goffina. Nie wiadomo, czy chodzi o czyste umiejętności, czy o zmęczenie spowodowane poprzednim pojedynkiem, ale 11. tenisista rankingu ATP nie był po prostu gotowy do takiej walki. Dimitrow awansował natomiast po raz drugi w karierze do półfinału turnieju wielkoszlemowego i jeśli zaprezentuje w nim swoją najwyższą dyspozycję to może stworzyć wspaniałe widowisko wspólnie z Rafą Nadalem.

Nadal odprawił Raonicia

Po odpadnięciu z turnieju Novaka Djokovicia i Andy'ego Murraya wielu kibicom marzył się powrót do pierwszej dekady XXI wieku i finał z udziałem Rogera Federera i Rafaela Nadala. Pierwszy z nich swoje zadanie w ćwierćfinale wykonał perfekcyjnie, pokonując łatwo Mischę Zvereva. Drugi miał natomiast przed sobą nie lada wyzwanie, bowiem musiał wygrać z trzecim w światowym rankingu Milosem Raoniciem. Z ich ośmiu wcześniejszych spotkań aż sześciokrotnie triumfował Nadal, ale jedno z dwóch zwycięstw Kanadyjczyka miało miejsce w turnieju w Brisbane, poprzedzającym tegoroczny Australian Open. Ich pojedynek zapowiadał się więc bardzo ciekawie, lecz jak się potem okazało, na korcie rządził tylko 30-latek.

Od początku pierwszego seta widać było, że największy atut Raonicia, jego serwis, nie robi wielkiego wrażenia na bardziej utytułowanym przeciwniku. Wystarczy wspomnieć o sytuacji, w której Kanadyjczyk zaserwował z prędkością 227 km/h, a Nadal odebrał to bez problemu i wygrał całą akcję. Hiszpan wygrywał także swoje gemy serwisowe bardzo pewnie i był co chwila blisko przełamania. Udało mu się to przy stanie 3:3 i nie wypuścił tej przewagi do końca seta.

Kibice Kanadyjczyka mogli być bardziej zadowoleni z postawy swojego ulubieńca w drugiej partii. Prezentował się on trochę lepiej, choć wciąż daleko mu było do optymalnej dyspozycji. Najważniejsze jednak, że nie został przełamany. Nadal również dobrze operował swoim ściętym, wyrzucającym podaniem i szybko kończył akcje drugim uderzeniem. Niebezpieczny moment przeżył przy stanie 5:4 dla Raonicia, ponieważ musiał bronić trzech break-pointów, ale wyszedł z tego bez szwanku. Zwycięzcę drugiego seta miał wyłonić tie-break.

Obaj zawodnicy grali w nim solidnie, młodszy z nich zdobył nawet mini-breaka i miał piłki setowe. Faworyt skutecznie się jednak wybronił i ostatecznie wynikiem 9:7 zapisał partię na swoją korzyść. O wyższości Hiszpana nad jego rywalem świadczy fakt, że zdołał obronić sześć piłek setowych, a sam potrzebował tylko jednej, by wykorzystać okazję i wygrać seta.

Milosowi Raoniciowi tylko raz w karierze udało się wygrać mecz od stanu 0:2 w setach, a Nadal przegrał tylko jedno spotkanie wygrywając 2:0. Z tego powodu szanse Kanadyjczyka na awans spadły do minimum. Podobnie jak w drugim secie utrzymywał swoje podanie, ale jego gra zaczęła się sypać. Podejścia do siatki nie przynosiły żadnego efektu, a poprzedzające je ataki były schematyczne i niegroźne. Woleje były często spóźnione i grane defensywnie, dzięki czemu Hiszpan regularnie go mijał. Zanosiło się na drugiego tie-breaka, ale przy stanie 5:4 Nadal wygrał trzy punkty przy serwisie rywala, wykorzystał pierwszą piłkę meczową i z radości padł na kolana. Teraz może się skupić na półfinale z Grigorem Dimitrowem.

Trener Raonicia, Richard Krajicek, radził podopiecznemu częste wypady do siatki. Tego dnia była to jednak jedna z jego najsłabszych stron - wygrał w tej strefie jedynie 52% wymian. Bez wątpienia rozczarował, nie miał żadnych argumentów przeciwko wracającemu do najwyższej formy Nadalowi. Jeśli 26-latek chce myśleć o triumfie w turnieju wielkoszlemowym, z pewnością musi także poprawić swój backhand, ponieważ ten element również nie wyrządził żadnej krzywdy przeciwnikowi.

Nadal udowodnił natomiast, że można spokojnie wygrać ze znakomicie serwującym rywalem, przełamując go jedynie dwa razy, ale za to w bardzo istotnych momentach. Z taką formą będzie wielkim faworytem półfinału i poważnym kandydatem do triumfu w całym turnieju.

Wyjątkowy turniej

Tegoroczny turniej jest pierwszym od czasów Australian Open 2015, w którym wszystkie ćwierćfinały rozstrzygnęły się w trzech setach.

Do półfinałów awansowało aż trzech zawodników mających równo i powyżej 30 lat życia. Wyjątkiem jest 25-letni Dimitrow, 30 lat ma Nadal, 31 Wawrinka i 35 Federer. Daje to wysoką średnią wieku równą 30,25 lat.

Z czterech półfinalistów aż trzech operuje jednoręcznym backhandem. Tylko Nadal gra oburącz i jeśli przegra z Dimitrowem, to w finale będzie dwóch zawodników grających jednoręcznym backhandem po raz pierwszy od Australian Open 2007. Wtedy Roger Federer pokonał Santiago Gonzaleza.

Pary półfinałowe Australian Open 2017:

Roger Federer - Stan Wawrinka

Rafael Nadal - Grigor Dimitrow

Więcej o:
Copyright © Agora SA