Rugby. ?Stop chamstwu". Kto przeklina, ten nie gra

Grzegorz Kacała, trener rugbistów Lechii Gdańsk: - Przed meczem uczulałem swoich zawodników, żeby powstrzymali się z bluzgami.

Rugbiści twierdzą, że nowy przepis o karach za wulgaryzmy niewiele zmieni, bo oni zawsze byli kulturalni. Innego zdania są sędziowie

Sobotnie popołudnie, mecz Lechii Gdańsk z beniaminkiem Budowlanymi Lublin. Kwadrans przed rozpoczęciem spotkania w szatni gospodarzy trener Grzegorz Kacała przestrzega zawodników przed używaniem wulgarnych słów.

- Uczuliłem ich, żeby wstrzymali się z bluzgami na boisku - mówi najlepszy w historii polski rugbista. - Jestem absolutnie za egzekwowaniem tego przepisu, bo na Zachodzie to norma. Tam przepisy mówią wyraźnie o wykluczeniu zawodnika za niesportowe zachowanie, a w tym mieszczą się też przekleństwa. Musimy iść za światowym rugby, w którym nie ma miejsca na chamstwo. Chociaż wiadomo, że im niższy poziom sportowy, tym więcej mięsa na boisku.

Polski Związek Rugby rozpoczął akcję "Stop chamstwu", która ma wyeliminować wulgaryzmy. Każde przekleństwo będzie karane przez sędziego. Za pierwsze przeciwnicy dostaną rzut karny. Jeśli zawodnik przeklnie po raz drugi, kary będą dwie - karny i żółta kartka (rugbista musi zejść na 10 min). Za każde kolejne przekleństwo będą kolejne karne, wykonywane z bliższej odległości.

Na trybunach w Gdańsku było ok. 200 osób. Wśród nich Marek z sześcioletnią córeczką Olą. - Na mecze przychodzę od czasu do czasu, ale faktycznie można było usłyszeć niecenzuralne słowa. Mnie to nie przeszkadza, bo rugby to męska, emocjonująca gra. Ale ze względu na dzieci i kobiety nowy przepis to dobre rozwiązanie. Choć moja córeczka jest jeszcze mała i nie za bardzo zainteresowana tym, co dzieje się na boisku.

Na boisku emocji rzeczywiście sporo, ale o klasę lepsza Lechia nie ma problemów ze zdobywaniem kolejnych punktów. Być może dlatego obie drużyny nawet nie myślą o niesportowym zachowaniu. - Przepis jest słuszny, ale my w każdym meczu staramy się zachować kulturę - twierdzi Dariusz Wantoch Rekowski, rugbista Lechii. - Przepisy nie są nam do tego potrzebne. Na mecze przychodzą rodziny z dziećmi, więc musimy zachować fason. Trener przestrzegał nas, aby uważać na słowa, ale moim zdaniem jeszcze przed wprowadzeniem tej dyrektywy słów niecenzuralnych wcale nie było tak wiele.

W podobnym tonie wypowiada się Kacała: - W pierwszym meczu po wprowadzeniu tego przepisu zauważyłem poprawę, ale wcześniej wcale nie było tego aż tak wiele. Co prawda, dostaliśmy dzisiaj dwie żółte kartki, ale pierwsza była za tzw. niebezpieczną szarżę, a druga za komentowanie decyzji sędziego, mimo że nie padły tam niecenzuralne słowa. Nie mam pretensji do arbitra, bo w odróżnieniu np. od piłki nożnej tutaj decyzja sędziego jest święta i niepodważalna.

Sędzia sobotniego meczu Grzegorz Michalik uważa jednak, że wcześniej różnie z przekleństwami bywało. - Wulgaryzmy stały się na tyle dokuczliwe, że w końcu trzeba było temu zaradzić. Dostaliśmy zalecenia, aby zwracać większą uwagę na zachowanie i język zawodników. Przekleństwa na boisku powodowały czasem konflikty i bójki na boisku. Jak zawodnik w emocjach powie coś do siebie pod nosem, można przymknąć na to oko. Ale jeśli jego celem będzie sprowokowanie rywala, naszym obowiązkiem jest interwencja.

W Gdańsku obyło się bez wykluczeń. Kacała nie ma wątpliwości, że podobnie będzie w następnych kolejkach, a wprowadzony przepis nie umrze śmiercią naturalną. - Wyznaję zasadę, że jak ktoś przeklina, to w tym czasie nie gra. Musimy dać przykład kibicom nie tylko naszej dyscypliny, ale i pozostałym. To, że rugby jest sportem kontaktowym, sportem walki, nie zwalnia zawodników z walki fair play. Od dzisiaj zero tolerancji dla chamstwa.

Tajemnica popularności baseballa i inżynier Mamoń  ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.