Co się dzieje z deblem Fyrstenberg - Matkowski?

- Źle się dzieje. Potrzebujemy jakiegoś wstrząsu, nowego impulsu. Musimy coś zmienić, bo czujemy, że doszliśmy do ściany. Może przydałby się trener na stałe, może coś innego? - mówi Sport.pl Marcin Matkowski po kolejnej rozczarowującej porażce w Wielkim Szlemie. - Odstajemy wyraźnie od czołówki. Return i gra przy siatce nie są na wysokim poziomie - przyznaje Mariusz Fyrstenberg.

- Musimy wreszcie zagrać dobrze w Wielkim Szlemie - powtarzali przed tym sezonem Fyrstenberg z Matkowskim, którzy dwukrotnie w ostatnich latach kwalifikowali się do kończącego sezon Masters Cup. Przynależność do elitarnego grona ośmiu najlepszych debli świata nigdy nie szła jednak w parze z grą w imprezach wielkoszlemowych. Nie licząc półfinału Australian Open w 2006 r. i ćwierćfinału w 2009 r., nigdy nie przeszli w Szlemie III rundy.

Obecny sezon, w którym liczyli na przełom, był... katastrofalny. Po niezłym występie w Melbourne, odpadli bowiem już w II rundzie Rolanda Garrosa, a potem w bardzo kiepskim stylu w I rundach Wimbledonu i US Open. W Nowym Jorku rozstawionych z szóstką Polaków pokonali w środę 6:4, 6:7 (10-12), 7:5 anonimowi Amerykanie grający z dziką kartą: 17-letni Ryan Harrison i 23-letni Kaes Van't Hofa.

Zdołowani, fatalnie, źle...

- Strasznie dołujące. To nie miało prawa się zdarzyć. Jeśli chcemy się liczyć w czołówce, nie możemy przegrywać z takimi rywalami. Szlem to są najważniejsze turnieje w roku. Tu są największe pieniądze i prestiż. Jeśli chcemy być zapamiętani, to musimy osiągać dobre wyniki właśnie w Szlemie. Sęk w tym, że to Amerykanie w kluczowych momentach grali tak, jakby byli bardziej doświadczeni od nas. To bez sensu - mówił po meczu Matkowski.

- Fatalny wynik. Przegraliśmy, bo największą słabością naszego tenisa jest return. Nie może być tak, że na 16 gemów serwisowych rywali, jesteśmy w stanie raz im zagrozić i to tylko dlatego, że oni coś popsują. Rywale grali nieźle, szczególnie ten leworęczny Van't Hofa, ale bez przesady - dodawał ze spuszczoną głową Fyrstenberg. To przy jego serwisach Amerykanie trzykrotnie przełamali podanie Polaków, ale Matkowski też nie grał dobrze.

Obaj przyznali, że kolejna katastrofa w Szlemie musi wreszcie wywołać jakiś wstrząs. - Jestem lekko załamany tym wszystkim. Musimy usiąść z Mariuszem i poważnie porozmawiać. Potrzebujemy zmian, jakiegoś nowego impulsu. Wyniki w tym sezonie, jak na nas, są słabe. Wygraliśmy jeden turniej, byliśmy w finale, w Szlemie jest fatalnie. Szanse na Masters mamy tylko iluzoryczne - mówił Matkowski. - Może przydałby się trener, ktoś kto spojrzy na nasz zespół z boku? Myślę, że wpadamy w rutynę, wychodzimy na treningi i ciągle gramy to samo. Ktoś może lepiej by nas zmotywował, niż robimy to sami. Stoimy w miejscu, to jest stagnacja.

Potrzebują wstrząsu, może trenera?

Fyrstenberg też był bardzo surowy. Powiedział, że ich tenis odstaje od ścisłej czołówki. Gdy się do niej zbliżyli, nagle okazało się, ze jest mnóstwo detali, które uniemożliwiają im dalszy awans. Są po prostu za słabi. - Wygrywamy jeden mecz na pięć z najlepszymi parami. Miewamy mnóstwo wpadek. Nie tylko returnem, ale też grą przy siatce, odstajemy od najlepszych. Klasyczna gra deblowa opiera się na atakach przy siatce, tak zdobywa się przełamania, wygrywa mecze. My tak nie gramy, zostajemy z tyłu. Dlatego męczymy się, szczególnie jak spotykamy się z niewygodną, nieznaną parą jak w środę - przyznał Fyrstenberg. - Jesteśmy też za słabi fizycznie, gramy przez to lekkimi rakietami. Najlepsze pary są silniejsze, mają szybsze ręce, cięższe rakiety, szybszy serwis - wyliczał Fyrstenberg.

Polacy powiedzieli, że nad przyszłością zastanowią się pod koniec sezonu. Rozstanie raczej nie wchodzi w grę. Zbyt dużo już postawili na wspólny sukces. Najbardziej prawdopodobna jest inwestycja w trenera, który jeździłby z nimi na turnieje. Fyrstenberga czeka też zmiana uchwytu rakiety przy returnie. - Czekam na piłkę z uchwytem forhendowym, a nie bekhendowym. Muszę to zmienić, bo 80 procent serwisów dostaję na bekhend - powiedział Mariusz. Matkowski też ma nad czym pracować, m.in. nad pierwszym podaniem, które jest niestabilne. - Marcin świetnie serwuje, ale ma niski procent pierwszego serwisu, rywale mogą to wykorzystywać - powiedział Fyrstenberg.

Obaj podkreślili, że wciąż wierzą w sukces, bo są jedną z młodszych par w czołówce. Mariusz ma 29 lat, Marcin - 28. Są w stanie być wyżej, ale coś musi się zmienić. W nich samych, albo w otoczeniu wokół.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.