To był dziwny mecz. Uchodzący za zawodnika niezwykle energetycznego i jednego z największych showmanów na korcie Monfils przegrał łatwo dwa pierwsze sety. Publiczności wydawało się nawet, że Francuz, sklasyfikowany na 10. miejscu w światowym rankingu, nie bardzo przykłada się do gry. Im dłużej trwał mecz, tym więcej było gwizdów na widowni.
Obraz gry zmienił się w trzecim secie. Gdy Francuz ruszył do odrabiania strat. Z kolei Djoković zdawał się odczuwać trudy turnieju i grał słabiej. Skorzystał także z przerwy medycznej, z nerwów porwał też swoją koszulkę. - Czasami ktoś rzuci rakietą, a czasem porwie się koszulkę. To wszystko dzieje się w ferworze walki - wytłumaczył numer 1 w tenisie.
Monfils zachowywał się jednak jeszcze dziwniej. - Przed serwami rywala stawał w korcie - zdecydowanie za blisko jak na odbiór mocnego pierwszego podania - ze spuszczoną rakietą i udawał, że ma wszystko gdzieś (lub nie udawał, tylko faktycznie miał). Piłki posyłane przez Djokovicia odbijał jedynie przystawiając rakietę - wracały na stronę rozstawionego z jedyną Serba jako powolne baloniki, czy jak kto woli - półloby. Żeby było jeszcze dziwiniej, ta kuriozalna taktyka początkowo przynosiła rezultaty - tłumaczy w swoim tekście Mariusz Zawadzki.
W czwartym secie Serb szybko przełamał serwis rywala i choć ten odrobił straty, to Djoković jeszcze dwa razy odebrał podanie słabnącemu z minuty na minutę Francuzowi.
To już siódmy finał US Open Novaka Djokovicia. W finale zmierzy się ze Stanem Wawrinką (nr 3. w turnieju). Szwajcar pokonał w półfinale Japończyka Kei Nishikorego 4:6, 7:5, 6:4, 6:2.