Po co nam dziewięć związków sportów zimowych

Zwińmy wszystkie związki sportów zimowych w jeden. Wytniemy zbędnych działaczy, zaoszczędzimy publiczne pieniądze, szybciej dobijemy do wyższych standardów europejskich. I wychować mistrzów będzie łatwiej - proponuje Radosław Leniarski, komentator Sport.pl i ?Gazety Wyborczej?.

Wrażenie siedziba Austriackiego Związku Narciarskiego robi niezwykłe: skromny budynek stoi w cieniu hali sportowej w Innsbrucku. W nim i schludnych barakach na tyłach znajdują się departamenty: alpejski, skoków, biegów narciarskich, biatlonu, kombinacji, snowboardu, narciarstwa dowolnego i innych zimowych szaleństw. Te departamenty trzęsą narciarskim światem.

Związek obejmuje szkoleniem 900 sportowców. Ponad 500 alpejczyków, 70 skoczków i 10 skoczkiń, 110 snowboardzistów obu płci, 60 kombinatorów, 110 biegaczy i biegaczek narciarskich.

Jeśli jeden związek sportów zimowych wystarczy alpejskiej potędze, to tym bardziej wystarczy Polsce. Austriacy sportowców mają mrowie, my mamy niewielu. Mamy za to zarządy związków liczniejsze niż obsada organizowanych przez nie mistrzostw kraju.

Jeśli z siedmiu federacji zrobimy jedną,

skończymy z biurokracją,

miliony złotych nie będą przeciekały przez palce, będzie nam łatwiej kontrolować, czy wydajemy publiczne pieniądze efektywnie, i wydatki koordynować. Nie wspominając o oszczędnościach. Na przygotowanie 47 zawodników do igrzysk w Vancouver Polska wydała 31 mln zł, czyli o 10 mln więcej niż na igrzyska w Salt Lake City przed ośmioma laty i więcej niż Wielka Brytania na swoich 52 reprezentantów przez cztery lata między Turynem a Vancouver.

We wszystkich konkurencjach grudniowych mistrzostw Polski w łyżwiarstwie figurowym wystartowało 21 zawodników. Tylu, ilu jest szefów, wiceszefów, członków prezydium, członków zarządu w Polskim Związku Łyżwiarstwa Figurowego. Z czterema olimpijczykami, którzy zajęli miejsca ostatnie lub niemal ostatnie, poleciało do Vancouver ośmioro osób towarzyszących ze związku. I nie byli to fizjoterapeuci czy lekarze, lecz działacze.

Poleciała do Kanady Anna Jurkiewicz, która kwalifikację uzyskała dzięki 19. miejscu na MŚ, i każdy choć trochę zorientowany wiedział, że po kontuzjach nie ma szans uniknąć kompromitacji. Ale prowadzi ją Iwona Mydlarz-Chruścińska, która jest również trenerką całej i matką połowy polskiej pary sportowej.

Komentator Eurosportu Jacek Tascher szydził z występu Jurkiewicz , choć jako członek zarządu PZŁF również on wysyłał solistkę na igrzyska. Dodatkowo obsobaczył zawodniczkę prezes PKOl Piotr Nurowski, choć to właśnie on podpisywał nominację zarówno dla niej, jak i dla pary sportowej startującej bez olimpijskiej kwalifikacji.

W Toruniu walczy o przetrwanie na własny rachunek Mariusz Siudek, który razem z żoną Dorotą - do niedawna byli świetną parą sportową - i z Sylwią Nowak (tańczyła z Sebastianem Kolasińskim na dwóch igrzyskach) trenują dużą grupę dzieci, a na dodatek parę brytyjską , która specjalnie przeniosła się z Wysp do Torunia. W Vancouver wypadła zresztą lepiej niż para polska.

Siudek po długim pobycie w Kanadzie wystartował w wyborach do zarządu Związku, ale przepadł w walce z gwardią, która od lat konserwuje stary układ. MP byłyby kompletną farsą, gdyby nie zapraszano również obcokrajowców - głównie z Czech i Słowacji - z którymi Polacy przegrywają. W grudniu w tańcach wystartowały trzy pary - tylko jedna i tylko w połowie była polska (Jan Mościcki). Zdobyła srebro.

Na łyżwiarzy figurowych poszedł prawie 1 mln zł.

A związek snowboardu? Jest oddzielnym biurokratycznym tworem, który zajmuje się przed igrzyskami

propagandą sukcesu.

Tymczasem Marcin Ligocki zajmuje 157. miejsce w Pucharze Świata, jego brat Mateusz 204. zaś Maciej Jodko 191.

Snowboardziści pojechali katastrofalnie w Vancouver, znów całą rodzinę Ligockich ostro zrugał prezes Nurowski. I zagroził, że odetnie im pieniądze, niech bawią się za swoje. Słusznie, ale akurat Mateusza Ligockiego wysłał on sam, mimo że ten krajowej olimpijskiej kwalifikacji nie wypełnił.

Na trzech snowboardzistów wydaliśmy 3 mln zł. Dla porównania: za ośmiu lekkoatletów uczestniczących w programie Londyn 2012, w tym mistrzów olimpijskich i świata Tomasza Majewskiego, Anitę Włodarczyk, Annę Rogowską, Szymona Ziółkowskiego, zapłacimy w tym roku 4 mln zł.

W Polskim Związku Biatlonu zbliżamy się do momentu, w którym będzie więcej strzelnic niż zawodników. W konflikt z działaczami popadło małżeństwo trenerów Roman Bondaruk i Nadia Biłowa , którzy kończą współpracę z Polską. Biatlonistki mówią, że szkoda Biłowej. I rzeczywiście - olimpijski bieg na 15 km mógł być optymistycznym sygnałem, że w reprezentacji jest lepiej. Młoda Weronika Nowakowska była piąta , Agnieszka Cyl siódma, Krystyna Pałka 15.

Ale może być też tak, że prawdę oddaje sztafeta - tam Polki były dopiero 12.

Na stronie PZB w ogóle brak klasyfikacji biatlonistek w jakichkolwiek zawodach w Polsce, tak jakby ich w ogóle nie było. A wśród mężczyzn? Jak startuje kadra, to strzela 13 zawodników. A jak kadry nie ma, to czterech.

Tabela medalowa igrzysk - z jednym złotym, trzema srebrnymi i dwoma brązowymi medalami Polski - zaciemnia więc prawdziwy obraz. Nasze sporty zimowe wygląda tak jak związek łyżwiarstwa figurowego albo snowboardowy, albo biatlonowy. Nawet w skokach narciarskich widać tylko nieznaczną poprawę.

W 2002 roku Małysz zdobył Kryształową Kulę, Robert Mateja zajął 49. miejsce w PŚ, Tomasz Pochwała i Marcin Bachleda 53., 55., Tomisław Tajner 73., Łukasz Kruczek 77., Wojciech Skupień 83. Sklasyfikowano 88.

Po czterech latach Małysz był dziewiąty, Kamil Stoch był 45., itd.

Dziś Małysz jest szósty w Pucharze Świata, Stoch 26., Łukasz Rutkowski 37, Krzysztof Miętus 41., Marcin Bachleda 56., Grzegorz Miętus 60., Stefan Hula 67.

Zsumowane miejsca siedmiu najlepszych Polaków w 2002 roku dają 391., w 2010 roku 293. Tak, postęp jest. Zauważalny głównie dla statystyków.

Poprawia się tylko w kobiecych biegach narciarskich. Z Justyną Kowalczyk mogą trenować młodsze zawodniczki w programie wymyślonym przez ministra Adama Giersza, w którym gwiazda dostaje budżet i sama nim rozporządza.

W Sejmie leży projekt zmiany ustawy, dzięki której kilkanaście związków przestanie istnieć, w tym snowboardowy, który zostanie wchłonięty przez związek narciarski. Być może będą też musiały się połączyć związki łyżwiarskie, które rozdzieliły się w 1957 roku, choć wciąż podlegają tej samej federacji międzynarodowej. To mało. Jeden związek to ideał.

Alfabet olimpijski Vancouver 2010. Od Abstynentów przez Małysza do Złota  ?

Więcej o: