PZPN ma twarz Bońka. Jaką twarz pokaże Boniek?

- Gdyby powodzenie polskiej piłki nożnej zależało od sportowej klasy prezesa PZPN, zaraz bronilibyśmy mistrzostwa świata - pisze Rafał Stec

Rządził król strzelców mundialu Grzegorz Lato, porządzi nasz najsłynniejszy gracz Zbigniew Boniek. To się nie zdarza niemal nigdzie.

Wizerunkowo związek z ligi okręgowej przeskoczył do ekstraklasy. Szefa przynoszącego wstyd przy każdym wystawieniu go na widok publiczny zdetronizował celebryta, który kumpluje się z samym prezesem UEFA Michelem Platinim. Szefa nieznającego biegle żadnego języka zastąpił salonowiec mieszkający od ćwierćwiecza w Rzymie, popularny także we włoskich telewizyjnych show. Szefa wyszydzanego i zarazem nienawidzonego przez kibiców - bohater tłumów, bezdyskusyjny lider przedwyborczych internetowych sond.

Futbolowi działacze, znani ze swojej betonowej trwałości poglądów, dojrzeli do zmian? Zainspirowała ich dodatkowo rewolucja technologiczna (używali maszynek do głosowania z kolorowymi przyciskami, co poważnie zdestabilizowało przebieg obrad)? Bońkowy powab skłania raczej do postawienia hipotezy, że zwyczajnie mieli dość. Przez lata zdawali się na krytykę impregnowani, ale ostatnio robiło się coraz duszniej. Wrogość ludu, w naszych rozinternetyzowanych czasach namacalna jak pejcz, narastała. Nawet szeregowi pracownicy centralnego i regionalnych związków skarżyli się, że odstraszają samym ujawnieniem miejsca zatrudnienia, sponsorzy brzydzili się kontaktu z piłką nożną nawet na poziomie lokalnym. PZPN stał się chyba najwstrętniejszą dla opinii publiczną polską instytucją, choć konkurencję ma bardzo mocną.

Było nieprzyjemnie, robiło się też, z powodu owej niechęci świata biznesu, niebezpiecznie finansowo. Z Bońkiem PZPN z dnia na dzień zyskuje przyjazną, dającą nadzieję twarz. Nawet politycy, i to politycy z pułapów Grzegorza Schetyny, go lubią.

Były gwiazdor Juventusu Turyn zmądrzał jako polityk. Za czasów swojej wiceprezesury przed dekadą nie ukrywał pogardy dla działaczy, teraz złagodniał, przemawiał albo koncyliacyjnie, albo starając się szarpnąć za emocje głosujących.

Przekonał ich, tak jak zdołał przez lata utrzymać sympatię fanów, choć po zejściu z boiska znacząco się od środowiska nie różnił. Ani jako zarządca w Widzewie (bez sukcesów), ani postawą etyczną (kręcił w imię interesu łódzkiego klubu), ani jako selekcjoner reprezentacji (zdezerterował po kilku nieudanych miesiącach), ani jako trener (pasmo klęsk we włoskich klubach).

Ale jako wiceprezes PZPN swoje zasługi miał. I od dawna marzył, by zajść jeszcze wyżej, na sam związkowy szczyt. Wtargnął tam niespodziewanie, po dryblingu jak z boiska. Odniósł największy sukces po zakończeniu kariery zawodnika.

Najpierw, w przedwyborczym wystąpieniu, sporo mówił o szkoleniu młodzieży. Wyjaśniał nawet, dlaczego jego zdaniem nadwiślański system edukacji kształci wyroby piłkarzopodobne - graczy bez właściwości, którzy więdną, zanim rozkwitną. To fundamentalny problem naszego futbolu, wszystkie inne kurczą się przy nim do problemików.

Jeśli Boniek go rozwiąże, jeśli nie skupi się wyłącznie na fetyszu działaczy, czyli "naprawianiu wizerunku PZPN", wybuduje sobie pomnik największy. Jako gracz, choć sławą przysłania wszystkich, ma konkurentów - trochę wirtuozów się jednak dochowaliśmy. Niestety, wszyscy giganci boiska, to już u nas tradycja, poza boiskiem maleli. Dlatego po ozdobieniu wielkiej kariery przełomową prezesurą Boniek rywalom ucieknie - stanie się największą osobistością w dziejach polskiego futbolu.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.