US Open. Najbardziej gustowna? Sukienka w groszki Radwańskiej. Kroniki korespondenta Sport.pl

Wysłannik Sport.pl i Gazety Wyborczej do Nowego Jorku Mariusz Zawadzki w luźniejszej formie o obejrzanych meczach ostatniego w tym roku wielkoszlemowego turnieju.

Radwańska - Fichman 6:1, 6:0

Korespondent spóźnił się na ten mecz kilka minut ze względu na parking przydzielony mu przez organizatorów w najdalszym możliwym miejscu, z którego idzie się na korty 15 minut przez cały Corona Park. Takie właśnie amerykańskie szykany wobec Polaków, obok wciąż niezniesionych wiz i braku bazy wojsk USA w naszym kraju, są kolejną przesłanką na potwierdzenie tezy ministra Radosława Sikorskiego, że "ten sojusz jest nic niewart".

Przechodząc zaś do meczu Radwańskiej, to najbardziej godna zapamiętania była jej gustowna sukienka w groszki. Wynik jest trochę niesprawiedliwy, bo Kanadyjce Fichman (nr 112 w rankingu) nie należał się żaden gem.

Na pomeczowej konferencji prasowej Polka ujawniła, że dojeżdża na korty przez półtorej godziny, z czego należy wnosić, że mieszka na Manhattanie. Niestety, tak to jest w Nowym Jorku, że albo się ma blisko na zakupy, albo na US Open. Nie wiemy dokładnie, gdzie zatrzymuje się Radwańska, ale wiemy za to, gdzie nocuje Roger Federer. Jego manhattański apartament w cenie 3000 dolarów za noc

do obejrzenia tutaj

Należy domniemywać, że dla rodziny Federerów jest to solidny discount. Wszakże jeśli idzie o korespondenta "Gazety", to nie zgodziłby się zamieszkać w tym niemiłosiernie kiczowatym apartamencie nawet za darmo.

Tsonga - Monaco 6:3, 4:6, 7:6, 6:1

Nieobliczalny Jo-Wilfried Tsonga jest w stanie wygrać z każdym i przegrać z każdym. Trzy tygodnie temu w Toronto pojawił się w wersji z turbodoładowaniem - pokonał kolejno Djokovicia, Murraya, Dimitrowa i w finale Federera. Dlatego wymieniany bywa wśród faworytów US Open, a przynajmniej takich, którzy mogą w turnieju mocno namieszać. Wydaje się jednak, że to przesadny entuzjazm. Tsonga w wersji turbo pojawia się bowiem na światowych kortach raz na kilka lat.

Pierwszy jego mecz na tegorocznym US Open, rozegrany na grandstandzie z Hiszpanem Juanem Monaco - który dwa lata temu był nawet dziesiąty w rankingu ATP, ale teraz oscyluje wokół setnego miejsca - dosłownie wisiał na włosku. Tsonga albo wyrzucał metr za linie, albo grał celnie i nie do odbioru (48 uderzeń kończących i 49 niewymuszonych błędów). W trzecim secie musiał bronić trzech piłek setowych. Gdyby którąś przegrał, to zapewne by poległ (w setach było wtedy 1-1). Niemniej jednak, jeśli szczęście go nie opuści i dotrwa do IV rundy, gdzie może spotkać Murraya, albo do ćwierćfinału, gdzie może spotkać Djokovicia, to obydwaj mają się czego obawiać. Tsonga na fali jest praktycznie nie do zatrzymania, o czym przekonał się nawet nieugięty Rafael Nadal, pokonany przezeń w Australian Open 2008 w haniebnym stosunku 2:6 3:6 2:6. Taka klęska zdarzyła się potem Hiszpanowi tylko raz, w US Open 2009, gdzie w półfinale przegrał 2:6 2:6 2:6 z Del Potro.

Wawrinka - Vesely 6:2, 7:6, 7:6

Wawrinka, sensacyjny zwycięzca tegorocznego Australian Open, został przez organizatorów wyróżniony zaproszeniem na Arthur Ashe, czyli największy stadion Flushing Meadows (i również największy tenisowy stadion na świecie). Miał tam za przeciwnika 21-letniego, dwumetrowego Czecha Jiriego Vesely'ego, który serwował w porywach do 139 mil na godzinę i generalnie - jak na 75. miejsce w rankingu - walczył dzielnie. Ale gwoździem programu był naturalnie Wawrinka, którego gra jest - zdaniem korespondenta "Gazety" - najprzyjemniejsza dla oka spośród wszystkich obecnie grających tenisistów może z wyjątkiem Federera. Pozorna łatwość, z jaką Wawrinka generuje potężne uderzenia z obu stron - po angielsku nazywa się to chyba "easy power" - jest niesamowita, a jego jednoręczny backhand to tenisowa poezja. W meczu z Veselym weszło mu też kilka pięknych wolejów.

Korespondent "Gazety" pierwszy raz w życiu oglądał Wawrinkę na żywo i nie może się powstrzymać przed dramatycznym, osobistym wyznaniem w pierwszej osobie liczby pojedynczej.

Przez ostatnie dziesięć lat świat zachwyca się Federerem, i naturalnie ja też chciałbym grać jak Federer - ba, zapewne nawet Rafael Nadal chciałby grać tak pięknie jak Federer, co wyzna wszakże dopiero na łożu śmierci - ale osobiście coraz częściej przyłapuję się na herezji, że chciałbym grać jak Wawrinka.

Pierwszy raz taka obrazoburcza myśl pojawiła się w mojej głowie podczas spotkania Wawrinka-Djoković w Australian Open 2013 (przegranego przez Szwajcara w pięciu setach, ale po niesamowitej i brawurowej grze). Był to bez wątpienia jeden z najlepszych meczów tenisowych ostatnich lat. W tegorocznym Australian Open obydwaj panowie znowu się spotkali, znowu było pięć setów, ale tym razem wygrał Wawrinka. O ile jednak rezultat był wysoce satysfakcjonujący, to poziom gry trochę, choć niewiele, niższy niż w 2013.

Niestety, Wawrinka, podobnie jak Tsonga, potrafi przegrać z każdym. Dlatego cieszmy się nim w US Open, póki możemy.

Jużny - Kyrgios 5:7, 6:7, 6:2, 6:7

Dzięwiętnastoletni Australijczyk, który w Wimbledonie wyeliminował Nadala, tym razem odesłał do domu pułkownika Jużnego. Ponieważ Rosjanin był rozstawiony w US Open z nr. 21, formalnie rzecz biorąc, wynik jest niespodzianką, ale jest to jedna z owych spodziewanych niespodzianek. Jużny ma przydomek "pułkownik" po ojcu, który faktycznie jest pułkownikiem, i pielęgnuje rodzinne tradycje po każdym wygranym meczu, salutując publiczności. W świecie tenisowym najbardziej zasłynął jednak tym, że kiedy inni ze złości rozbijają rakiety, Jużny rozbił sobie głowę. W sensie ścisłym. Ludziom, którzy nie boją się widoku krwi,

polecamy fragment turnieju w Miami z 2008 roku .

Po meczu z Kyrgiosem "pułkownik" w zasadzie powinien powtórzyć tamten wyczyn, bo choć wygrał w sumie jedną piłkę więcej od rywala (157 do 156), to przegrał w czterech setach. Ale ku rozczarowaniu koneserów tenisa, którzy trochę liczyli na coś makabrycznego, najzwyczajniej w świecie udał się do szatni.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.