US Open. Wawrinka, ten drugi Szwajcar

Półfinały US Open. Rafael Nadal będzie zdecydowanym faworytem w starciu z Richardem Gasquetem, ale Novak Djoković ma się czego bać, bo Stanislas Wawrinka rozgrywa w Nowym Jorku turniej życia.

Wawrinka na lewym przedramieniu ma wytatuowany cytat z noweli Samuela Becketta "Worstward Ho": "Ever tried. Ever failed. No matter. Try again. Fail again. Fail Better", czyli "Próbujesz. Przegrywasz. Trudno. Próbujesz jeszcze raz. Przegrywasz jeszcze raz. Przegrywasz lepiej".

- To moja filozofia. Nie jestem Rogerem Federerem, czy Rafaelem Nadalem. Jestem tenisistą, który przegrywa częściej. Z porażkami trzeba umieć żyć, wyciągać z nich wnioski, uczyć się dzięki nim - mówił dziennikarzom Wawrinka w czwartek wieczorem.

Mówił to po swoim największym w życiu zwycięstwie. Na korcie centralnym im. Arthure'a Ashe'a, na oczach całej Ameryki, pokonał 6:4, 6:3, 6:2 broniącego tytułu Andy'ego Murraya, aktualnego mistrza olimpijskiego i triumfatora Wimbledonu.

Nie było to zwyczajne zwycięstwo, Wawrinka rywala zdeklasował, wgniótł go w beton. Rozstawiony z nr. 3 Murray w całym meczu nie miał nawet jednej szansy na przełamanie serwisu Szwajcara (9), który miotał w jego kierunku potężne serwisy, forhendy i bekhendy - wszystkie odważne i trafione w punkt. "Murraya nie ma na korcie, nie istnieje" - napisał jeden z brytyjskich dziennikarzy na Twitterze. - Nie mogłem nic zrobić, on grał za dobrze - wykrztusił z siebie Szkot po największym laniu, jakie dostał od kilku lat w Wielkim Szlemie.

28-letni Wawrinka długo musiał powtarzać sobie w myślach cytat z Becketta, bo choć w czołówce utrzymuje się od lat, to do pierwszego w karierze półfinału Szlema awansował w czwartek dopiero za 35. podejściem. Uchodził za wielki talent, za wybornego technika ze smykałką do ataku, a o jego jednoręcznym bekhendzie tenisowi eksperci pisali poematy, ale do tej pory najczęściej zawodziła go głowa. Ważnych meczów, w których wysoko prowadził, ale palił się psychicznie i leciał w przepaść, było mnóstwo. - Dlatego dziś najbardziej dumny jestem nie z pięknych bekhendów, ale z tego, że wytrzymałem presję - powiedział Szwajcar, który po raz pierwszy wyszedł z cienia Rogera Federera, swojego pomnikowego rodaka, 17-krotnego wielkoszlemowego zwycięzcy. Wyszedł - dosłownie, bo jeszcze nigdy w Szlemie nie dotarł dalej niż Federer.

Choć Wawrinka wiecznie był "tym drugim" Szwajcarem, stwierdził, że nigdy nie miał z tym problemu. - Roger pomógł mi wybić się na początku kariery, wiele mu zawdzięczam - podkreślił Wawrinka, który razem z Federerem w 2008 r. zdobył złoto olimpijskie w deblu. Po zwycięstwie nad Murrayem, Federer przysłał SMS-a z gratulacjami. Co dokładnie napisał? - To prywatne sprawy między nami - odparł Wawrinka.

Być może napisał, że grając w taki sposób, może wygrać cały turniej. US Open widział już taki przypadek cudownego objawienia, i to całkiem niedawno. W 2009 r. Argentyńczyk Juan Martin Del Potro też wywijał w Nowym Jorku rakietą jak w transie i sięgnął po tytuł, nokautując po drodze faworytów. Pytanie tylko, czy głowa Wawrinki, nad którą od kwietnia pracuje w roli trenera świetny przed laty szwedzki tenisista Magnus Norman, to wszystko wytrzyma.

Na pewno rozstawiony z jedynką Novak Djoković, który w ćwierćfinale stracił pierwszego seta w turnieju - ale dość pewnie wygrał z Rosjaninem Michaiłem Jużnym 6:3, 6:2, 3:6, 6:0 - ma się czego bać.

Djoković wystąpi w 14. z rzędu wielkoszlemowym półfinale, ale tak jak Murray, gra z kontrataku, filarem jest u niego szczelna defensywa, a Szwajcar - jak się dobrze rozpędzi w ofensywie, czyli tak jak w czwartek, bijąc Murraya, ale też rundę wcześniej, eliminując Czecha Tomasza Berdycha - może kruszyć mury. Gdy z Djokoviciem spotkał się po raz ostatni - w styczniu w IV rundzie Australian Open, skończyło się na pięciogodzinnej bitwie. Serb zwyciężył dopiero 12:10 w piątym secie, a potem sięgnął po tytuł.

W drugim półfinale aż tak widowiskowo i zagadkowo chyba nie będzie. Faworyt numer jeden, niepokonany w tym sezonie na kortach twardych Rafael Nadal (2) z Richardem Gasquetem (8) mierzył się już 10 razy, nie przegrał nigdy. Fani Francuza, jednego z najefektowniej stylowo grających tenisistów, prostują, że jednak raz zwyciężył - w turnieju dla 13-latków "Małe Asy" w Tarbes w 1999 r., ale jaki z tego będzie dziś pożytek dla Gasqueta, już nie wyjaśniają.

Francuz, który dopiero drugi raz przedarł się do półfinału Szlema, jest zmęczony dwoma pięciosetówkami - w 1/8 finału z Milosem Raonicem i w ćwierćfinale z Davidem Ferrerem, ale powód, dla którego jego szanse są minimalne, leży zupełnie gdzie indziej. Top-spinowa bomba z forhendu Rafaela Nadala to broń doskonała na jednoręczny, a więc zawsze nieco mniej stabilny, bekhend Francuza. I właśnie dlatego Hiszpan nigdy w zawodowym tenisie mu nie uległ. W "Małych Asach" przegrał, bo jako bardzo młody człowiek uderzał jeszcze forhendem oburącz. Bomba wybuchła dopiero kilka lat później.

Liczba US Open

2 - tylu meczów zabrakło Bobowi i Mike'owi Bryanom do skompletowania pierwszego od 1951 r. klasycznego Wielkiego Szlema w deblu. Amerykanie wygrali Australian Open, Rolanda Garrosa i Wimbledon, ale w półfinale US Open pokonali ich 3:6, 6:3, 6:4 Hindus Leander Paes i Czech Radek Stepanek.

Więcej o:
Copyright © Agora SA