Kiedy Ronaldinho odbierze dziś w Paryżu nagrodę dla najlepszego piłkarza 2005 roku grającego w Europie, naiwni Francuzi będą bezrefleksyjnie klaskać. Oni, którzy wpadli w popłoch, kiedy Unia Europejska otworzyła się na Polskę, kiedy nad Sekwanę miały nadciągnąć zastępy nadwiślańskich hydraulików.
Tymczasem nasi hydraulicy francuskiego rynku nie zalali, Francuzi wciąż mają czym żabę doprawić, a u bram stoi inny barbarzyńca. Ba, on te bramy już dawno wyważył. Najobficiej - po Hiszpanach - reprezentowana nacja w piłkarskiej Lidze Mistrzów 2005/06 to przecież nie Włochy, Anglia czy Francja, lecz Brazylia. Z 66 zgłoszonych do rozgrywek rodaków Pelego można by wystawić sześć drużyn, co więcej, stawiam snajperską dniówkę Ronaldo przeciw dniówce Piechny, że jedna z nich sięgnęłaby po trofeum. Może taka: Dida - Cafu, Lucio, Alex, Roberto Carlos - Kaka, Emerson, Ze Roberto, Ronaldinho - Adriano, Ronaldo? A może taka: Gomes - Belletti, Cacapa, Cris, Silvinho - Marcos Assuncao, Lincoln, Juninho, Julio Baptista - Robinho, Ricardo Oliveira? Nieźle namieszałby pewnie też trzeci rzut głównego brazylijskiego dobra eksportowego (Julio Cesar - Ze Maria, Edmilson, Felipe, Serginho - Diego, Marcos Aurelio, Gilberto Silva, Rivaldo, Alex - Fred), ale przy tym zestawie się nie upieram, bo tu już mniej uważnie śledzący rozgrywki mogą się zgubić.
Słowem, Ronaldinho to tylko jeden łeb - prawda, że rozbrajająco uśmiechnięty i czyniący magię - wielogłowego brazylijskiego potwora, który latami nadgryzał europejskie rzekomo puchary, a ostatnio zachłannie je pożera. Na niektórych pozycjach to się zresztą wyspecjalizował bez żadnego umiaru, bo jeśli wymienić Ronaldonho (Barcelona), Kakę (Milan), Juninho (Lyon), Julio Baptistę (Real), Alexa (Fenerbahce), Lincolna (Schalke) czy Diego (Porto), to wychodzi, że glejt na rolę ofensywnego pomocnika mają wyłącznie Canarinhos. I jeśli uznać, że Lincoln, ten zachwycający w LM Lincoln, jest w rankingu brazylijskich ofensywnych pomocników szósty, to na mundial ma takie szanse jak, przyjmijmy, Maciej Iwański z Zagłębia Lubin, którego akcje u Janasa stoją pewnie niżej niż Szymkowiaka, Mili, Gizy, Golińskiego i Burkhardta.
Dla jasności: żadnych ograniczeń czy limitów bym nie chciał (poza ligą polską, ale to osobna historia), atrakcyjność Champions League jest dla mnie wartością najwyższą, jak Brazylijczycy kopią fajniej, niech nawet dostaną na publiczne kopanie absolutną wyłączność. Ani myślę też dyskryminować w ogóle wszystkich graczy spoza Europy, to nawet perwersyjnie inspirujące, że w środowym meczu Champions League Inter Mediolan zagrał z jednym zaledwie piłkarzem ze Starego Kontynentu (Portugalczykiem Luisem Figo, Włocha nie było, byli za to Argentyńczycy, Brazylijczycy, Kolumbijczyk, Urugwajczyk i Kameruńczyk). Prezesa Villarrealu to bym wręcz nagrodził dożywotnią zniżką na komunikację miejską - oto Fernando Roig postanowił sprawić 40-tysięcznemu miasteczku czysto latynoską drużynę, ściągnąć kilkunastu piłkarzy z Ameryki Południowej, których trenuje Chilijczyk Manuel Pellegrini. Tym pionierskim pomysłem w kilka sezonów wydźwignął drużynę z lig prowincjonalnych, przez Puchar Intertoto i UEFA, do Champions League!
Wszelkie ograniczenia prowadzą do wynaturzeń, bo jeśli np. Anglicy dają pozwolenie na pracę tylko tym piłkarzom spoza UE, którzy rozegrali 75 proc. meczów w drużynie narodowej, to praktycznie całkowicie zamykają swój rynek na Latynosów. Napalonych na Premier League Luksemburczyków nikt zatem o CV by nie spytał, naszego Tomasza Rząsy też nie, tymczasem młodziutkie supergwiazdy Barcelony (Messi) i Realu Madryt (Robinho) do Premier League wstępu minionego lata by nie miały. Absolutnej hegemonii "Canarinhos" zapobiegają więc tylko Arsenal, Chelsea, Liverpool i Manchester, które do Champions League posłały jednego ledwie Gilberto Silvę.
Nadamazońskie zasoby wydają się niewyczerpane i nie działają tu ani czynniki nadprzyrodzone, ani sprzyjający dobór genów (futbol jest na to za młody), lecz system tysięcy escolinhas i dzięcięcych rozgrywek futebol de salao , który testuje niemal każdego chłopca. Osobiście współczuję tylko facetom w typie Marcosa Senny z Villarrealu. Jak jesteś pomocnikiem jego klasy, to szybko rezygnujesz z walki o mundial w ojczystych barwach i kombinujesz, jak tu się załapać na hiszpański paszport, bo w europejskich reprezentacjach konkurencja jakby mniejsza.
I ten mundial właśnie przychodzi mi na myśl, kiedy spoglądam na Ligę Mistrzów. Czy Brazylijczycy osiągnęli kiedykolwiek tak przygniatającą przewagę nad resztą świata? Czy nie zgarnęliby złota, nawet jeśli uparliby się posłać do boju wyłącznie graczy niegrających w Champions League? Marcosa w bramce; Cicinho, Roque Juniora, Juana I Dede w obronie; Manciniego, Ricardinho, Renato, Denilsona w pomocy; Luisa Fabiano i Vagnera Love w ataku? Czy nie powinniśmy zorganizować osobnego mundialu wyłącznie dla drużyn z Brazylii, i czy ten mundial nie byłby co najmniej tak samo pasjonujący jak wersja klasyczna, międzynarodowa? Biedny Senna nie musiałby przynajmniej udawać Hiszpana, a Manchester mógłby zatrudnić gwiazdy Brazylii XXVIII...
Tak czy owak, gdybyśmy powiększyli boiska i gdyby wszyscy musieli wystawić 352 piłkarzy, czyli 32 jedenastki, rywalizacja o złoty medal byłaby formalnością. Ponieważ jednak na rewolucję w przepisach się nie zanosi, możemy jeszcze pół roku łudzić się, że doświadczymy jeszcze większej sensacji niż podczas Euro 2004 i mistrzem świata nie zostanie Brazylia.