Po derbach Warszawy. Legia przejechała się na kibolu

Po burdach na piątkowych derbach Warszawy wojewoda mazowiecki prawdopodobnie zamknie trybunę północną Pepsi Areny. Chciał to już zrobić trzy tygodnie temu

Najpierw zapiewajło na trybunie zajmowanej przez ultrasów wrzeszczał o "wojnie" tak głośno, że zagłuszał spikera. Potem zamaskowani kibole odpalili race i świece dymne, a ochroniarzy, którzy mieli pilnować porządku, wypchnięto z trybuny. Gdy w przerwie próbowali na nią wrócić, doszło do regularnej bijatyki. Chuligani z trybuny północnej zdemolowali znajdujące się tam toalety i punkty gastronomiczne, urwali fragment ogrodzenia, armaturą łazienkową obrzucili zaparkowane pod stadionem samochody. Na trybunie urządzili sobie ognisko z krzesełek. Kilku pracowników ochrony trafiło do szpitala. - Sektor kibiców gości nigdy nie był w takim stanie jak trybuna północna po derbach - mówił dzień po spotkaniu jeden z ochroniarzy.

W piątek sektory gości były puste, bo szefowie klubu z Łazienkowskiej do minimum chcieli zminimalizować ryzyko burd, więc już tydzień wcześniej zapowiedzieli, że nie wpuszczą na stadion kibiców Polonii. Nie na żarty przestraszyli się gróźb wojewody Jacka Kozłowskiego, który już trzy tygodnie temu był gotowy na wniosek policji zamknąć do końca roku trybunę północną, na której co mecz łamana jest ustawa o bezpieczeństwie imprez masowych.

Wstrzymał decyzję, choć wyliczył, że kibice nie siedzą na wyznaczonych miejscach, blokują przejścia ewakuacyjne, odpalają zakazane prawem środki pirotechniczne, używają opraw meczowych do ukrywania łamiących prawo. Klub miał to tolerować lub niezbyt intensywnie z tym walczyć.

Legia stewardów pilnujących przejść między sektorami wprowadziła dopiero, gdy poczuła realną groźbę zamknięcia trybuny, w tym samym czasie zabroniła używania wielkich flag, tzw. sektorówek. Tuż po piątkowym meczu zapowiedziała ściganie chuliganów i zakazy stadionowe. Ale wcześniej przez dwa lata funkcjonowania nowego stadionu przy Łazienkowskiej przyzwyczaiła kiboli, że na trybunie północnej wolno im wiele i w praktyce panują tam inne zasady niż w innych częściach stadionu, choćby w regulaminie było napisane co innego.

Dlaczego? Gdy otwierano nowy stadion, szefowie Legii uznali, że bez ultrasów trybuny będą ciche i zabraknie atmosfery. Podpisali porozumienie ze stowarzyszeniem kibiców. Uznali tak, choć to właśnie ultrasi przez poprzednie lata dbali, by zespół Jana Urbana grał bez dopingu, za to przy chóralnych bluzgach. Jednak warszawski klub wojujący z kibolami, przez których w 2007 r., po zdemolowaniu stadionu Vetry Wilno, wyrzucono z europejskich pucharów, w końcu skapitulował. Tym bardziej że w tej walce był sam - bez wsparcia PZPN, ekstraklasy i władz miasta.

Od dwóch lat władze Legii robiły dobrą minę, choć na trybunie północnej pojawiały się ksenofobiczne hasła, przy zejściu do szatni herszt kiboli uderzył Jakuba Rzeźniczaka, a suma kar za zachowanie kibiców tylko w ubiegłym sezonie (w lidze i w europejskich pucharach) wyniosła rekordowe 780 tys. zł. I stale powtarzały, że panują nad sytuacją. W piątek kibol sobie z nich zakpił. Pokazał, że na trybunie rządzi on.

W weekend trwało szacowanie strat i przeglądanie zapisów monitoringu. Dziś zarząd Legii będzie debatował nad sytuacją. Pewnie też nad tym, jak załatać dziurę w budżecie, bo każdy mecz bez 7-tysięcznej trybuny północnej to 200-250 tys. zł straty z racji niesprzedanych biletów. Do końca roku pozostało ich 5 lub 6.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.