Ireneusz Jeleń dla Sport.pl: Kibicuję Lewandowskiemu

Pomimo Euro 2012 traktuję ten rok jak każdy inny. Jeśli zrobiłem sobie postanowienie noworoczne, to takie, żeby wrócić do najwyższej formy - mówi napastnik Lille Ireneusz Jeleń.

Były reprezentant Polski udanie rozpoczął rok. W sobotnim meczu 1/32 finału Pucharu Francji z Chantilly - wygranym 6:0 - strzelił dwa gole, miał też asystę. Najbliższe tygodnie mogą być przełomowe dla 31-letniego piłkarza. Ma regularnie występować w podstawowej jedenastce. Król strzelców poprzedniego sezonu Moussa Sow wyjeżdża na Puchar Narodów Afryki, a inny napastnik Brazylijczyk T lio de Melo doznał kontuzji. Polak za to wreszcie czuje się zdrowy i po pół roku siedzenia w rezerwie znów jest głodny gry.

Olgierd Kwiatkowski: To zapowiedź całego roku?

Ireneusz Jeleń: Podchodzę do tego spokojnie. To był pierwszy mecz w tym roku z teoretycznie słabszym przeciwnikiem. Ale nieważne z kim, ważne, że trafiłem, to zawsze pomaga. Jedyne, co mnie smuci, to to, że nie mogłem być na drugich urodzinach córki Julii. Jej dedykuję gole, obiecałem, że strzelę przed wyjazdem na zgrupowanie. Wiem o tym, że teraz czekają mnie trudniejsze wyzwania - półfinał Pucharu Ligi z Lyonem już w środę, a w niedzielę w lidze mecz z Marsylią.

Zagra pan?

- Po meczu trener Rudi Garcia był u mnie w pokoju, cieszył się z moich goli, docenił je i zapowiedział, że powinienem teraz grać.

Kiedy w sierpniu podpisywał pan kontrakt z Lille, Garcia powiedział, że będzie liczyć na pana właśnie od stycznia. Czuje pan, że nadchodzi moment, w którym staje się pan tak ważnym piłkarzem jak przedtem w Auxerre?

- Przed podpisaniem umowy długo rozmawialiśmy z trenerem i tłumaczył, że zamierza stopniowo wprowadzać mnie do gry. Obydwaj mieliśmy świadomość, że we wcześniejszych 15 miesiącach tylko przez sześć byłem zdrowy. Dlatego potrzebowałem czasu na dojście do właściwej formy i wkomponowanie się do drużyny mistrza Francji. Wierzę, że nadchodzi mój moment.

W jednym z ostatnich ubiegłorocznych meczów - 0:0 na Parc des Princes z Paris Saint-Germain - wszedł pan na kilka minut i stworzył najgroźniejszą sytuację w meczu. To była zapowiedź powrotu do wysokiej formy?

- W grudniu czułem się już dobrze, ale wciąż dostawałem mało szans. Myślę, że bardzo pomogła mi dwutygodniowa świąteczna przerwa. Solidnie ją przepracowałem. Najpierw sam, jak zalecał trener, a przez ostatni tydzień w klubie, trenując dwa razy dziennie. Chciałbym zostać napastnikiem numer 1. Mówi się o transferze Moussy Sowa do Turcji lub Anglii, ale pewnie nastąpi to latem, poza tym on wyjeżdża na Puchar Narodów Afryki, a T lio de Melo doznał kontuzji. Nie cieszę się z tego, ale chcę wykorzystać nieobecność obu zawodników.

Żeby pojechać na Euro 2012?

- Pomimo tego turnieju traktuję ten rok jak każdy inny. Jeśli zrobiłem sobie postanowienie noworoczne, to takie, żeby wrócić do najwyższej formy. Pełną parą haruję na treningach, żeby strzelać gole i zwyciężać z Lille. Mam nadzieję, że jak będę dobrze grał, to selekcjoner przypomni sobie o mnie. Dotychczas na zgrupowania kadry przyjeżdżałem z niewyleczonymi kontuzjami, dzisiaj czuję się znakomicie, jestem w stu procentach zdrowy, gram w zespole z takimi zawodnikami jak Eden Hazard, Sow, Dimitri Payet, Joe Cole... Jestem pewien, że mogę dać kadrze więcej niż dotychczas.

Rok-półtora temu mógł się pan uważać za pierwszego w hierarchii polskich napastników. Dziś spadł pan może nawet z podium. Na której pozycji widzi pan siebie?

- Nie buduję hierarchii, niech oceniają mnie inni. Robię to, co kocham, ale nie można przecież cały czas grać na wysokim poziomie, są też w karierze gorsze momenty. Trzeba je zaakceptować, przyzwyczaić się do nich i wtedy pokazać swój charakter. Trzeba walczyć, żeby znowu być w dobrej formie. Robert Lewandowski też miał trudne chwile, siedział na ławce w Borussii. Kto wie, jak by to się potoczyło, gdyby nie kontuzja Barriosa. Robert wykorzystał szansę i ja się z tego cieszę, bo Polak jest mistrzem Niemiec, czołowym zawodnikiem Bundesligi, decyduje o losach ważnych meczów.

Ogląda pan mecze Borussii?

- Nie jestem tylko piłkarzem, ale i kibicem. Oglądam Borussię, a także inne drużyny z Polakami - Arsenal, FC Köln. To mnie motywuje, jeszcze lepiej czuję przez to, jaką radość kibicom sprawia, kiedy rodacy dobrze grają, strzelają gole.

Pana dobra forma uzależniona jest bardziej niż w przypadku innych zawodników od zdrowia. W Lille nie ma pan kłopotów z kontuzjami jak przedtem w Auxerre.

- Nie ma porównania między tymi klubami. Nie chodzi tylko o organizację, ale i o podejście do zawodnika, opiekę - w Lille jest lepsza, bardziej profesjonalna. Inna rzecz, że w Auxerre zaraz po wyleczeniu się musiałem grać. Byłem niezbędny, wszyscy na mnie liczyli, bo klub bronił się przed spadkiem lub walczył o mistrzostwo Francji. Tutaj jest większa konkurencja, trener ma wyrównaną kadrę, jestem jednym z wielu napastników.

Nie jeździ już pan leczyć się do Polski?

- Lekarze od razu zapytali, skąd brały się moje kontuzje, dlaczego musiałem latać do kraju. Zapowiedzieli, że u nich tak nie będzie, bo zapewniają profesjonalną opiekę. I tak jest. W Auxerre nie miałem zaufania do lekarzy. Niewiele mi pomogli, sami zdecydowali się na moje latanie do Polski, bo zobaczyli, że mój lekarz Jacek Jaroszewski i terapeuci Rafał Hejna i Piotr Habdas rzeczywiście pomagają i dzięki nim jestem zdrowy.

Ale po kontuzji w meczu z Lyonem trener Jean Fernandez stwierdził, że nie dziwi się, że tak się stało "przy pana trybie życia".

- Przeczytałem o tym, po czym wyjechałem z Auxerre W sierpniu 2011 ten sam Jean Fernandez dzwonił do mojego agenta i namawiał na transfer do Nancy Bardzo namawiał. Wyniki badań wydolnościowych w Lille miałem bardzo dobre, nie byłoby to możliwe, gdybym się źle prowadził. Nie podpisałbym też kontraktu z mistrzem Francji.

Lille walczy o mistrzostwo. Panu taki tytuł też by pomógł w powołaniu na Euro 2012.

- Chcielibyśmy, tym bardziej że na własne życzenie odpadliśmy z Ligi Mistrzów. To było wielkie rozczarowanie. Niedługo gramy o finał Pucharu Ligi, bardzo poważnie traktujemy Puchar Francji, ale liga jest dla nas priorytetem. Jeśli nie tytuł, to chcemy wywalczyć przynajmniej awans do Ligi Mistrzów.

Mistrzostwo jest zarezerwowane dla "katarskiego" Paris Saint-Germain?

- Zrobili wielkie transfery, teraz zatrudnili świetnego trenera Carlo Ancelottiego, ale pieniądze nie grają. Choć Paryż jest faworytem i liderem, to czuję, że walka będzie do samego końca. Liczyć się będą jeszcze Montpellier, Lyon, OM, Saint-Étienne, Rennes. We Francji o tytuł zawsze gra kilka klubów, przez to jest ciekawie.

Będzie pan walczył z Ludovikiem Obraniakiem u boku czy on opuści Lille?

- Ludo porozumiał się z Bordeaux, Lille szuka kogoś na jego miejsce. Nie dziwię się, że chce odejść. Ciężko jest znieść siedzenie w rezerwie przez kilka sezonów. Sam to ostatnio przeżywałem.

Nie wyszedł na trening przed pucharowym meczem z Chantilly?

- To prawda, ale miał chyba jednak drobne problemy zdrowotne. On czeka z niecierpliwością na transfer. Myślę, że niedługo dopnie swego i kluby się dogadają.

Najbliższe Euro odbędzie się w Polsce, ale kolejne we Francji.

- Niedawno oglądaliśmy nowy, budowany właśnie stadion w Lille. Będzie jedną z aren Euro 2016, w tym roku odbędzie się jego inauguracja. Marzę, by grać na nim jako piłkarz Lille, ale to zależy od najbliższego półrocza. Kontrakt mam do końca roku. Przedłużę go, jeśli wcześniej coś zrobię dobrego dla klubu.

Dotrwa pan do 2016 roku we Francji?

- Będę miał 35 lat. Nie wiem, czy zdrowie pozwoli, czy będę jeszcze kopał piłkę. Teraz chciałbym załapać się na Euro w Polsce. Nie wybiegam myślami aż tak daleko.

A może wróci pan na zakończenie kariery do Polski? Niedawno prezes Polonii Warszawa widział pana w swoim klubie, a pan sam powiedział kiedyś, że chciałby zagrać jeszcze w Górniku Zabrze...

- Chciałbym pograć jeszcze za granicą, choć Górnik, Polonia to kluby z tradycjami, bardzo dobrymi trenerami. Nie chcę składać żadnych deklaracji, życie piłkarza jest pełne niespodzianek - coś na ten temat wiem.

Hity zimowego okienka. Oni zmienią kluby?

 

Mecz Śląska najchętniej oglądanym spotkaniem piłkarskim 2011 roku ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.