Bundesliga. Jürgen Klopp zaczyna być postrzegany w Niemczech jako szkoleniowiec bez wad.

Niektórzy widzą w nim już przyszłego trenera Bayernu Monachium albo reprezentacji. Po znakomitej rundzie jesiennej Borussii i tym, jak stworzył wielki zespół, nie mając wcześniej gwiazd, w krajowych mediach jest traktowany niczym taktyczny geniusz, który aspiruje do miana największych szkoleniowców Europy.

Skąd niemiecki fenomen Kloppa, który błyskawicznie przeszedł drogę od pucybuta do milionera?

Kiedy został trenerem Borussii, uprzedził na konferencji prasowej, że być może wygląda na nieco leniwego człowieka i jest mu wszystko jedno. Zapowiedział też, że dziennikarze i kibice mogą odnieść wrażenie, iż jest zbyt miękki wobec swoich graczy. Wtedy brzmiało to kuriozalnie, bo w Mainz zachowywał się zupełnie inaczej.

Nerwus

Po meczach to uosobienie spokoju i cierpliwości. W trakcie gry nerwus, wręcz furiat, po którym spodziewać się można wszystkiego. Jeszcze jako piłkarz wściekł się podczas wywiadu telewizyjnego, nakrzyczał na dziennikarzy i poszedł byle dalej od kamer. W listopadzie podbiegł do sędziego technicznego i chciał go uderzyć głową. Zatrzymał się w ostatniej chwili. Trafił go jedynie brzegiem baseballowej czapeczki. Później powiedział o sobie, że "jest idiotą".

Z pieniędzmi za ewentualne kary się nie liczy, emocje biorą górę. Jeśli ma ochotę kogoś skrytykować, krytykuje. Jeśli się cieszy, to bez ograniczeń, nawet jeśli to później kosztuje go kilka tysięcy euro. Taką karę nałożył na niego Niemiecki Związek Piłki Nożnej po tym, gdy po zwycięstwie w Kolonii 3:2 w doliczonym czasie gry odbył szalony triumfalny rajd po krzesełkach.

Mecze, w których podskakuje niczym nadpobudliwy dziesięciolatek, robi miny niczym mim, stały się codziennością. Fotoreporterzy równie chętnie uwieczniają grę piłkarzy jak pozy Kloppa. Doczekał się już nawet internetowych galerii, w których lokalne serwisy pokazują, jak wiele swoją twarzą potrafi pokazać - niczym prawdziwy mim. - Czasami jak widzę samego siebie w telewizji, jestem zaszokowany - przyznał niedawno.

Albo ktoś pasuje, albo nie

Ekscentryk, ale fachowiec. Uchodzi za najbardziej wymagającego szkoleniowca Bundesligi. Czy to efekt dzieciństwa niczym z obozów sportowych? Kiedy był dzieckiem, ojciec wysyłał go z treningów narciarskich na zawody tenisowe, a w nielicznych wolnych chwilach proponował dodatkową grę w piłkę. - Potrafił zmobilizować mnie do tego, bym zjechał z całkiem wysokiej góry. I to nawet wtedy, kiedy byłem nowicjuszem - mówił w ubiegłym roku "Die Zeit".

W innym wywiadzie wspominał, że ojciec nigdy nie pozwalał mu zwyciężyć, nie miał litości dla syna. - Rodzice mieli dwie córki. Tata był zdesperowany, żeby w końcu był syn. Kiedy już się urodziłem, musiałem spełniać jego wielkie oczekiwania. Chciał, bym osiągnął coś wielkiego w sporcie - mówił w jednym z wywiadów.

Sukcesów syna Klopp senior nie doczekał. W tym roku mija dekada od jego śmierci.

Ojciec stworzył jednak charakter syna. Dziś to fundament Borussii. Nie ma w zespole Kloppa miejsca na niesubordynacje, widzimisię piłkarzy. I - co rzadkie - nie ma też nikogo, kto by tego nie akceptował.

W Dortmundzie nikt nie mówi do niego inaczej niż "coach". Dla tych, z którymi nie jest tak blisko, to "boss". Jeszcze kiedy był zawodnikiem i trenerem FSV Mainz, wołano do niego po prostu "Kloppo". Odkąd pracuje z Borussią, zmienił tę zasadę - tak, by wyraźnie było czuć to, iż trzeba go traktować poważnie.

Na relacje z zawodnikami zwraca wielką uwagę. Potrafi krytykować - ale rzeczowo. Nawet ci gracze, którzy z góry są skazani w klubie na rolę rezerwowych - tak jak teraz Robert Lewandowski - po rozmowie z Kloppem akceptują to bez wahania. "Dlaczego pan nie chce niczego zmieniać w zespole, dlaczego trzyma się pan tych samych nazwisk?" - pytali niedawno trenera Borussii dziennikarze serwisu "Der Westen". Klopp stwierdził: - U mnie w drużynie zawodnicy muszą być pewni tego, że w nich wierzę. Nie musimy ciągle wprowadzać zmian na poszczególnych pozycjach.

W innym wywiadzie, dla "Ruhtnachrichten", powiedział kiedyś, że potrzebuje drużyny, w której jedenastu podstawowych piłkarzy nie stanie się wrogami dla pozostałych, tylko dlatego, że są na boisku dłużej niż inni.

Lubi mieć wszystko pod kontrolą. Nie godzi się na to, by w drużynie to gracze decydowali, kto z kim nocuje w pokojach podczas meczów wyjazdowych. Wprowadził zasadę losowania. Część piłkarzy jest "rozstawiona" i czeka, kogo wskaże im los. Pytany o to, czy przyjąłby do drużyny piłkarza, który otwarcie przyznał się do homoseksualizmu, stwierdził, że jako pierwszy przywitałby go w zespole. Ale pod warunkiem że byłby naprawdę dobry. - Dla mnie to proste: albo ktoś pasuje, albo nie. Interesuje mnie tylko mentalność i umiejętności piłkarza. Zapewne na początku były jakieś dowcipy pod prysznicem czy w szatni, ale w moim zespole wszyscy musieliby przejść nad tym do codzienności - tłumaczył.

Tylko futbol

Kiedy Niemcy zaczęli oceniać go raczej jako trenera motywatora niż prawdziwego szkoleniowca, obruszył się. Potraktował to niczym policzek, obniżenie jego kwalifikacji szkoleniowych. Godzinami potrafi oglądać mecze - swojego zespołu i rywali, analizuje je pod każdym kątem. Lubi być ekspresyjny. Niemieckie stacje telewizyjne walczą o to, by bywał ich gościem podczas meczów reprezentacji lub wielkich turniejów. Klopp w studio niczym wytrawny taktyk - rysuje ustawienie rywali, omawia je. Jest w roli głównej, co - jeśli chodzi o futbol - uwielbia.

Do perfekcji potrafi dbać o swój wizerunek. Niemieccy dziennikarze żartują nawet, że Klopp zapewne prowadzi w domu album ze swoimi zdjęciami w różnych strojach. Lubi - podobnie jak Joachim Löw - luźną elegancję. Dostawał nawet nagrody za najlepszy wizerunek wśród niemieckich ludzi sportu. Nawet oprawki okularów dobiera tak, by pasowały do całości ubioru.

To wielka zmiana. Jeszcze kiedy Klopp pracował w Mainz, nie zwracał uwagi na to, jak postrzegają go media, kibice, zawodnicy. Szalał w czasami wygniecionych dresach przy linii boiska, potrafił całe spotkanie przesiedzieć na walizce na odżywki z fryzurą daleką od dzisiejszych standardów. Wtedy do gwiazdy mediów było mu daleko.

Z drugiej strony - jeśli nie zajmuje się piłką - przybiera pozę cichego, skromnego mieszkańca jakich wielu. Nie lubi wokół siebie atmosfery wyjątkowości. Kiedy przeprowadził się blisko Dortmundu, obiady jadał w zwykłych restauracjach - czasami wzbudzając zdziwienie ich właścicieli. Gdy w sklepach proponowano mu rabaty, odmawiał. Podkreśla, że czuje się jednym z mieszkańców i nie oczekuje wyjątkowości. Dlatego w Dortmundzie jest uwielbiany. Tysiące kibiców ceni go za to, że regularnie podkreśla ich wkład w wyniki zespołu. Nie mówi o nich jako o zwykłych widzach, ale raczej członkach drużyny. Przypomina ich wsparcie, np. to, jak w Paryżu dziewięciotysięczna grupa z Dortmundu była tak głośna, że organizatorzy musieli włączyć muzykę głośniej. Tak, by zagłuszyć śpiewy Niemców. Tak dla dziesiątek fanatyków Borussii Klopp stał się w drużynie ważniejszy niż Lucas Barrios, Nuri Sahin, Mats Hummels.

Dwa lata temu podczas lokalnych wyborów samorządowych w niewielkim mieście Hornberg - wbrew swojej woli - stał się kandydatem na burmistrza. Prawo pozwala głosującym na to, by wpisywali na karty nazwiska osób, którym ufają - nawet jeśli nie ma ich na oficjalnych listach. Tak głosy poparcia otrzymał Klopp. Ale polityka go nie interesuje. Niedawno stwierdził, że nie widzi szansy, by żył już czymkolwiek innym niż piłka nożna.

Rekord Bundesligi nie dla Polaków z Borussii ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.