Michał Żewłakow: Żołnierz, który wykona każdy rozkaz

Wielu było lepszych i bardziej utalentowanych. Ale mało który polski piłkarz zasłużył na sto meczów w kadrze bardziej niż Michał Żewłakow. ?Setka? stuknęła w meczu z USa (2:2)

Po meczu z Sokołem Pniewy, w sobotę 23 kwietnia 1994 roku, drużyna Polonii pojechała do bursy na warszawskiej Pradze. Michał i Marcin Żewłakow świętowali tam 18. urodziny, kiedy na salę wszedł Kazimierz Górski. Zamurowało nie tylko jubilatów. Najwybitniejszy polski trener życzył chłopcom wielkich karier.

Dziś Marcin, po powrocie z zagranicy, strzela gole dla GKS Bełchatów, a Michał przeszedł właśnie do historii polskiej piłki. W niedzielę po raz setny wystąpił w kadrze, we wtorek zagra po raz 101., bijąc rekord Grzegorza Laty.

Michał jest kapitanem reprezentacji Franciszka Smudy i za niespełna dwa lata ma szansę wyprowadzenia drużyny narodowej na boisko Stadionu Narodowego w mistrzostwach Europy. Mecz otwarcia odbędzie się dosłownie kilka przecznic od Grochowa, dzielnicy, w której się urodził i wychował.

Najwięcej kosztowała matematyka

Zawsze był bardziej żywiołowy od Marcina. W szóstej klasie podstawówki wyciągnął brata do kina na pierwsze wagary. Seans trwał, kiedy pod szkołą zjawił się ojciec, żeby zawieźć chłopców na trening. Marcin: - Próbowaliśmy się wyłgać, ale nie było szans. Zostaliśmy ukarani jednakowo.

Jeśli dziś spytać ojca, czego Michał najbardziej nie lubił w dzieciństwie, mówi "uczyć się". A że szybciej trafił do pierwszego zespołu Polonii, zaległości w szkole miał większe. - Kiedy Michał wracał z obozu, Marcin zaliczał za niego przedmioty. Opracowali taryfikator, najwięcej kosztowała matematyka. Skoro nie nauczył się tabliczki mnożenia, później trudno mu było rozwiązywać równania - mówi ojciec Gabriel Żewłakow. Marcin uzupełnia: - Taryfikator był precyzyjny, Michał nie miał szans na przeznaczone dla mnie piątki. Wybijał się w rodzinie piłkarsko, więc ja robiłem różnicę w szkole. Zarabiał wcześniej ode mnie i dzięki temu miałem na hamburgera.

Kiedyś po kartkówce bracia porównali wyniki i okazało się, że Michał popełnił błędy. Na przerwie zakradł się do klasy, wyciągnął swoją kartkę i chciał napisać klasówkę jeszcze raz. Został przyłapany na gorącym uczynku. Maturę zdali w Liceum im. generała Andersa. Marcin: - Umówiliśmy się, że podobieństwo wykorzystujemy tylko w szkole. Jeśli chodzi o dziewczyny, podmianek nie było...

W piątej klasie podstawówki w drodze na bal karnawałowy spotkali sąsiada Jerzego Smolińskiego, trenera w klubie Drukarz. Wpadli mu w oko, kiedy kopali piłkę przed blokiem. Środkowy napastnik Marcin strzelał gole z podania lewoskrzydłowego Michała. Po roku Smoliński został dyrektorem Marymontu i zabrał najbardziej utalentowanych chłopców na Żoliborz. Gabriel Żewłakow: - Byli na tyle rozsądni i samodzielni, że w wieku 12 lat nie baliśmy się puszczać ich autobusem z Grochowa na daleki Marymont. Zawsze chodzili we dwóch. Na Marymoncie usłyszałem od trenera "po ruchach widać, że kiedyś będą z piłki żyli". Tak się zaczęło.

Z Polonii w świat

Michał urodził się pięć minut wcześniej od Marcina, szybciej zagrał w ekstraklasie i reprezentacji, szybciej strzelił gola w lidze i kadrze. Za to później od brata został ojcem. Obrońcą został dopiero w seniorach Polonii.

Dariusz Dźwigała, były kapitan drużyny z Konwiktorskiej: - Nie był wyjątkowo utalentowaną "perełką". Miał jednak to, bez czego nie można zostać piłkarzem, czyli charakter. U wielu piłkarzy nogi nie były na tym samym poziomie co głowa i trwonili talent. Michał jako małolat trenował bez kompleksów, był inteligentny, wygadany, pewny siebie, ale nie zarozumiały. Choć starszych czasem wkurzał, potrafił słuchać z pokorą. Wysoko zawiesił poprzeczkę i dążył do celu.

Dzięki menedżerowi Włodzimierzowi Lubańskiemu i dyrektorowi sportowemu Polonii Jerzemu Engelowi w 1998 roku został wypożyczony z bratem do prowadzonego przez Stanisława Gzila belgijskiego Beveren. Po roku za 2 mln zł kupił ich Excelsior Mouscron. - Podobało mi się, że byli zdyscyplinowani, dobrze zbudowani fizycznie i mieli dobrą bazę techniczną. Piłka nie odbijała im się od piszczeli - wspomina Lubański. - Rozwinęli się prawidłowo dzięki osobowości, talentowi i pracy. Michał dwa razy zmieniał w Belgii klub, aż trafił do najlepszego, czyli Anderlechtu. To typ piłkarza, za którym drużyna idzie, którego drużyna słucha.

Marcin: - Graliśmy z Genkiem. Michała prowokował i wyśmiewał Branko Strupar. W końcu Belg chorwackiego pochodzenia opluł go. W Beveren z boiska schodziło się do szatni korytarzem. Pierwszy szedł Strupar, za nim Michał i długo, długo nikt. Wtedy coś w bracie pękło, opowiadał mi, że poczuł niesłychaną złość. Walnął Strupara pięścią w zęby. Rywal poślizgnął się na metalowych kołkach i fiknął dupą na posadzkę. Zrozumiał, co znaczy polski cios. Nigdy wcześniej ani później Michał tak się nie zachował.

W 1999 roku Janusz Wójcik powołał go do reprezentacji na turniej o Puchar Króla do Tajlandii. 19 czerwca zagrał 76 minut z Tajlandią, zmienił go Rafał Szwed, obok po boisku biegali m.in.: Tomala, Piskuła, Nosal, Terlecki, Wichniarek i Żurawski.

Belgijskie lusterka

Debiutował u Wójcika, ale reprezentantem pełną gębą stał się u Jerzego Engela. - Szukałem lewego obrońcy i napastnika, dlatego pojechałem do Mouscron, gdzie grali bliźniacy - wspomina Engel.

Michała powołał w styczniu 2000 roku na mecz w Cartagenie przeciwko Hiszpanii. - Ustawiłem go na lewej obronie, choć był prawonożny. Zawsze był świetnie przygotowany atletycznie i technicznie. To mądry chłopak z cechami przywódczymi i silną osobowością. Wtedy podważano moje decyzje, okazało się, że miałem rację.

Rodziła się drużyna, która po 16 latach dała Polsce awans na mundial. 23 lutego w towarzyskim meczu na Stade de France z mistrzami świata i późniejszymi mistrzami Europy Michał i Marcin byli w pierwszej jedenastce.

Gabriel Żewłakow: - Pojechaliśmy z żoną, córką, bratankiem z żoną i przyjacielem chłopaków z Polonii Bartkiem Tarachulskim. Człowiek, który miał bilety, wystawił nas. Zdjąłem czapkę i zrobiliśmy zrzutkę. Dolary, marki niemieckie, franki belgijskie i francuskie. Oddałem i te przeznaczone na powrót autostradą do Belgii. Z czapką pełną pieniędzy poszedłem do kasy, ale kasjerka kazała iść do banku i wymienić. Mało się nie popłakałem, bo stadion jest za miastem, a mecz zaraz się zaczynał. Widząc moją desperację, zlitowała się, wyjęła własne franki, wymieniła na zawartość czapki i sprzedała sześć biletów. Weszliśmy, gdy grali hymn.

Engel konsekwentnie stawiał na bliźniaków. Michał był podstawowym zawodnikiem, Marcin wchodził z ławki. - Wielkie osobowości mojej drużyny nie zaakceptowałyby spadochroniarzy, czyli zawodników powołanych znikąd i nie wiadomo po co - tłumaczy Engel.

Te osobowości to: Matysek, Hajto, Kłos, Bąk, Świerczewski, Kałużny, Koźmiński, Zieliński, Dudek czy Iwan. - Nazywali nas "gratisy z Mouscron", bo trener powoływał nas w pakiecie. Kiedy chcieli coś powiedzieć, wołali: "Chodźcie, belgijskie lusterka". Nie odróżniali nas - wspomina z uśmiechem Marcin. - Ale przygarnęli nas i brali na wieczorne rozmowy. Nie wszyscy mieli ten przywilej. Do dziś jesteśmy w dobrej komitywie. Teraz to Michał jest "stary" w kadrze.

Jacek Bąk: - Uderzyła mnie jego naturalność. Łatwo i szybko nawiązał kontakt, nie było barier. "Gratisy z Mouscron" potrafiły rozbawić towarzystwo. Chwytali nasze żarty. Ale najważniejsze, że nie pękali na boisku.

Engel: - Marek Koźmiński miał z Michałem w eliminacjach dziesięć asyst, wykorzystałem ich umiejętność gry prawą nogą. Michał wykonywał rzuty wolne i karne. Miał pewne uderzenie i mocną psychikę. Umiał się odciąć od meczowego stresu i atmosfery stadionu.

28 marca 2001 roku przy Łazienkowskiej Polska pokonała w eliminacjach Armenię 4:0. Pierwszego gola strzelił Michał, trzeciego - Marcin.

Kapitan i rekordzista

Od tamtej pory Michał rozegrał sto meczów w kadrze. W Lidze Mistrzów, z Anderlechtem i Olympiakosem wystąpił 32 razy, więcej ma tylko Jerzy Dudek. Był na dwóch mundialach i Euro 2008. Po przegranym 0:1 meczu z Niemcami na MŚ 2006, kiedy Polska odpadła z imprezy, pokazał charakter sportowca. Z najlepszym kumplem z kadry Arturem Borucem powiedział wprost: "Totalnie spieprzyliśmy mundial". Gdy rozmawialiśmy w Barsinghausen, był autentycznie przejęty i rozgoryczony. Mówił o strachu kolegów, którzy nie wytrzymali presji, i łzach w swoich oczach. Docierało do niego, jak wielką szansę stracił, jak zawiódł siebie i innych. Biła z niego bezsilność, Ekwador i Kostarykę można było pokonać, ale Polska była do mistrzostw nieprzygotowana.

Drugi raz tak zdenerwowanego widziałem go w sierpniu w Szczecinie. Dzień przed meczem z Kamerunem, wypytywany o klęskę 0:6 z Hiszpanią, porównał poziom reprezentacji do III ligi kambodżańskiej. Znowu zarzucił brak charakteru i strach. W oczy powiedział o słabości drużyny. Później na wniosek Franciszka Smudy przeprosił kolegów za te słowa. Ale nikt nie miał mu za złe, bo powiedział prawdę.

Smuda jest szóstym selekcjonerem, który go powołuje. Opaskę kapitana dał mu na eliminacje MŚ 2010 Leo Beenhakker. Wcześniej zakładał ją w towarzyskim meczu z Wyspami Owczymi za kadencji Pawła Janasa i podczas ostatniego meczu Euro 2008 przeciwko Chorwacji, kiedy kontuzje leczyli Żurawski i Bąk.

- Każdy trener musi mieć na boisku piłkarza, który będzie rządził zespołem. Michała ceniłem, bo umiał przekazać dokładnie to, czego od drużyny wymagałem w danym momencie - opowiada Leo Beenhakker. - Nigdy w niego nie zwątpiłem. Kiedy był zdrowy, grał od pierwszej minuty. Samobój w Belfaście na 1:3 nie był jego błędem, tylko nieszczęściem. Piłka turlała się 30 m i podskoczyła na kępie trawy tuż przed Arturem Borucem. Futbol bywa okrutny, ale składa się z takich elementów.

Asystent Beenhakkera Rafał Ulatowski: - Ciężko mi przypomnieć sobie gole, które padły po jego błędach albo kiedy ktoś go ośmieszył. Sto meczów w reprezentacji to nie przypadek. A że nie zdobył medalu? Był na trzech wielkich imprezach, lepsi od niego mundial i Euro znają tylko z telewizji.

Na powołania zasługiwał regularną grą w klubach zagranicznych, w których zawsze o coś walczył. - Z gry w reprezentacji wycisnął, ile się dało - mówi Marcin. - Mógł na niego liczyć każdy trener, nigdy się nie migał od meczów. Był jak żołnierz, który wszystkie rozkazy przyjmował bez szemrania. Nie ma jednej wybitnej cechy piłkarskiej, ale też żadnego słabego elementu. Dobrze gra głową, w Belgii ceniono go za to, że nie przegrywał pojedynków, a jeśli - to nie oddawał ich łatwo.

Kolegom z zespołu odpowiada jego elokwencja. W kontaktach z mediami jest bezpośredni, porażki nazywa po imieniu, wie, co i kiedy powiedzieć. I jak powiedzieć. Wywiady z nim należą do najciekawszych, nie unika kontrowersji, ale nie powodują one konfliktów w zespole.

Bąk: Gdyby tylko z takich osobowości składała się kadra, drużyna wyglądałaby inaczej. Kiedy graliśmy razem w środku, był bliżej prawej strony. Przed meczem ustalaliśmy, kto co robi, i Michał nigdy nie pękł, lubiłem go za dyscyplinę. Nie bał się gry kontaktowej, nie kopał w aut. Nigdy nie powiem, że mu się udało rozegrać sto meczów. Jemu się to należało.

Marcin Żewłakow: - Nigdy nie zakłada czarnego scenariusza, zawsze wierzy, że mu się uda. Czasem aż proszę go o chwilę powagi. Mówi, że jakoś będzie, i dodaje, że na pewno będzie dobrze. Widujemy się rzadko, dlatego wychodzimy sobie naprzeciw. Ostatnio pamiętał, że moim ulubionym piłkarzem jest Szewczenko, i po meczu z Ukrainą wziął dla mnie jego koszulkę. Michał gra z numerem 14. Kiedyś powiedział, że przejął ją po mnie. Po to, by ten numer w kadrze zawsze był kojarzony z nazwiskiem Żewłakow. W kadrze Jerzego Engela ja miałem 14. Ostatnio zobaczyłem, że jest bardziej siwy ode mnie. Może dlatego, że tyle czasu gra w reprezentacji?

Jan Tomaszewski, legendarny bramkarz, medalista mundialu, od lat największy krytyk polskiej piłki: - Z całego serca mu gratuluję i życzę, by karierę skończył z medalem mistrzostw Europy. Niestety, wiem, że z selekcjonerem Smudą moje życzenie się nie spełni. Michał jest w reprezentacji jednookim wśród ślepców.

 

Po remisie z USA: defensywa katastrofalna, ale linia ofensywna gotowa na Euro 2012!

 

Czytaj o meczu Polska - USA

Więcej o:
Copyright © Agora SA