US Open 2013. Andrzejewski: Janowicz zagrał słabo. No i co? Zdarza się

- To, że ktoś teraz przegrał jakiś mecz, nie ma znaczenia. Nagle nie staliśmy się pięć razy gorsi - mówi Wojciech Andrzejewski, dyrektor sportowy Polskiego Związku Tenisowego, po porażkach naszych singlistów w pierwszej rundzie US Open. - Jak Agnieszka Radwańska wygra US Open, to turniej będzie dla polskiego tenisa dobry czy zły? - pyta Andrzejewski. I dodaje, że jego faworytką w meczu Urszula Radwańska - Sloane Stephens jest nasza zawodniczka. Mecz A. Radwańskiej z Marią-Teresą Torro-Flor w środę o 17. Relacja na żywo w Sport.pl. Mecz U. Radwańskiej w nocy ze środy na czwartek.

Relacje z najważniejszych meczów US Open oraz wszystkich pojedynków Polaków w aplikacji Sport.pl LIVE!

Łukasz Jachimiak: We wtorek w pierwszej rundzie US Open swoje mecze przegrali Łukasz Kubot, Michał Przysiężny i sensacyjnie Jerzy Janowicz. Dla tych, którzy po sukcesach na Wimbledonie uznali, że jesteśmy tenisową potęgą, to był czarny dzień. A dla pana?

Wojciech Andrzejewski: Nawet nie chcę tego komentować. Czarne, złote, diamentowe, szare - takich określeń wszyscy nadużywamy. To był dzień jak dzień. Przegraliśmy trzy mecze, ale dzień wcześniej wygraliśmy dwa, a w środę znów możemy wygrać dwa za sprawą sióstr Radwańskich. Jak starsza z nich wygra cały US Open, to wtedy to będzie dla polskiego tenisa turniej dobry czy zły?

Gdyby Agnieszka Radwańska zdobyła w Nowym Jorku wielkoszlemowy tytuł, byłby to głównie jej sukces. O sile całej dyscypliny stanowią raczej wyniki osiągane przez wielu zawodników.

- Moim zdaniem koniec wieńczy dzieło, a nasi zawodnicy jeszcze swojego udziału w US Open nie skończyli. Gdyby US Open odbywało się raz na 10 lat, to teraz moglibyśmy mówić, że wtorek był nie tylko czarnym dniem, ale czarną dziurą. Na szczęście US Open odbywa się co roku, co roku rozgrywane są cztery turnieje wielkoszlemowe, co roku jest turniej masters, czyli jest się gdzie pokazać. Dlatego wpadanie w sinusoidę nastrojów nie ma sensu. Na to mogą sobie pozwolić kibice, ale nie zawodowcy.

Pan nie jest rozczarowany? Kubot i Przysiężny faworytami swoich meczów nie byli, ale rozstawiony z "14" Janowicz przez wielu był typowany nawet na półfinalistę, tymczasem odpadł z kwalifikantem z trzeciej setki rankingu ATP.

- Było, jak było. Każdy, kto widział Jurka, mógł sobie wyrobić zdanie. Bez wątpienia grał słabo. No i co? To się zdarza. Na Wimbledonie grał dobrze, na US Open słabo. Tak to już jest, nie da się przez całe życie grać dobrze. Oby tak grał za dwa tygodnie, bo wtedy czeka nas kolejne ważne sportowe wydarzenie, czyli mecz z Australią o Grupę Światową Pucharu Davisa.

Do niedawna wierzyliśmy, że Janowicz poprowadzi Polskę do zwycięstwa, teraz widać, że ma problemy i ze zdrowiem, i z formą.

- Można się zastanawiać, dlaczego grał słabo, czy rzeczywiście miał kontuzję, co zrobić, żeby szybko postawić go na nogi, żeby w okresie jesiennym był w stanie grać lepiej. Kibice patrzą na zagadnienie przez wynik. Przegrał, więc widzą czarny dzień. Gdyby wygrał, nic by się nie działo, bo przecież z 247. na świecie Gonzalezem musiał wygrać. Gdyby dotarł do półfinału, byłoby pięknie, gdyby przegrał w ćwierćfinale, to też byłoby małe nieszczęście, no bo dlaczego tylko ćwierćfinał, skoro na Wimbledonie doszedł dalej? Niestety, wszystko jest bardziej złożone.

Macie pomysł na ustabilizowanie formy Janowicza? Jak zaplanowaliście przygotowania do meczu kadry z Australią?

- Na Torwarze nasi zawodnicy będą mogli trenować dopiero od wtorku [10 września, a rywalizacja z Australią zacznie się w piątek, 13 września], bo kort ziemny będzie gotowy dopiero we wtorek rano, ewentualnie w poniedziałkowe popołudnie. Wcześniej będą mieli do dyspozycji kryte korty ziemne w innych miejscach w Warszawie. Jeśli przyjadą do niej wcześniej, na pewno będą mieli możliwość przygotowania się do meczu.

A przyjadą?

- Radek Szymanik [kapitan reprezentacji] jest w Stanach, na pewno porozmawia z zawodnikami. Już dawno wysłał do nich maila z zapytaniem, kiedy chcą przyjechać do Warszawy. Teraz ustalą szczegóły przygotowań.

Kiedy Janowicz i Kubot błyszczeli na Wimbledonie, Szymanik żałował, że wpadli na siebie w ćwierćfinale, i twierdził, że obu było stać na dotarcie do najlepszej czwórki. Teraz nawet taki optymista musi się martwić.

- Nasze szanse są dokładnie takie same jak wcześniej. To, że ktoś teraz przegrał jakiś mecz, nie ma znaczenia. Australijczycy nie stali się nagle pięć razy lepsi niż byli, a my nie staliśmy się pięć razy gorsi. Na pewno nie wygramy tego meczu spacerkiem, nie byliśmy i nie jesteśmy jakimś superfaworytem. Mimo wszystko po drugiej stronie stanie dużo bardziej doświadczona ekipa z dużo większymi osiągnięciami. Jasne, to my mamy 60 proc. szans na zwycięstwo, a nie oni. O naszej przewadze mówią rankingi i to, że jesteśmy gospodarzem. Ale tak naprawdę Jurek Janowicz musi wygrać dwa swoje single i jeszcze jeden punkt musimy dołożyć. I tu mamy pytanie, czy Łukasz Kubot jest w stanie wygrać z którymś z australijskich singlistów. Myślę, że jest. Podobnie jak debel. Ale równie dobrze Łukasz i debel mogą swoje mecze przegrać.

Janowicz, co pokazują ostatnie tygodnie, też nie jest pewniakiem. Mówi pan, że pięć razy gorsi nagle się nie staliśmy, ale widać, że po Wimbledonie wszyscy nasi zawodnicy zaczęli grać gorzej, że mają problemy i z formą, i ze zdrowiem.

- OK, można powiedzieć, że poziom optymizmu w narodzie spadł. Trudno, tak się zdarza. Jednak mecze Pucharu Davisa to jest zupełnie inna gra, inne emocje. Z tymi emocjami będzie sobie trzeba poradzić. Tak samo jak z różnymi sprawami, jakie przychodzą w trakcie sezonu. To jest zawodowstwo, tu się gra 9-10 miesięcy w roku. To są ludzie zaprawieni w bojach, mający już różne doświadczenia. Oni potrafią odrodzić się jak feniks z popiołów. A jeśli teraz tego nie zrobią, to też nic się nie stanie. Nie róbmy z Pucharu Davisa nabożeństwa. W ogóle nie róbmy go ze sportu.

Ewentualny finał US Open z udziałem Radwańskiej nie byłby dla pana sportowym nabożeństwem?

- O Agnieszce powiedziałem, że może wygrać US Open hipotetycznie. Chociaż po Wimbledonie wiemy, że jej solidna, bo nawet nie wybitna gra, wystarcza na dużo. Ostatnio Agnieszka grała solidnie, myślę, że formy może jej wystarczyć na półfinał, a może nawet i na finał. Wiemy, że Serena Williams, czyli w teorii gwiazda nie do przejścia, też może mieć słaby dzień, że w kobiecym tenisie wielkoszlemowy turniej naprawdę może wygrać każda z czołowych zawodniczek. Ale o szansach Agnieszki lepiej na razie nie mówić. Więcej sensu będzie to miało w przyszłym tygodniu, kiedy w grze zostanie już niewiele tenisistek.

Kiedy odpadnie jej siostra, Urszula?

- Dla Uli sukcesem będzie każdy wynik powyżej trzeciej rundy.

W Wielkich Szlemach nigdy nie była dalej niż w drugiej rundzie, gdyby teraz pokonała w niej Sloane Stephens, to nie byłby sukces?

- Patrzę na ranking, Ula jest w nim 38., jeśli będzie w trzeciej rundzie, to zrobi tyle, na ile wskazuje jej pozycja. A sukces będzie wtedy, gdy zrobi coś więcej. Oczywiście skoro ona nigdy w trzeciej rundzie nie była, to teraz awans do trzeciej rundy byłby dla niej krokiem do przodu.

Zwłaszcza że wyrzuciłaby z turnieju młodą gwiazdę, która w tegorocznym Australian Open dotarła do półfinału, pokonując Serenę Williams, we French Open była w czwartej rundzie, a w Wimbledonie w ćwierćfinale.

- Stephens ma 20 lat i psychicznie ma jeszcze dużo do zrobienia. Widać to było w pierwszej rundzie, kiedy męczyła się z Mandy Minellą [110 WTA], wygrywając dopiero po tie-breaku w ostatnim secie. Przed własną publicznością gra jej się szczególnie trudno [w marcu przegrała z Urszulą Radwańską 3:6, 4:6 w drugiej rundzie turnieju w Indian Wells], a to znaczy, że jeszcze nie jest stabilna emocjonalnie. O Uli tego powiedzieć nie można. Gwałtowne zachowania na korcie zdarzają jej się coraz rzadziej. Jeżeli Ula zagra na swoim dobrym poziomie, a nie na średnim, to wygra. Stawiam na nią.

Poza Stephens młodsza Radwańska w tym sezonie pokonała jeszcze cztery inne zawodniczki z Top 20 rankingu WTA, co jest dowodem jej potencjału. Ale porażki z niżej notowanymi rywalkami następujące zwykle po takich zwycięstwach pokazują, że do najlepszych jeszcze sporo jej brakuje.

- Tak, to problem Uli. Jej się łatwiej gra z zawodniczkami z Top 20 niż z tenisistkami, które plasują się gdzieś w okolicach setnego miejsca. To świadczy albo o braku stabilności formy, albo o tym, że nie wytrzymuje presji bycia faworytką. Trzeba przestać myśleć, że jak się wygrało z Venus Williams, to już powinno się przejść trzy kolejne rundy. Nie wolno się dziwić, że teoretycznie słabsza rywalka nie tylko stoi po drugiej stronie, ale też przebija piłkę. Ale to problem nie tylko Uli. Tak wygląda cały kobiecy tenis.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.