Ekstraklasa coraz bardziej obca. Polska nie dla Polaków

Już nawet polski futbol odwraca się od polskich piłkarzy. Jeszcze nigdy tylu obcokrajowców nie zatrudniały kluby, jeszcze nigdy tylu nie powoływano do reprezentacji kraju. A to jeszcze nie koniec. Inwazja dopiero się zaczęła

Wszystkie bramki, skróty i ciekawe akcje z Ekstraklasy zobaczysz na Ekstraklasa.tv ?

Mieli wykupić - po naszym wejściu do zjednoczonej Europy - polską ziemię, a odbierają najbardziej prestiżowe miejsca pracy futbolistom. Kluby tzw. ekstraklasy ustanowiły właśnie rekord wszech czasów i najmują aż 116 cudzoziemców. Poprzedni padł w poprzednim sezonie, obecny prezesi wciąż śrubują - nawet w trakcie pisania niniejszego artykułu podpisywali lub negocjowali umowy z kolejnymi obcokrajowcami. Tych ostatnich jeszcze w połowie ubiegłej dekady biegało po naszych pierwszoligowych boiskach zaledwie kilkunastu, dziś bronią się przed importem wyłącznie najsłynniejsze kluby śląskie, choć i one - zabrzański Górnik oraz chorzowski Ruch - uległy. Statystykę minionych sezonów pożyczam z Encyklopedii Piłkarskiej Fuji:

Sezon obcokrajowców w lidze

1998/99 32

1999/00 45

2000/01 57

2001/02 42

2002/03 60

2003/04 56

2004/05 67

2005/06 112

2006/07 110

2007/08 98

2008/09 91

2009/10 113

2010/11 116

Globalne liczby sugerują, że w trwającym sezonie nie dzieje się nic niezwyczajnego (w każdym razie nie obserwujemy przełomu), że to kolejny szczyt - poprzedni przeżywaliśmy przed kilku laty, potem moda minęła i zagraniczny zaciąg zaczął niknąć. Ale ogólne dane zniekształcają rzeczywistość. Poprzedni rekord ligowcy ustanowili bowiem przede wszystkim dzięki

obłąkańczemu pomysłowi właściciela Pogoni Szczecin, który niemal całą kadrę złożył z Brazylijczyków (tylko do bramki wstawił Słowaka). Zatrudniał ich najpierw 25, a rok później 26. Nie patrzył na klasę, lecz na paszport. Ściągał dostępnych za darmo partaczy i spuścił klub do drugiej ligi.

Kazus szczeciński był fałszującą statystyki aberracją, dziś liczby oddają strategię polskich klubów. Przede wszystkim czołowych, czyli wyznaczających trendy. Pośród drużyn z ambicjami jedna warszawska Polonia stawia na rodzimych graczy, obcokrajowcami tylko uzupełniając drużynę. Inni potentaci rozglądają się po świecie. Legia wzięła tego lata sześciu zagranicznych piłkarzy (planuje transfer siódmego), Wisła jednego więcej. Lech kupował wstrzemięźliwie, ale szatnię umiędzynarodowił już wcześniej. Mistrzowie Polski ustanowili inny krajowy rekord. W europejskich pucharach.

O ile szalejąca na początku wieku w Pucharze UEFA Wisła ozdabiała drużynę nielicznymi cudzoziemcami (Nigeryjczyk Uche i Argentyńczyk Cantoro), o tyle poznaniacy dziś ozdabiają ją Polakami. Gdy zdobywali w Dniepropietrowsku awans do Ligi Europejskiej, w podstawowym składzie zmieściło się ośmiu obcokrajowców - dziewiąty wszedł z ławki rezerwowych.

To kontynuacja polityki personalnej, która niedawno dała naszym klubom jedyny w minionych latach międzynarodowy sukcesik. Gdy Lech bił się w Pucharze Europy z Nancy, CSKA Moskwa, Deportivo La Coruńa, Feyenoordem Rotterdam i Udinese, trener Franciszek Smuda wystawiał najwyżej pięciu Polaków, a jedynego swojskiego gola z ośmiu wbitych mocnym rywalom strzelił Peszko.

Pokoleniowa czarna dziura

Pierwszoligowcy reagują na zjawisko, które opisałem w zeszłorocznym tekście "Polski piłkarz na wymarciu". Stawiałem

wtedy tezę, że ostatni polscy gracze akceptowani na zagranicznych rynkach - i dostający posady w miarę renomowanych firmach - urodzili się w latach 70. Oni jeszcze bywali uganiającymi się za piłką po osiedlowych trawnikach samoukami, potem przyszły pokolenia (granica jest oczywiście płynna), które trzeba było, tak jak gdzie indziej w świecie, objąć przemyślanym systemem szkolenia. Niestety, do dziś go nie stworzyliśmy.

Cytuję tamten tekst: " Cezurą wydaje się początek lat 80. To symboliczne, że z dwóch par bliźniaków Ligi Mistrzów dochrapali się akurat Żewłakowowie, a nie pokolenie młodsi Brożkowie. Niedomagają - niekoniecznie z własnej winy są sprawnościowymi łamagami, taktycznymi analfabetami i technicznymi abnegatami -piłkarze, którzy sportową edukację pobierali w pierwszej dekadzie wolnej Polski, a dorosłe kariery zaczynali w XXI wieku. Gdyby były selekcjoner Jerzy Engel z początku naszego stulecia przyfrunął wehikułem czasu do teraźniejszości, przeżyłby poznawczy szok. On dobierał jeszcze z puli ludzi mających w dorobku setki meczów w silnych klubach (Koźmiński, Wałdoch, Hajto, Kłos, Świerczewski, Iwan), wtedy szanujący się ligowiec nie brał fuchy na Cyprze. Gatunek nieupośledzony jednak ginął. Ginął powoli, zaraza nie wytępiła go z dnia na dzień, więc nikt nie wpadł w panikę, a już zwłaszcza zajęci ważniejszymi geszeftami pezetpeenowscy aparatczycy. Przyzwyczajaliśmy się stopniowo ".

Dziś oglądamy skutki ogromnej pokoleniowej czarnej dziury. Przedstawicieli roczników z lat 80. kluby z ambicjami generalnie, poza wyjątkami, odrzucają - chętniej biorą albo obcokrajowców, albo dobijających do emerytury

polskich weteranów. I widzą, że mają rację. Przyjrzyjmy się najwydajniejszym napastnikom. W tabeli strzelców prowadzą

36-letni Frankowski, 31-letni Niedzielan, 34-letni Żewłakow, a także Łotysz Rudnevs z Litwinem Sernasem. Ściga ich Argentyńczyk Diaz. Lech wystawia wspomnianego Rudnevsa, Kongijczyka Tshibambę i Wichniarka, oczywiście 33-letniego. Legia wybiera między Chinyamą z Zimbabwe a Brazylijczykiem Mezengą, trzeciego snajpera szukając wśród bezrobotnych na francuskiej prowincji. Wisła ma co prawda postrzelonego młodzieńca Małeckiego (spadł właśnie na ławkę rezerwowych)

oraz odtrąconego przez Zachód Brożka (najbardziej ponury przypadek wśród przedstawicieli straconej generacji),

ale latem kontrakty podpisywała z 34-letnim Żurawskim i Argentyńczykiem Riosem. W ataku rewelacyjnej Jagiellonii króluje

wspomniany 36-letni Frankowski, w ataku Bełchatowa 34-letni Żewłakow. W ataku Korony 31-letniego Niedzielana (w niedzielę dwa gole przeciwko Polonii Warszawa) wspiera Brazylijczyk Andradina (też gol w niedzielę); w Widzewie z Litwinem Sernasem konkuruje Nakoulma z Burkina Faso; Zagłębie wystawia Senegalczyka Traore i Serba Dokicia, Arka - Kameruńczyka Mawaye, Litwina Labukasa bądź Macedończyka Iwanowskiego, do których dołączył Angolańczyk Giovanni. Napad wrocławskiego Śląska tworzą Argentyńczyk Diaz i Serb Sotirović. Nawet najbiedniejsza w lidze Polonia Bytom nie promuje juniorów, lecz trzyma

z przodu 33-letniego Bykowskiego z 31-letnim Podstawkiem, do których w weekend dołączył pozyskany w ostatniej chwili 33-letni Ujek. I od razu zdobył bramkę przesądzającą o pierwszym w sezonie zwycięstwie...

Młodzi nie idą ławą, lecz zaglądają na boiska od święta, nieśmiało, w pojedynczych egzemplarzach. Jeśli już ktoś się wyróżnia, to biega z bałaganem w głowie jak Małecki. Gdybyśmy chcieli wytropić na naszych boiskach napastników z przyszłością, to lista łupów skończyłaby się na nim i Sobiechu. Szczyt snajperskiej klasyfikacji na zapleczu tzw. ekstraklasy wygląda zresztą podobnie - czterech z sześciu najskuteczniejszych to Nigeryjczyk Nwaogu, Słowak Demjan, 35-letni Mięciel oraz 38-letni R. (sądzony niebawem za korupcję).

Smuda ucieka z ziemi jałowej

Wraz z napływem obcokrajowców podnosi się średnia wieku piłkarzy polskich. To również efekt wyrwy pokoleniowej - tzw. ekstraklasa już w ubiegłym sezonie była szóstą najstarszą ligą w Europie, a teraz, po powrotach podstarzałych emigrantów, sytuacja raczej się nie poprawiła (aktualnymi danymi nie dysponujemy, raporty sporządza się z opóźnieniem). W każdym razie nie poprawiła się wśród rodzimych graczy, któ- rzy obchodzą nas specjalnie, bo to z nich lepimy polską kadrę.

Jej trener już odkrył, jak jest źle. Smuda wciąż stara się wierzyć, że Michał Żewłakow wytrwa do Euro 2012, choć ten musiałby się okazać fenomenem - z wieku reprezentacyjnego już wychodzi, 36-latka w środku obrony wystawili na ostatnim mundialu wyłącznie Włosi (wybitnego, Fabia Cannavaro) i skończyli marnie. Selekcjoner alternatywy jednak nie ma.

Wystarczy zajrzeć do szatni okolicznych potęg lub klubów, które świetnie zaczęły sezon. W centrum defensywy mistrzów

kraju stoją Kolumbijczyk Arboleda oraz 33-letni Bosacki, bramkarza wicemistrza kraju chronią Brazylijczyk Cleber i Bośniak Bunoza. Aktualny lider, czyli Jagiellonia, wystawia Litwina Skerlę i Brazylijczyka Cionka (w Białymstoku ogóle wszyscy w obronie mówią językami obcymi). Aktualny wicelider, czyli Bełchatów - Chorwata Lacicia i Macedończyka Tanewskiego, ewentualnie przesuniętego z boku 29-letniego Drzymonta. Trzecia Korona ma Brazylijczyka Hernaniego oraz Słowaka Stano. Schodzimy w dół tabeli? Środek obrony Polonii to 32-letni Skrzyński i 31-letni Pietrasiak. Defensywą Górnika dyryguje 32-letni Jop, w Legii są Choto z Zimbabwe i Hiszpan Astiz... Przegląd kadr można by pogłębiać, wniosek zawsze byłby tak samo przygnębiający - wyjąwszy Macieja Sadloka, z górnej połowy tabeli nie wyłowimy ani jednego stopera o perspektywach reprezentacyjnych. Właściwie to nie jest źle. Jest beznadziejnie. Smuda lamentuje, że musi zbierać z ziemi jałowej, a zarazem logika jego posunięć współgra z logiką klubowych prezesów. Choć ogłaszał radykalne, bezkompromisowe odmłodzenie kadry, to ostatnio usiłował wrócić do 31-letniego Głowackiego (wykluczyła go kontuzja), w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" zasugerował też, że ostatnią szansę może otrzymać w przyszłości odrzucony Mariusz Lewandowski (też 31-latek). Podstawową aktywnością selekcyjną stały się podróże po Europie i desperackie namawianie wszelkich przyzwoitej klasy piłkarzy, których przodkowie żywili się bigosem lub kluskami śląskimi, na grę dla Polski.

Trenera zdemaskował wychowany w Bundeslidze Sebastian Boenisch, który rzucił do mikrofonów, że Smuda wydzwaniał do niego po sześć razy w tygodniu. Dzięki temu - i pomimo nieudanych zalotów do Francuza Kościelnego - rekord padł również w reprezentacji. Dotąd wspierali ją pojedynczy gracze wychowani za granicą, teraz wchłonęliśmy aż czterech kadrowiczów z importu - wspomnianego Boenischa, innego Niemca Matuszczyka, Francuza Obraniaka oraz Holendra Smolarka. I mamy powody - nadzieję? - przypuszczać, że na nich się nie skończy. Selekcjoner nie ustaje w poszukiwaniach, chciałby zwerbować np. Włocha Acquafrescę. Nie wyklucza już nawet sięgnięcia po naturalizowanych obcokrajowców, choć jeszcze niedawno był nieprzejednanym wrogiem sztucznego wspomagania drużyny narodowej.

Piechniczek zmuszony do refleksji

PZPN problemu nigdy nie dostrzegał i nadal nie dostrzega. A mógłby - o ile bowiem po zniesieniu granic wewnątrz zjednoczonej Europy nie sposób zatrzymać na granicy piłkarzy z krajów unijnych, to imigrację innych ograniczać wolno. Bogatsi od nas ograniczają. Limity dawno temu wprowadzili Hiszpanie i Włosi, Anglia odmawia pozwoleń na pracę tym, którzy nie grają regularnie wswoich reprezentacjach lub grają w reprezentacjach zbyt nisko notowanych. Niemcy wybrali inną drogę - kiedy boiska Bundesligi zalali obcy, przepisami licencyjnymi wymusili na klubach obfite inwestycje w akademie dla młodzieży, wspierając je rewolucją w centralnym systemie szkolenia młodzieży. Nasi działacze nie reagowali ani wtedy, gdy Antoni Ptak założył w Szczecinie rezerwat dla patałachów brazylijskich, nierzadko przywleczonych tam prosto z plaży, ani teraz, gdy aż 64 proc. obcokrajowców w ekstraklasie przyjechało spoza strefy objętej totalną wolnością zatrudnienia. Kluby nie muszą też wychowywać własnych piłkarzy. W listopadzie zeszłego roku w wywiadzie dla "Gazety" zapytałem wiceprezesa PZPN, dlaczego reguły licencyjne zobowiązują kluby do utrzymywania zaledwie trzech drużyn juniorskich. Jak można było do tego dopuścić? Antoni Piechniczek odpowiedział:

" Rzeczywiście, kiedyś trzeba było mieć dziesięć zespołów, potem osiem, teraz trzy. To skutek lobbingu klubowego, który jest bardzo silny. Ja mogę swoje powiedzieć, ale głosuje i tak sala. (...) Przyznam, że autentycznie zmusił mnie pan do refleksji. Powiem szczerze, że jak reformowaliśmy i poświęcaliśmy czas na piłkę młodzieżową, to ten temat - klubów - trochę uciekł z pola widzenia. Ale przyjdzie czas, że się nim zajmiemy, ja go poruszę i na pewno dam panu znać. Przecież nie jest tak, że nam ten problem wisi ".

Minął blisko rok, zaglądam do podręcznika licencyjnego na sezon 2010/11. W rozdziale "Zespoły młodzieżowe" nie zmienił się ani przecinek. A nawet gdyby się zmieniły wszystkie zdania, na wyraźne efekty czekalibyśmy dziesięć lub więcej lat. Dlatego cudzoziemców jeszcze przybędzie. Lokalni potentaci -Lech, Wisła, Legia - mają ich najwięcej i szukają następnych.

Nie chcą przepłacać za Polaków, nie biorą już też wszystkiego, co wcisną im agenci (jeszcze kilka lat temu grabili nawet czołowe kluby), lecz zlecają prowadzenie polityki transferowej mniej lub bardziej sprawnym dyrektorom sportowym. I jeśli w Krakowie powiedzie się Holendrowi Stanowi Valcksowi, możemy doczekać się kolejnego etapu umiędzynarodawiania ligi - ściągania obcokrajowców, którzy zorganizują profesjonalny skauting, czyli wydajne przeczesywanie rynku (oraz, miejmy nadzieję, akademię dla młodzieży). Wisła będzie się w negocjacjach reklamować jako miejsce, z którego odlatuje

się do wielkiego świata - powoływać na przykłady Błaszczykowskiego (uciekł do Borussii Dortmund), Żurawskiego (Celtic), Dudki (Auxerre) czy Marcelo (PSV Eindhoven). Ale nasza liga coraz częściej staje się też atrakcyjna finansowo. Zachodnie kluby dopadła recesja, nasze zwiększają przychody. Jeszcze przed chwilą było nie do pomyślenia, że przejmujemy z ligi holenderskiej trenera o opinii młodego zdolnego (Robert Maaskant) albo 23-letniego piłkarza, który w Eredivisie zdążył rozegrać ponad 60 meczów - Saidiego Ntibazkonkizę wzięła w dodatku broniąca się przed spadkiem Cracovia. Nieprawdopodobnie wygląda też raport o pensjach we włoskiej Serie A, w której co trzeci piłkarz zarabia znacząco mniej niż najwyżej opłacani ligowcy w Polsce, czyli do 300 tys. euro za sezon. Budżety klubów rosną. Jeśli zarządcy rozdysponują pieniądze z sensem, będzie ich stać na wielu przyzwoitych graczy. Kłopotliwy paradoks polega na tym, że przyzwoitych graczy muszą szukać przede wszystkim za granicą. To, co może je ocalić od europejskiego zapomnienia, szkodzi reprezentacji Polski.

Więcej o:
Copyright © Agora SA