Liga Mistrzów. (Nie)boska Barcelona w ćwierćfinale

Katalończycy pokonali Arsenal 3:1 i zagrają w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Wściekli Anglicy uważają, że awans odebrał im sędzia, zwycięzcy uważają, że sukces zawdzięczają Leo Messiemu.

Zobacz wtorkowe i środowe gole w Lidze Mistrzów ?

To nie była Barcelona w najlepszej formie, nie zbliżyła się do poziomu z listopadowego Gran Derbi, gdy strzeliła pięć goli i zmiotła z boiska Real Madryt. Rozgrywała piłkę wolniej, podania pomocników były mniej dokładne, rajdy skrzydłowych często zatrzymywały się na obrońcach Arsenalu.

Przez ostatnie trzy lata Katalończycy przyzwyczaili, że wyczarowują futbol podniebny. Teraz zniżyli się do poziomu zwykłych ludzi. Popełniali błędy, ale dominowali.

Od 2003 r., gdy firma statystyczna Opta analizuje mecze Ligi Mistrzów, nigdy nie zdarzyło się, by jakikolwiek jej uczestnik nie oddał w spotkaniu ani jednego strzału, celnego bądź niecelnego. We wtorek na bramkę Barcelony uderzył tylko jego klubowy kolega Sergio Busquets. I swojego kolegę Victora Valdesa pokonał.

Arsenal do końca miał jednak szansę na awans, w ostatniej minucie piłkę sprzed nosa napastnika Nicklasa Bendtnera wybił Javier Mascherano. - Gdyby Duńczyk trafił, byłoby po nas - mówił trener zwycięzców Pep Guardiola.

Według Hiszpanów jego zespół awans zawdzięcza Leo Messiemu. "Marca" nazywa go piłkarzem, którego powstrzymać się nie da. Argentyńczyk w drugiej połowie wykorzystał rzut karny, przed przerwą strzelił jednego z najładniejszych goli w tej edycji LM. Subtelnie przerzucił piłkę nad bramkarzem i kopnął ją z woleja do bramki.

Akcja zaczęła się od straty Ceska Fabregasa, która chyba poczuł się zbyt pewnie, bo zamiast skupić się na rzetelnej pracy obronnej, postanowił poczarować po barcelońsku. W końcu wychował się w jednej szkółce ze swoimi rywalami.

Wcześniej defensywa londyńczyków prezentowała się świetnie. Przed przerwą fantastycznie przerywała próby gospodarzy, zostawiała im bardzo mało miejsca. Problemy zaczynały się, gdy goście dopadli piłki. Guardiola komentował, że nie zauważył, by rywale wymienili trzy podania z rzędu.

Jego piłkarze rozpędzili się dopiero po godzinie, gdy drugą żółtą kartkę (i czerwoną) zobaczył Robin van Persie. Napastnik Arsenalu został złapany na spalonym i po gwizdku arbitra oddał strzał. - Ta decyzja zabiła obiecujący mecz. Zawiedzeni nią powinni być ci, którzy kochają Arsenal i kochają futbol - mówił wściekły trener Arsene Wenger. Gdy van Persie opuszczał boisko, jego drużyna remisowała 1:1 i dzięki wygranej w pierwszym meczu 2:1 był pewna awansu.

Van Persie zapewniał, że nie słyszał gwizdka, a kartkę nazwał "żartem". Jego koledzy żale wylewali na Twitterze. " (...) życzę powodzenia Barcelonie, bo to wspaniała drużyna. No i oczywiście sędzia też był wspaniały" - pisał Jack Wilshere. Samir Nasri ironicznie obwieścił fanom, że arbiter Massimo "Busacca jest najlepszy".

Wengerem i Nasrim zajmie się UEFA. Obu grozi dyskwalifikacja.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.