Liga Mistrzów. Prześladowcy u bram

Do najbogatszej w wielki futbol metropolii przyjeżdżają na sobotni finał Ligi Mistrzów Barcelona oraz Manchester United. I przypominają, że londyńscy fani mają wszystko prócz najcenniejszego klubowego trofeum. Gnębią ich właśnie dzisiejsi goście

Twoi znajomi już nas lubią. Sprawdź którzy na Facebook.com/Sportpl ?

Liga angielska skończyła sezon, ale stadion przy Stamford Bridge dopiero teraz żyje od bladego świtu do czarnej nocy. Boisko zostało podzielone, przy liniach bocznych stanęły cztery bramki, na obu połowach toczy się mecz za meczem. Grają pasjonaci z firm, które zapłaciły, aby ich pracownicy pobiegali tam, gdzie zazwyczaj pocą się gwiazdy Chelsea. Amatorzy mogą zryć trawę do ostatniego źdźbła, bowiem za dwa tygodnie - tyle potrwa święto dla kibiców - zostanie tutaj położona i wypielęgnowana na następny sezon nowa murawa.

Te pieniądze pójdą akurat na cele charytatywne, ale klub przejęty przez Romana Abramowicza w finansowym stanie krytycznym przeobraził się już w typową futbolową megakorporację polującą na zyski bez przerwy. Dziennie stadion zwiedza tysiąc osób, głównie podekscytowanych obcokrajowców - nie spotkałem wczoraj ani jednego tubylca, byłem za to świadkiem zrywania tabliczki z nazwiskiem zwolnionego właśnie Carla Ancelottiego znad jego wieszaka w szatni. Płacą nawet rodzice pragnący, aby ich dziecko wyprowadzało graczy Chelsea z szatni przed pierwszym gwizdkiem. Witajcie w Londynie, który w XIX wieku kopanie piłki obudował przepisami i ujednolicił, a w XXI wieku stał się skrawkiem ziemi, na którym komercjalizacja tego sportu osiągnęła swój szczyt.

Stężenie futbolu na tutejszy metr kwadratowy

przechodzi kibicowskie pojęcie,

zwłaszcza dla gościa z kraju uważającego za bezmyślną rozrzutność wznoszenie w swojej stolicy, jak w Warszawie, dwóch dużych stadionów. Pięć londyńskich klubów stale rywalizuje w najwyższej lidze (co gwarantuje 20 derbowych meczów w sezonie!), jeśli jakiś spada (teraz West Ham), to inny awansuje (teraz Queens Park Rangers) - i tylko one wypracowują 850 mln euro rocznego przychodu, czyli kwotę niewyobrażalną w żadnym innym mieście świata. A to ledwie czubek gigantycznej piramidy, w dziewięciu głównych klasach rozgrywkowych rywalizują 43 stołeczne drużyny. Ich trybuny łącznie z najpojemniejszym Wembley pomieściłyby w sumie ponad pół miliona widzów. To też nieosiągalne dla żadnego miasta poza argentyńskim Buenos Aires.

A przecież futbolowy Londyn tworzą jeszcze pola Hackney na wschodzie stolicy. Na 88 pełnowymiarowych boiskach walczą tam uczestnicy niedzielnych lig amatorskich - i znów mamy nieoficjalny globalny rekord, rozleglejszego skupiska traw przeznaczonych do kopania piłki nie znajdziecie nigdzie.

Nad wszystkimi obiektami góruje - komercyjnie - stadion Emirates. Ma trybuny najdroższe na świecie i zarazem najbardziej pożądane. W kolejce po prawo do nabycia całosezonowego karnetu czeka 47 tys. kibiców, więc Arsenal nie zawahał się właśnie podnieść cen o kolejne 6,5 proc. I to u niego padną wkrótce następne bariery - nawet 100 funtów za bilet na pojedynczy mecz, nawet 2000 funtów za abonament.

Jak dostojna tradycja ustąpiła agresywnej nowoczesności, widać przy starej siedzibie Arsenalu. Na Highbury stoją teraz apartamentowce, ale fasada zburzonego stadionu musiała przetrwać - uznana za zabytek, perełkę stylu art déco. Emirates to moloch przyszłości, oszklony jak żaden inny piłkarski obiekt, przez fanów krytykowany za syntetyczną bezduszność, wynajmowany m.in. reprezentacji Brazylii (uważa go za najbardziej "swój" wśród obcych, rozgrywa na nim sparingi). Biznesowej wydajności zazdrości mu cały kontynent dzielący między sobą mediolańskie San Siro szefowie Interu i Milanu narzekają, że choć mogą wpuścić na stadion o 20 tys. kibiców więcej niż londyńczycy, to w dniu meczowym zarabiają dwukrotnie (!) mniej.

W wielokondygnacyjnym, ociekającym luksusem londyńskim pałacu wrażenie psuje tylko jedna komnata, w sporcie reprezentacyjna. Komnata z trofeami.

Ostatnio stołeczne kluby potężnieją - w 2004 i 2005 r. - podzieliły się mistrzostwem i wicemistrzostwem Anglii, w bieżącym sezonie wystawiły aż trzech przedstawicieli w Lidze Mistrzów, co byłoby wyczynem bezprecedensowym, nawet gdyby Arsenal, Chelsea oraz Tottenham nie przetrwały razem do wiosennej fazy pucharowej. I mają przed sobą wspaniałe perspektywy. Także dzięki niezmierzonemu potencjałowi metropolii, od 13 lat liderującej w rankingach na najatrakcyjniejszą dla inwestorów okolicę w Europie. Na razie jednak londyńczycy

powygrywali żałośnie mało.

W kraju nie zdołali rzucić wyzwania bardziej utytułowanym Manchesterowi United i Liverpoolowi. Jednak niedomagają przede wszystkim międzynarodowo. Jeszcze nigdy nie zdobyły Pucharu Europy! Najcenniejszy klubowy łup wzięli piłkarze z 20 miast, londyńczycy przechowywali go tylko tymczasowo, gdy organizowali finał, a sami wystąpili w decydujących starciach dopiero przed chwilą.

Teraz najadą ich starzy znajomi. Czy raczej - prześladowcy.

Barcelona w 2006 r. pokonała - w jego jedynym finale Ligi Mistrzów - Arsenal, aby zaraz potem podebrać mu największą gwiazdę, napastnika Thierry'ego Henry'ego. Barcelona wyeliminowała też Arsenal tej wiosny. W 1/8 finału.

Manchester w 2008 r. pokonał - w jej jedynym finale Ligi Mistrzów - Chelsea. Po rzutach karnych i nieszczęśliwym pośliźnięciu się londyńskiego kapitana Johna Terry'ego. Manchester wyeliminował też Chelsea tej wiosny. W ćwierćfinale.

Do sobotniego wieczoru przygotowują się obaj prześladowcy niespokojnie. Barcelończycy wbrew planom przylecieli już wczoraj, obawiając się, że wulkaniczny pył zmusi ich do podróży lądowej - a po ubiegłosezonowej wyprawie autokarem do Mediolanu ulegli Interowi 1:3. Teraz wyprosili Arsenal o zgodę na trenowanie na ich obiekcie, który regularnie zdobywa nagrody dla najlepiej przygotowanej murawy w Premier League.

Harmonię manchesterską zakłócił skandal wokół Ryana Giggsa, który usiłował zablokować w sądzie publikację artykułów o jego małżeńskiej zdradzie, jednak nazwisko piłkarza podał brytyjski parlamentarzysta, uznając, że niczego nie ujawnia, skoro o romansie Walijczyka - dotąd uchodzącego za wzór do naśladowania na boisku i poza nim - rozćwierkało się 70 tys. użytkowników Twittera.

O triumf w LM najlepsze drużyny kontynentu ostatnich lat zagrają na największej londyńskiej arenie. Wembley to też miasto w mieście - mieści 90 tys. ludzi, karmi ich w ośmiu restauracjach, 34 barach i 688 pomniejszych punktach z jedzeniem i piciem. Sobotni finaliści je uwielbiają. Na zburzonym niedawno poprzedniku swój pierwszy Puchar Europy zdobywał i Manchester (w 1968 r.), i Barcelona (1992). Czyli, jak mawiają wyspiarze, futbol wraca do domu.

Tysiące fanów nie może się mylić. Wejdź na Facebook.com/Sportpl ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.