US Open. Murray ofiarą rozsuwanego dachu i tajemniczego procesora

Andy Murray, upartywany na zwycięzcę US Open, wraca do domu. Przegrał z Japończykiem Kei Nishikorim (6:1, 4:6, 6:4, 1:6, 5:7), zasuwanym dachem i tajemniczym dźwiękiem gongu dobywającym się na korcie centralnym w Nowym Jorku

Po pierwszym secie meczu wydawało się nieuchronne, że Szkot szybko "rozklepie" Japończyka. Wynik 6:1 oddawał to, co działo się na korcie. Wprawdzie Nishikori od czasu do czasu pokazywał jakieś efektowne zagranie, ale Murray był znacznie solidniejszy, grał ze znacznie większym marginesem bezpieczeństwa i przede wszystkim serwował jak nawiedzony - regularnie z prędkością powyżej 200 km na godzinę. Podanie zresztą wychodziło mu przez cały turniej US Open, w poprzednim meczu pobił nawet prywatny rekord (225 km na godzinę).

Prawdę mówiąc, przez cztery rundy Murray zaprezentował się najsolidniej ze wszystkich graczy, nie wyłaczając rozstawionego z jedynką Novaka Djokovica (który prawie w ogóle się nie zaprezentował, bo jeden z jego przeciwników w ogóle nie stawił się na korcie, a dwóch szybko skreczowało). Wielu dziennikarzy uwierzyło, że Ivan Lendl, mistrz z lat 80., który kilka lat temu trenował Murraya i doprowadził go do dwóch tytułów wielkoszlemowych (na Wimbledonie i w Nowym Jorku), jest cudotwórcą. Latem znowu się zeszli i Szkot natychmiast wygrał znowu Wimbledon, a zaraz potem drugi złoty medal olimpijski. Niektórzy oczyma duszy już widzieli, jak Murray po raz drugi podnosi puchar na US Open.

Jednak w drugim secie Nishikori wyregulował celownik - jego szybkie forhendy i bekhendy, lecące tuż nad siatką, jakby prowadzone laserem, zaczęły wchodzić. Co gorsza dla Murraya, pokropił deszczyk i mecz na kilkanaście minut przerwano, żeby zamknąć dach nad kortem centralnym. Dla organizatorów ów dach, świeżo zamontowany kosztem 150 mln dolarów, jest powodem do dumy, ale wielu zawodników go nie polubiło. W tym Szkot, który po meczu II rundy narzekał, że po zasunięciu dachu, kiedy uderzają o niego krople deszczu, powstają bardzo dziwne warunki akustyczne.

- Jeszcze nigdy nie grałem w takich okolicznościach. Prawie nie słyszę jak piłka odbija się od kortu! - mówił. - A jest ważne, żeby ją dobrze słyszeć, bo to pomaga w ocenie rotacji i szybkości z jaką leci...

Nishikori wygrał drugiego seta, ale potem, jak się wydawało, wszystko wróciło do normy. Mniej efektowny, ale solidniejszy Murray w wersji z turbo-serwisem zwycieżył w trzecim secie. Na początku czwartego miało wszakże miejsce tajemnicze wydarzenie, które odmieniło losy meczu.

Przy stanie 1:1 zawodnicy grali wymianę, w której przewagę pozycyjną wypracował sobie Murray, a Nishikori już tylko rozpaczliwie się bronił. I wtedy nagle gdzieś z rejonów 150-milionowego dachu wydobył się dziwaczny, bardzo głośny dźwięk. Coś w rodzaju gongu. Sędzia na stołku przerwał wymianę i nakazał jej powtórzenie. Murray wpadł w furię, bo w jego odczuciu odebrano mu już prawie wygrany punkt. Dyskutował, zdekoncetrował się, przegrał kilka punktów z rzędu, a potem całego seta 1:6. Nishikori złapał wiatr w żagle i w piątym, dramatycznym i obfitującym w przełamania, zwyciężył 7:5.

Obydwaj gracze po meczu przyznawali, ze zamknięcie dachu pomogło Nishikoriemu. Jego gra jest bardzo ryzykowna i wymaga precyzji, którą łatwiej osiągnąć w idealnych, bezwietrznych warunkach. Jak na ironię losu, przestało padać zaraz po zasunięciu dachu, wyszło nawet słońce, ale organizatorzy postanowili go nie rozsuwać, żeby znowu nie przerywać meczu. W sprawie gongu przesłano mediom specjalne, solenne oświadczenie zatytułowane "Komunikat Amerykańskiego Stowarzyszenia Tenisowego (USTA) dotyczący problemów dźwiękowych na stadionie Arthura Ashe'a". Czytamy w nim, że winny był procesor dźwiękowy, który z niejasnych przyczyn wymknął się spod kontroli, i przesłał do głośników dźwięk gongu. Ponieważ procesor jest zamontowany na poziomie kortu, nie można go było wyłączyć bez przerywania meczu. Ale, jak obiecywała USTA, jeszcze tego samego dnia - przed wieczornymi meczami - miał zostać usunięty.

Niestety dla Murraya, który jest ofiarą rozsuwanego dachu i nieposłusznego procesora, było już za późno.

Murrayowi nie szło i... został "zaatakowany". A potem uderzył rakietą. Ktoś został oszołomiony...

Zobacz wideo

Największe tenisowe piękności, których nie znasz [ZOBACZ]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.